czwartek, 31 października 2013

pierwsza seta

Oczywiście liczby mają znaczenie. Oczywiście - przynajmniej dla mnie. Jeśli nadchodzi niedziela, i mam kilka godzin na bycie sobie szosowcem, zanim wrócę do normalnego dla siebie stanu bycia ojcem, mężem, domownikiem itd, to staram się wykręcić swoje. Od poniedziałku do piątku jestem grafikiem i fotografem. Jak jest sezon, to mniej więcej co dzień rano jestem kolarzem, ale tylko przez kilka kwadransów. No i niedzielne "wykręcenie swojego" to zawsze lepiej wygląda, jak jest ponad 100 km. To dla wielu ludzi taka wartość skrajna, szczególnie dla tych, którzy mało lub w ogóle nie jeżdżą. Stówka to jeszcze nie wyprawa, ale to już poważniejsza sprawa. 

Ten blog prowadzę od połowy sierpnia. Nie od tak dawna. Zależy mi, żeby trafiał do ludzi, żeby pokazywać te rzeczy, które są dostępne dla większości z nas (czy to trasy, czy szpeje).  Chodzi też o to, że dobrze jest znaleźć w świecie człowieka, którego lubisz poczytać, bo może gdzieś jest jakiś wspólny mianownik moich i Twoich zainteresowań. Ja na przykład lubię jeździć sam, ale lubię podzielić się tym, co mi się w głowie urodziło w trakcie jazdy. Przecież nie ma tu porad suplementacyjnych :) (o ile znajdzie się powód, bo coś o suplach napisać). W końcu jestem fotografem, nawet dość dobrze wykształconym, więc teoretycznie trochę wrażliwym człowiekiem. Czasem mogę podzielić się z kim na bieżąco - bo uda się pojechać w kilka osób. A czasem nie. I chyba to (chęć dzielenia się wspomnieniami i refleksjami) + rower + zdjęcia + tekst = blog i jest to cała twórczość, która najbardziej mi teraz odpowiada. Siedząc dziesięć lat temu w ciemni nad kopiowaniem barytowych odbitek - w życiu nie myślałem, że moim narzędziem będzie blog :). A przecież jeden z nich prowadzę od ponad 6 lat.  

Ale dość patosu. Dzisiejsza seta nie dotyczy odległości, a ilości fanów bloga, która rano przebiła pierwszą setkę. Z tej okazji, oraz z tej, że w tym miesiącu więcej kasy wydałem na leki, niż na rowerowe akcesoria, taki mały trybut dla minionego sezonu pełni szczęścia - takie miejsca, o których sobie myślę, że chciałbym tam teraz pojeździć, kiedy nie mam jak jeździć :)



Powyżej Czechy. Droga z Lipova Lazne do Vapenna. Tak było w lipcu.



Próby podboju Niemiec. Raz z Adamem objechać chcieliśmy Szwajcarię Saksońską, ale Adamowi zeszło powietrze z koła i się obraził na rowery. Na ciężkim fochu pojechaliśmy ile się dało, by po dwóch tygodniach, 1 września w pojedynkę dokonać klasycznego blitzkriga ;)



Polska - kto nie jeździł na szosie, ten najczęściej powtarza bzdurę, że u nas to nie ma gdzie jeździć. Jak ktoś z Was to usłyszy od kogoś, to proszę mu odpowiedzieć "nie pierdol, nie było Cię tam". Wyżej - jeden z najpiękniejszych odcinków, jaki znam w okolicach Ślęży, łącznik Śmiałowice - Klecin, który w tym roku w różnych konfiguracjach objechałem jakoś ze trzy razy. A raz tu. Poniżej DK 39. Jest tak śliczna, że nie ma czasu na zdjęcia. 

Blog działa i mam nadzieję, że będzie działać jeszcze lepiej. W najbliższym tygodniu prosto z fabryki przyjedzie kolejna szosa za rozsądne pieniądze do recenzji i pojawi się planowana Super Trasa (czyli po prostu SzosowaSzosa). Niebawem będzie też konkurs, spersonalizowana nagroda od Lezyne i AMP Polska już się produkuje :) Zdobyć nagrodę nie będzie łatwo, ale za to będzie to doskonały sposób, żeby w pracy mieć co robić w te długie, jesienne popołudnia.

Blog działa też dzięki pomocy kolegów: Adama, który wymyśla ciekawe trasy w - teoretycznie - nudnym terenie, i Tomka, który jak już pojedzie na wycieczkę, to dzieli się wpisami ze swojego bloga i ratuje treść, kiedy ja pożeram kolejne paracetamole i inne szuwaksy. Oczywiście podziękowania należą się jeszcze kilku innym osobom, ale zrobię to przy innej okazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz