wtorek, 27 sierpnia 2013

Zapowiedź - fajny wyścig w okolicy - Okolo Vápenné, 8 września 2013


Pamiątka po Okolo Vapenne 2012

Nie jestem lwem wyścigowym, nie bryluję w peletonie, ale to jest super fajna impreza. Jak ktoś mieszka w promieniu 200 km, to głupio sobie odpuścić. Opłata startowa to 80 Koron, czyli tyle, co nic. Zapisy do 9:45, start 0 10.00. Jedna trasa dla wszystkich, peleton zabezpieczony autem. W zeszłym roku mnie to nie obowiązywało, bo peleton mi uciekł. Ale w tym roku będzie lepiej. Na bank jest lepiej o ponad 10 kilo wagi (lepiej, czyli mniej tej wagi). Strasznie jestem ciekaw.

Co na trasie?
Start z boiska z miejscowości Vapenna w kierunku Żulowa, tu czeka kilka niebezpieczeństw - wjazd do Żulowej wiedzie szybkim zjazdem przy drzewach, bez barierek. Ja tam mam zawsze ciary. Potem w samej Żulowej bardzo stromy zjazd i zakręt 180 stopni, dużo za ciasny jak na rozwijaną tam prędkość. Ale jest i meta na suple, jak ktoś nie spieszy się za bardzo ;) Potem wyjazd z Żulowej to krótki, ale intensywny podjazd. Do samego Javornika z wyjątkiem pięknych krajobrazów (pisałem o tej trasie tu) nie ma żadnych trudności. W Javorniku nawrót na wschód i lecimy do Bernartic po płaskim, a poważniejszy podjazd zacznie się za miejscowością Horni Hermanice, po nim będzie szatański zjazd na krechę. To będzie ostatni zjazd w czasie wyścigu. Od Vidnavy będzie już tylko w górę. Przed Vidnavą skręcamy na południe i wzdłóż torów lecimy na Żulową. Lekko pod górę, Z Żulowej do Vapiennej i jakieś 10 km do mety wciąż pod górę. Mijamy wejście do jaskini i przy fabryce odbijamy w prawo, gdzie zostaje około kilometra ciężkiego podjazdu, który rwie peleton. Ja wiem, że 53 km to nie szatan, że ta górka to nie Mount Ventoux, ale będzie fajnie. Po spisaniu powrót na linię startu i czeska suplementacja piwkiem i jakimś pieczonym mięsem. Jak to w Czechach. Wtedy poznać Polaków, którzy robią w tył zwrot, bo wolą się spalać i wracają do domów na owsiankę. A to błąd - bo gdyby się z Czechami integrować, to można by złapać od nich dobre wzorce, że dzieciom nie kupuje się marketowych górali, tylko rowery do cyklokrosu i dwa komplety kół.

Linki
relacja na obrazowym terroryzmie z czasu, gdy byłem gruby i źle ubrany ;)
strona organizatora - tu znajdziecie relacje foto z innych imprez cyklu Jesenickiego Ślimaka, po kliknięciu w link "propozice" powinno dać się ściągnąć plik z opisem trasy i zaproszeniem do imprezy. Jak nie, to piszcie w komentarzach, to wystawie go jakoś, bo mi dzisiaj przysłali na maila.

Komunikacja
Dojazd z Wrocławia czy Opola nie powinien przekroczyć 90 minut. Parking bezpłatny i bezpieczny.


Bike route link - powered by Www.bikemap.net

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Pętla Oława - Brzeg - 114 km **/***


Zawsze było we mnie takie głupie przekonanie, że jak ktoś do mnie przyjedzie, to co mu pokazać w okolicy, żeby to było ciekawe. Ja zawsze wolałem w góry, bo ciekawie, jakieś zabytki, pałace, technika, widoki, przyroda itd. Otóż będąc na tak płaskim terenie, który tak dobrze (we własnej ocenie) się zna, można stracić czujność, że jednak siedzi się na turystycznej bombie. Oczywiście przesadzam, bo takie mam skłonności, ale cóż - takie życie. Zdjęcie powyżej - po 58 km uzupełniamy kalorie w Brzegu, w cukierni na ul. Długiej. Dobrze, że Adam kupił licznik Garmin Edge 500, to teraz leżąc koło kawy i sernika wygląda już bardzo pro.

Od początku.

Trasa:


Ścieżka: link do mapy - powered by www.bikemap.net

Komunikacja
Do Oławy łatwo dojechać w każdy możliwy sposób. Oczywiście nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek miał tu jechać specjalnie np z Bydgoszczy na tę trasę, ale na bank warto tę trasę przejechać będąc w pobliżu. Dojazd z autostrady A4, koleją z Opola i Wrocławia. Parkingi w mieście są bezpłatne i miejsca wiele.

Ruch na trasie
Ważna rzecz - większość opisywanych tu dłuższych wycieczek odbywa się w niedzielne poranki. Siłą rzeczy ruch wtedy niewielki, ale i tak wybieram trasy w ten sposób, by dało się je bezpiecznie przejechać "nawet w piątek przez długim weekendem około 14.00" :) Ale w niedzielne poranki ruchu prawie nie ma, nawet na DK 94, gdyby coś.

Ile czasu
My ruszyliśmy spod Oławy, w porywisty wiatr i wraz z przerwą na kawę i przystankami zamknęliśmy się w niecałe 4h. Między postojami lecieliśmy szybko, no chyba że wiatr ewidentnie wiał już w twarz. Jeśli chce się więcej pozwiedzać - lepiej zarezerwować sobie 6h.

Pierwszą ciekawostką na trasie wartą zarejestrowania jest wieś Osiek z masą kapliczek poukrywanych między murami, w bramach i krzewach. Ja kiedyś doliczyłem się ponad dziesięciu, kilka okazałych znajduje się przy drogach wylotowych ze wsi (jedna z większych przy drodze gruntowej w kierunku południowym). Następnie Niemil, gdzie we wsi trzeba zwolnić, by plomby nie wyleciały z zębów - we wsi ładne zabudowania, kilka odremontowanych, przy drodze piękne, aczkolwiek niszczejące witryny poniemieckiego sklepu. Tu za Niemilem budynku gospodarstwa rybnego z pięknym, rzeźbionym w tynku karpiem tuż nad wejściem do budynku. Następnie Oleśnica Mała, która z jakiegoś względu nie cierpi na najazdy turystów, a powinna. Zrozumiecie, gdy poczytacie o zawiłej historii tego miejsca. We wsi piękny, rozbudowany pałac, pozostałości po pomnikach. W parku mauzoleum rodziny York von Wartemburg, park sam w sobie też jest piękny, liczne zabytki we wsi. Nic, tylko zwiedzać. Z Oleśnicy piękną drogą (z jej najwyższego punktu przy dobrej pogodzie widać całe wschodnie Sudety) obsadzoną czarnymi topolami jedziemy do Owczar, które właśnie teraz są kanalizowane chyba, więc szosówkami ciężko przejechać, ale da radę. Wiki podaje, że we wsi jest "wiatrak holender", ale po pierwsze nie wiatrak, a jego pozostałość (murowana) i nie w Owczarach, a w następnej wsi, w Łukowicach, od których zaczyna się dobry asfalt z szerokim poboczem, i akurat skończyliśmy rozgrzewkę, więc można jechać szybko. Warto zwolnić w miejscowościach Obórki i Krzyżowice i zwrócić uwagę na piękne drewniane kościoły. W Krzyżowicach odbijamy na Łosiów i dobrą drogą dojedziemy do Olszanki i Pogorzeli (tu można dojechać szynobusem kursującym między Nysą a Brzegiem).

Źródło: http://dolny-slask.org.pl - w Olszance dość nietypowym obiektem jest wieża ciśnień. Pocztówka z 1941 roku.

Przed Łosiowem zobaczymy jeszcze pałac w Janowie, który chyba doczekał się remontu, bo dostał nowy dach i nowe okna i to takie nie PCV ;) Z Janowa - okrążając pałacowy park i wspinając się na pagórek mamy piękny widok na Łosiów i lekko pofalowaną rzeźbę terenu Wału Łosiowsko-Michałowskiego. W Łosiowie możemy zahaczyć o zespół pałacowy, albo od razu pojechać kilkaset metrów na wschód i skręcić na miejscowość Kopanie. I tu zaczyna się moment, który spokojnie może zostać superszosą.


Wyświetl większą mapę

Muszę posiłkować się Street View, bo tak wczoraj wiało, że już nie byłem w stanie czasem jeszcze fotografować. Droga nie ma może spektakularnych wzniesień i zjazdów, ani nawet zakrętów, ale już do samego Brzegu jest niezwykle malownicza jak na płaski teren. Na jednym z pagórków można wypatrzyć ruin wiatraka holenderskiego, drugiego w czasie tej wycieczki. Po drodze jeszcze tylko Zwanowice z pięknym pałacem oraz jazem na Odrze i możemy już czuć aromat kawy z brzeskiej cukierni. Brzeg zresztą oferuje taką ilość atrakcji, że mógłby być on osobną kategorią. Dla szosowców niestety zła informacja jest taka, że do fajnych miejsc prowadzą drogi wyłożone kocimi łbami, więc jest ciężko. To, co warto zobaczyć, a czego nie ma w przewodnikach to budynek na rogu ulic Młynarskiej i Kowalskiej. Ale nie mogę znaleźć informacje, co to za budynek. Ale jest przepiękny. Brzeg opuszczamy drogą DK 39 na północ, a drogę tą opisywałem dość szczegółowo już na tym blogu. Niemniej nawet jadąc pod wiatr daje ona wiele radości.


Zjeżdżamy z niej już po około 12 km w kierunku zachodnim na drogowskazie na Mikowice. Po drodze opisywany już pałac we wsi Minkowskie i malownicza droga wiedzie nas aż do szosy 396 Oława - Bierutów. Droga 396 jest niby nudna jak cholera, ale ma kilka atutów. Pierwszy to taki, że jak już ma się dość jazdy pod wiatr, to na niej zawsze wieje tak, żeby nie było Ci lepiej. Po drugie, połowa tej drogi od Mikowic do Oławy jest w lesie i to ładnym, więc nie ma co psioczyć na wiatr, tym bardziej, że asfalt jest w większości przyzwoity. Po trzecie w Biskupicach Oławskich, właściwie za nimi mamy wiadukt kolejowy, który był źle zbudowany i przy odpowiednich warunkach kopał prądem trakcji koejowej przebywające na nim osoby. Teraz problem jest niby rozwiązany, ale - nigdy nie wiadomo. Po czwarte w lesie, kilka kilometrów przed Janikowem, można znaleźć ciekawe pamiątki po zakładach Kruppa, które od 1942 roku funkcjonowały w Jelczu, w których produkowano m. in. działa kalibru 150mm. W lesie jest żelbetowe stanowisko testowe i kulochwyt, a aż do Lubszy ciągnie się pas z linią bunkrów, zapewne służących do obserwowania toru lotu pocisku wystrzelonego z testowanego egzemplarza.

środa, 21 sierpnia 2013

Rozwój intelektualny na czas nie jazdy - Robert Penn - Przepis na rower.



O Robercie Pennie dowiedziałem się jakoś przypadkiem kompletnie buszując w sieci zła za filmami o budowaniu rowerów. Jakoś zaczęła się już taka gruba jesień, rower odstawiłem na stojak (czyli oparłem o ścianę za biurkiem) i nadszedł czas, kiedy o szosie można było sobie pomyśleć, ale nie używać. Film można wykopać na Youtubie wpisując Robb Penn Ride of my life i wyskoczy dokument BBC. Przyznam się, że oglądałem go z 10 razy. Może więcej. Książkę przeczytałem ze dwa. Subiektywnie - moim zdaniem książka jest słaba, bo autor jest bardzo chaotyczny, rozwleka się nad tematami pobocznymi, a to co interesujące dla mnie - pozostaje w połowie zdania. Ale ma też pewną siłę - sam to wiem, bo sam tak mówię - jeśli coś mnie szalenie zajmuje, pochłania - to opowiadając o tym, dzieląc się przeżyciami ciężko mi zachować jakąś chronologię czy ciągłość wypowiedzi. No ale to mnie, a ja nie jestem autorem książki. Kilka informacji technicznych czy też technologicznych jest podana trochę dziwacznie lub nieściśle. Kilka wtrąceń od redaktora jest koniecznych i one są (oczywiście mityczna walka stali z kompozytem itp).

Generalnie jak ktoś jest zdrowo zarażony szosą, to książka go pochłonie, z samego tego, że jest u nas wyraźny brak tego rodzaju publikacji. Jeśli chcesz np zarazić pasją żonę/męża/dziewczynę/chłopaka/etc kogokolwiek, kto się tym nie emocjonuje - ta książka w tym nie pomoże, a nawet zaszkodzi.

Ja po filmie i książce szybko napisałem maila do wrocławskiego ramiarza (kajakcustom.blogspot.com) z zapytaniem o cenę. Koledzy pukali się w głowy, no ale było blisko.

Jeśli więc przyjdzie w końcu zima i to taka, że nawet zimowy rower będzie na nią zbyt letni, to ta książka pozwoli przetrwać kilka godzin najcięższej depresji.

Plusy:
- tania, matowy papier, ja go najbardziej lubię do czytania
- dużo fajnych informacji pobocznych z gatunki wiedzy nieprzydatnej i umiejętności niepotrzebnych
- autor wyjątkowo mocno "jara" się rowerem i ten entuzjazm udziela się czytelnikowi

Minusy:
- zdjęcie na okładce - cała książka to zapis z budowy szosowego roweru marzeń, a na zdjęciu gość ma buty MTB wpięte w szosowy rower. ;)

Robert Penn - "Przepis na rower", Wydawnictwo Galaktyka, 2012.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Droga wojewódzka DW 378 ***


DW 378
Droga wojewódzka 378 to jedna z moich ulubionych dróg na szybkie treningi, kiedy jest mało czasu, a mam ochotę wykręcić 70 km. Jeśli ktoś planuje podróż na pograniczu województw dolnośląskiego i opolskiego, dobrze włączyć ją do planowanego szlaku. Jakość asfaltu jest bardzo przyzwoita (dosłownie kilka miejsc kiepskich, ale nie więcej, niż 200 m w sumie, żadnych kraterów). Ponieważ jest ona dość krótka, to i miejscowości niewiele. Jest natomiast bardzo intensywna jak na dość płaski region. Jeśli ktoś jest jak Chris Froome i ciśnie z oczami wlepionymi w pomiar mocy - to będzie zadowolony z małego ruchu i dobrego asfaltu. Wszyscy pozostali będą mogli podziwiać widoki lub niezwykle urokliwe pałace i inne pamiątki przeszłości.

Komunikacja
DW 378 łączy wieś Bierdrzychów (kilka kilometrów na wschód od Strzelina, odchodzi z kultowej dla mnie DK 39) z Grodkowem. Do Strzelina można dojechać pociągiem z Wrocławia, do Grodkowa - z Brzegu lub Nysy. Jest to fajna opcja na przejazd dla planujących trasę np z Opola w kierunku Gór Sowich.

Do zobaczenia (jadąc z Biedrzychowa do Grodkowa)
Pierwsza ładna rzecz czeka nas nieco ponad 4 km od Biedrzychowa - wieś Karszówek z zachowanym młynem wodnym i urządzeniami hydrotechnicznymi potrzebnymi do jego zasilania, staw i oczywiście pałac w opłakanym stanie. Ponieważ tu [klik] ktoś poświęcił opisowi dość sporo miejsca, więc na tym poprzestanę. Tuż za Karszówkiem można zboczyć kilkaset metrów do wsi Żeleźnik, która jest odcięta od świata, ale jest tam chyba najpiękniejszy kościół, jaki widziałem w życiu, a obok niego za pięknym murem stoi piękny pałac. Przed kościołem betonowy obelisk ku czci powojennego okupanta. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod warstwą betonu znajdował się pruski obelisk upamiętniający poległych w Pierwszej Wojnie Światowej.

Żeleźnik, kościół i obelisk.

Opuszczamy Żeleźnik i wracamy na DW 378. Jadąc dalej w kierunku Grodkowa, patrząc na południe przy dobrej widoczności powinniśmy widzieć już Sudety i bliższą nam elektrownie wiatrową nad jeziorem Otmuchowskim. Droga nieco faluje i meandruje wpadając do Łojowic, gdzie jest kolejny pałac, który przez lata powojenne służył za biura PGRu. Niestety stan zabytków najlepiej oddaje opis z Wiki: "można tu zobaczyć dawną oranżerię z II połowy XIX w., obecnie przerobioną na garaż". Dziękujemy.

Łojowice na przedwojennej pocztówce. Źródło: Wikipedia.

Za Łojowicami zaczyna się podjazd. I to taki, że można się fajnie zmęczyć. Kończy się on we wsi Wawrzyszów i dobrze się w tym Wawrzyszowie zatrzymać. Po pierwsze - wszystkie informacje są w linku do Wiki. Pałac faktycznie jest bardzo ładny, podobnie kościół, ale najlepsze jest to, czego nikt nie opisał - za kościołem jest płot i jak jest dobra widoczność to jak się o niego oprzeć, to widać pięknie Jesionki, Góry Opawskie i całe wschodnie Sudety. To najwyższy punk we wsi.

Dalej mijamy "pięciobudynkowe" Zielonkowice, co właściwie trudno zarejestrować, bo zjazd z Wawrzyszowa jest szybki i gładki i wpadamy do miejscowości Gnojna. Jej fenomenem jest długość - ponad 3 km. Stąd można udać się skokiem w bok do wsi Sulisław, gdzie piękny pałac stał się ośrodkiem SPA. Dość nietypowym. Nie byłem, ale widziałem w sieci. Dociekliwi znajdą sami. Dwoma rozległymi łukami pokonujemy Gnojną i dalej pofalowanym terenem trafiamy do wsi Lubcz, z której już tylko mały skok do Grodkowa. Grodków był dla mnie zawsze miejscem "przejazdem" do Nysy, a to bardzo ciekawe miasteczko, z piękną starówką, z małą ilością mieszkańców, a na rynku jest gdzie napić się kawy, co przecież jest koniecznie, żeby nie wyjść na spalacza, jak Froome.

Co dalej?
Dalej można wybrać się do Brzegu na kolejną kawę. I są na to dwa sposoby. Pierwszy - jak najkrótszy przez Obórki i Żłobiznę, a drugi - widokowy. Polecam dalej wyjechać z Grodkowa przez ul. Traugutta - wylecimy na dziewiczy asfalt w kierunku Wierzbnik / Jankowice Wielkie / Pogorzela / Łosiów / Kopanie / Zwanowice / Brzeg. Widoki piękne i akurat przydadzą się watty z kawy na kolejne kilometry.


Wyświetl większą mapę

Lazer O2 RD - pierwszy tysiąc za mną


Kiedyś jakoś w moje ręce trafiła jedna z kilku wydawanych u nas gazet rowerowych i akurat trafiłem tam na porównanie kasków dumnie nazwane "testem". Test polegał na tym, czy kask jest fajny, czy nie. To tak jakby samochodom przyznawać gwiazdki bezpieczeństwa na podstawie tego, czy ładna ta fura, czy brzydka. Straszna głupota. Moim zdaniem kryterium wyboru kasku jest proste: ma być wygodny, łatwy do dopasowania no i chronić łeb. Niestety nikt nie pokazał w testach, jak dany model chroni głowę. Nikt nie zrobił crashtest'u. A szkoda. Ja w zeszłym roku miałem dwa poważne dzwony, w pierwszym kasy popękał, ale nie rozsypał się. A to oznacza, że przyjął uderzenie i rozproszył je. Oczywiście był do wyrzucenia, ale taka karma. Za drugim razem nieco tańszy kask w czasie bardzo silnego uderzenia ochronił głowę przed obtarciami, ale nie miał ani pół rysy czy pęknięcia, co oznacza, że wszystko przekazał mi na czaszkę. I pewnie dlatego przez kilka minut widziałem tylko na zielono, gdy już się ogarnąłem.

Nowy kask łaził mi po głowie i mierzyłem różne. Kask jest jedną z tych pozycji w rowerowym arsenale, na której raczej nie oszczędzam, ale nie chciałem wydać ponad 500 zł. W większości "próbowanych" produktów wstępne dopasowanie kasku w sklepie było niemożliwe i wiecznie słyszałem "jak pan będzie mieć czas w domu to jak się posiedzi i dopasuje to będzie dobrze". Być może. Oczywiście najbardziej pękam ze śmiechu z wszelkiej maści skrótów nazw mega systemów. Dziwne, że niektóre nie miały ZSOG - Zintegrowanego Systemu Ochrony Głowy. U kolegi przymierzyłem wymieniony w temacie kask i dopasowanie go do mojej wielkiej głowy zajęło minutę (tak pi-razy-drzwi). Szok. Wklepałem go w sieć, kupiłem i od końca czerwca używam.

Wyciągnąłem z pudełka, minuta i leży jak ulał. Odciąłem zbędne paski, końcówki przygrzałem, żeby się nie strzępiły. Git malina. Teraz pewnie waży mniej, niż miało być po wyjęciu z pudła, czyli 210g. Póki co jeździłem nim w mega upałach i głowa żyje. Nie sprawdziłem jego poziomu ochrony, bo nie miałem szlifu i jakoś mi się do niego nie pali (w zeszłym sezonie miałem ich za to więcej, niż bym chciał). Pozostałe kaski miały siatkę przeciw owadom, ten jej nie posiada. Ale ile razy jakiś owad wleciał mi do kasku, to i tak go czułem, bo siatka przecież jest przy włosach, więc jak się robal wiercił, to i tak mnie wkurzał, więc to bezsensowne rozwiązanie.

System - tak, Lazer też ma system, co się nazywa ROLSYS®. W porównaniu do pozostałych kasków, jakie miałem, ten "system" działa i to dobrze - rolką na górze kasku można zacieśnić obwód kasku równomiernie, co w praktyce świetnie działa i dużo łagodniej, niż regulacje z tyłu kasku, ściągające tylko część dopasowania.

Do wyboru kolory kolorów jest milion, ja wybrałem czarny mat, który powinien dać się palcować i rysować, a na zdjęciu powyżej jest kask, który nie był ani trochę szykowany do zdjęć. Trochę odłażą naklejki z marką z tyłu (na styropianowej części), więc lepsza by była jakaś kalkomania, tym bardziej, że cena 359 zł to już wstęp do wyższej półki kasków. Niemniej z wszystkich kasków, jakie do tej pory miałem, w podobnych cenach, ten absolutnie rządzi. I dobrze wygląda na stoliku w czasie przerwy na kawę.

A tak wygląda w całości - film z kanału marki LazerSport

 


piątek, 16 sierpnia 2013

Szwajcaria Saksońska / Pierwsza Krew


Nie ma się co oszukiwać. Daliśmy ciała na całej linii (eufemizm). Za późno, za słaby "risercz", za źle. Ale i tak było dobrze. Miało być epicko, trasa 140 km, 2 km wspinania, a było 60 km z dwoma podjazdami. Ale zamiast się mazać, trzeba wyciągnąć wnioski i jechać tam za 3 tygodnie. Ale o tym na końcu. Na początek prosta rzecz - Drezno to piękne miasto, które jest doskonale skomunikowane z nami, gdyż z Wrocławia nie łamiąc przepisów można tam dojechać w dwie godziny. Można też koleją, ale ponieważ kolej jest dla biednych, więc cena biletu za przejazd większym szynobusem to 170 PLN + rower w jedną stronę. To cena z 2009 roku. Teraz boję się zapytać. Jeśli więc nie wiesz, czy jechać do Drezna pociągiem, czy autem, żeby było taniej, to spokojnie możesz zapakować siebie z rowerem do BMW serii 7 z pięciolitrowym V8 i na pełnym gazie dojedziesz tam taniej w ten sposób, niż koleją. Ale ma to wady. Otóż wszędzie są płatne parkingi. Do tego w Pirnie, skąd startowaliśmy, nawigacja jest utrudniona, bo cała część miasta nad Łabą jest w remoncie (po niedawnej powodzi zapewne). Zatem zaparkowaliśmy w Pirnie przy ogródkach działkowych. Za friko.

Wyjeżdżając z Pirny drogą nr 172, nie ma zachwytu. Oczywiście niemiecki porządek jest, ale droga taka sobie, ruch na niej przeogromny, ale to, jak Niemcy traktują rowerzystów, to powinno być wzorem. Żadnych głupich zachować. Jak jest wąsko i podjazd - jadą za mną bez nerwowych przyspieszeń itp. Rowerzysta jest tam na drodze spokojny o życie.

Krietschwitz, pomnik księcia Eugena Wuerttemberga.

No to jedziemy otoczeni przez Niemców goniących do pracy i chcąc uciec w bok w kierunku Łaby (Elbe) w miejscowości Krietschwitz trafiamy na pomnik upamiętniający bitwę, którą tu stoczył Eugen Wuerttenberg w 1813 roku, 26 sierpnia. Poniżej landszaft, na który patrzy popiersie ów księcia. I teraz najlepsze - książę ten mieszkał we wsi Carlsruche, dzisiaj Pokój w gminie Namysłów, którą odwiedziłem w czerwcu. Co ciekawe do Pokoju prowadzi droga z Namysłowa do Opola, która jest równie ruchliwa, niestety kierowcy na niej nie są już tacy mili dla rowerzystów.



A potem było tylko gorzej. Albo droga zamknięta, albo wertepy, albo do dupy. Adam się wkurzył, bo zeszło mu powietrze z przodu, stracił zapał, a przed nami zjazdy. Wielka twierdza Koenigstein (od miasta o tej samej nazwie - link do Niemieckiej Wiki, bo w Polskojęzycznej jest bieda i nie ma rycin) w ogóle nie cieszyła, a właśnie ta twierdza to wrota do bajkowej krainy Szwajcarii Saksońskiej. Ja sobie spokojnie pykam zakręciki i podjazdy, a Adam jedzie na 3 barach w kole (normalnie 8) i stara się przeżyć. Misja widokowa zostaje zastąpiona misją znalezienia pompki zdolnej do dmuchnięcia 8 barów. Oczywiście na ten czas w ogóle odpuszczamy misję "szosówką na kawkę w ładnym miejscu". Ale to tragedia na potem.


Minęliśmy Koenigstein, Czas na Bad Schandau. Ruch na drodze się rozproszył, niemniej jak na uzdrowisko, to aut tu wiele. Wszędzie remonty, ale i most na Łabie i piękny widok w obie strony - na zachód na Koenigstein, na wschód - już Czechy. Masa rowerów, rowerzystów na turystycznych rowerach z dziećmi w wózkach, przyczepkach, doczepach, fotelikach. Parking przy stacji kolejowej w Bad Schandau zabity po dechy autami, ludzie wsiadają do taniego pociągu z Czech z rowerami i dziećmi i ścieżką rowerową (od tego momentu  asfaltową) cisną na wycieczki. To uświadamia mi, jak u nas nie rozumie się pojęcia przestrzeni publicznej. A tam - Czesi, Niemcy, Polacy - wszystkich cieszy świetna infrastruktura, na którą składają się dogadane firmy (koleje niemieckie i czeskie nie mają problemu z rozmowami jak widać), jest czysto, grzecznie i tak dobrze, że dalej nie możemy znaleźć pompki. Aż tu nagle gumolep - pan mówi jednak łamanym pol-ger-angliszem, że jego kompresor tylko 3 bary umie dmuchnąć. Ale że kilometr dalej jest serwis od rowerów. Jedziemy! Serwis jest gdzieś tu jakby ktoś kiedyś szukał w okolicy. Bardzo miły pan dmuchnął Adamowi pozostałe 5 atmosfer i pojechaliśmy dalej.


W końcu ścieżka rowerowa a asfaltu - nie ma aut (na drodze już też prawie nie było), ścieżka ma 3m szerokości, niesie jak szatan. Wcześniej ścieżki były albo z bruku, albo szutrowe, stąd dla szosy to sięnie nadaje, ale cały teren jest do objechania na czymkolwiek - bogaci Niemcy cisnęli na e-bike'ach, biedni bez wspomagania. My na szosach i pomimo bliskości dróg rowerowych kierowcy wciąż nie mieli do nas pretensji, że jeździmy po jezdni. Policja też nie miała zastrzeżeń. U nas często mi się zdarza, że jak jest szerokie, ale dziurawe pobocze, to tiry specjalnie cisną się "na żyletki", żeby mnie przestraszyć. Widokowo - jest dobrze, bardzo dobrze. Jedziemy w kanionie wyrzeźbionym przez Łabę, krajobraz zmienia się bardzo szybko, co chwilę wyłaniają się nagie, pionowe ściany z piaskowców. Bajka.


W końcu Czechy. Jako czechofile jesteśmy w domu. Niestety - we wszystkich hospodach szlag trafił płatności kartą, więc z kawy nici.

Nawet w takim miejscu, jak to. Tu można się rozejrzeć nieco lepiej. Wszystkie perturbacje sprawiły, że przejechaliśmy gówno, a nie dystans. Jesteśmy tu, 30 km, w prawie 2h. Dojazd do Pirny z Drezna zajął nam 2h prawie, więc straty czasowe mamy poważne i dupa z dalszej jazdy. Kawy nie ma, czasu nie ma, mapy nie ma, gotówki nie ma, a karta staje się bezużytecznym plastikiem. Wracamy.


Taki układ - Niemcy jeżdżą przy granicy do Czechów kupować u Wietnamczyków chińskie fanty.


Bad Schandau, w dali widać skałę Lilienstein.


Koenigstein - widok na twierdzę Koenigstein.


Teściowa powiedziała, że w sumie tu nie widać, że to nie u nas. Nawet nie wie, jak bardzo się myli.


A tak wygląda dwóch fanów turystyki na szosach, którzy przegrali życie. Jakie wnioski? Takie:
1. Dobry risercz
2. Sprawdzić 3x punkt 1.
3. Mapa i drobne w walucie
4. GPS - nad tym pracuję, bo nie lubię mieć na kierze rabatki kwiatowej, więc chyba skończy się na Garminie Edge 800.
5. Dobry Risercz

I tak tam wrócimy, dopiero wtedy napiszę sprawną recenzję samego miejsca. Póki co widać, że jadąc tam trzeba mieć trochę czasu - to teren ze sztywnymi podjazdami, nie bardzo długimi, ale wymagającymi. Ścieżki rowerowe są z kolei tak usytuowane, że fani wszystkich innych typów rowerów będą tam przeszczęśliwi. Baza noclegowa jest rozbudowana, na ceny rzuciłem okiem, ale one nie rzucają na kolana. Są podobne do naszych.


Bike route 2 288 341 - powered by Www.bikemap.net

niedziela, 11 sierpnia 2013

Okolice Mietkowa, na południowy zachód od Wrocławia. Rekonesans I

Południowo-zachodnie strony Wrocławia od dawna były pożywką dla moich planów wyjazdowych, ale przejazd po nich samotnie trochę mnie przerastał. Dobrze jechać z kimś, kto ma mniej więcej oswojone jakieś nowe dla mnie tereny, bo mogę się skupić na jeździe, a nie na omijaniu szosy usianej kraterami itp. Po co się wysilać, skoro jak zwykle czas goni. Dzisiaj znowu z Adamem trochę tam pojeździliśmy, wyszło mi ponad 120 km, ale wrzucam fragment z dojazdem od Wrocławia i pętlą. Co ważne - teren jest przepiękny, a mądre poprowadzenie trasy wydaje się być możliwe do tego stopnia, że może uda się ominąć złej jakości asfalty, chociaż i tak spodziewałem się czegoś gorszego. Ponieważ to jeszcze nie gotowa trasa, poniżej kilka hasłowo wrzuconych elementów.


Bike route 2 281 484 - powered by Www.bikemap.net


Pofalowana droga z Mietkowa do Domanic. W pewnym momencie wspina się znacznie ponad poziom Jeziora Mietkowskiego i widok jest bardzo miły. Dodam, że non stop jedzie się na terenie Parku Krajobrazowego Doliny Bystrzycy, asfalt jest przyzwoity, a horyzont zamykają bliskie już Sudety. Wiele pałaców i architektury w ogóle.


Podjazd do wsi Pożarzysko. Widokowo-widowiskowy. We wsi trylion zabytków.



Nie mam pojęcia, co to jest, ale się dowiem. Adam mówił o klasztorze. Pokopiemy, zobaczymy.

A to jest fragment dzisiejszej wycieczki, dla której powstał ten blog. Szosowaszosa jak się patrzy. Tylko półtora kilometra ze wsi Śmiałowice do Klecina. Ultrasuperpięknie.


Jakie problemy mogą spotkać szosowych hedonistów? Jak ruszamy w niedzielny poranek, i to taki bardzo wczesny, to możemy się spodziewać, że będzie problem z kawką i suplami. W Domanicach był otwarty sklep, ale to strasznie słaba radość. W Pożarzysku w niedzielę sklepobufetokafejka (obok kościoła, pod winogronami) czynna od 10.30. Pałac Krasków czynny od południa, podobnie Zacisze w Kraskowie. Trochę żal, bo trasa aż się prosi o jakieś zaktywizowanie ludzi. Pałac w Kraskowie jest tak uroczy, w takim miejscu i w ogóle, że dałbym 20 zł za espresso, żeby móc wypić je spokojnie po ponad 70 km w nogach, żeby się nacieszyć chwilą. Jeśli kiedyś przeczyta to manager obiektu - liczę, że podoła, bo chodzi tylko o espresso. Olać obiady, ale wystawić dwa stoliki, 4 krzesła i kawiarkę to chyba by było obłędnie miłe.

Najbliższa kawa była w Kątach Wrocławkich, w cukierni na rynku. Rynek w Kątach śliczny, architektura ciekawa (czy jest jeszcze jakiś rynek na Dolnym Śląsku z zachowaną własną halą targową?), kawa robi waty w powrocie do domu, sernikowe paliwo z malinami i winogronami wystarczy, by nie spóźnić się do na obiad. Niebawem wybierzemy się tam znowu, objedziemy trochę inaczej i - taki mam pomysł - przygotuję jakąś ładną trasę.

sobota, 10 sierpnia 2013

Superpętla #1 - Nysa - Jesenik - Żulova - Vidnava - Nysa *****



Bike route 2 278 598 - powered by Www.bikemap.net

Trasa i jej profil: http://www.bikemap.net/pl/user/szosowaszosa/

Wiele razy przed niedzielą, kiedy z reguły szukam tras ponad stukilometrowych, dochodzę do wniosku, że żeby pojechać coś nowego, to przynajmniej znam przynajmniej 50% tej trasy. Do tego dochodzi świadomość, że większość tej trasy to kiepskie asfalty, a najszybszy zjazd ma 200 m długości, a podjazdy nawet nie są w stanie wbić serducha na ponad 160 uderzeń, czyli nuda. Dlatego złota rada brzmi - jedź do Czech. Jeśli ktoś ma szosówkę i nie był w Czechach, to nie wie, że ma szosówkę. Tak myślę, choć pewnie się mylę. Zalety jazdy w Czechach są proste - zadbane drogi i mały ruch na nich, do tego Czesi są znacznie ostrożniejsi i rano nie gonią na promo do marketu, tylko z buta do hospody na śniadanie. Taki naród. 

Komunikacja
Ja z kolegą Adamem umówiliśmy się w Nysie. Do Nysy dojazd z Wrocławia czy Opola powinien zająć około godziny. Można też dojechać pociągiem z Brzegu, Opola i Kluczborka (to ważne dla tych, co planują suplementację w cieniu parasola na nyskim rynku bezpośrednio po zakończeniu pedałowania). 

Trasa i do zobaczenia
Z Nysy do Głuchołaz zaczynają się pagórki, przy czym pierwszy poważny podjazd będzie czekać w samych Głuchołazach. Spokojnie więc zdąży się zrobić rozgrzewkę, nim serducho zerwie opaskę pulsometru. Głuchołazy mają mega ciekawą zabudowę, trochę miks tego, co było w Prusach, trochę z Austro Węgier. Szosa w niedzielny poranek była niemal pusta, o przyzwoitej jakości.

Głuchołazy, podjazd w dzielnicy domków jednorodzinnych w kierunku Mikulovic.

Po tym pierwszym "wspinaniu" z prędkością światła wpada się do Czech. Asfalt niesie jak szatan i wzdłuż rzeki Bela jedziemy w kierunku Jasenika, a droga bardzo lekko wznosi się, ale bez dramatu. Choć poruszamy się w terenie zabudowanym, to dominującym widokiem stają się Jesionki (Jeseniki) i wielki budynek sanatorium Priessnitz. My nie mieliśmy wiele czasu, ale warto zapuścić się w strome uliczni tego uzdrowiska, choć nie jest ono jakoś bardzo spektakularne. My myśleliśmy o kawie, ale było jeszcze zbyt wcześnie na kafejki. Ominęliśmy centrum i z drogi 44 wbiliśmy na 60. I od radu podjazd morderca. Zachowałem się nie jak PRO i zrzuciłem z blatu. Prawie mnie zabił. 

Zjazd do Lipova-Lazne i tam pilnujemy, by skręcić w prawo (wciąż drogą 60) i zaczynamy dość intensywny podjazd do przełęczy, na której jest przystanek kolejowy, wielka fabryka, niemal "organicznie" wklejona w krajobraz i przez to dość ciekawa (fani gier FPP będą nią zachwyceni). Dwie piękne serpentyny, asfalt jak tafla szkła, widoki na Pradziada. Nic więcej nie potrzeba. No - trochę tlenu na końcówce, ale spokojnie nawet w złej kondycji można ten podjazd zrobić bez zadyszki. 

Taki widok z podjazdu drgogą nr 60, jeszcze przed przełęczą.

Adam dojeżdża na przełęcz. W tle Pradziad, najwyższy szczyt Jesionków.

Od teraz do miejscowości Vapenna lecimy w dół. Tutaj jest też wejście do Jeskyne na Pomezi, ale my dzisiaj mamy chill, nie zlot speleologów. Piękny zjazd, umiarkowane nachylenie, ale bardzo szybki i nie ma jak robić zdjęć. Zwalniamy w Vapennej, bo powoli myślimy o kawie, jednak jedyna prawie otwarta hospoda jeszcze szykuje się do przyjęcia gości i finalnie jedziemy dalej. A dalej jest Żulova, do której prowadzi szybki i wściekły zjazd, bez barierek i z przepaścią, więc powoli. W samej Żulovej na czymś, co wygląda jak rynek stoi taki budynek:


W środku jest sklep. W sklepie są dwa stoliki z krzesełkami i dwa barowe. Z ladą pani, co łądnie polszczyzną odpowiada na moje czeskie wypociny. Ma kawę "turka" i "presso", ma "rohliki" i piwo. No na piwo za wcześnie, ale kawa i kofola będzie. Czesi z nami pogadali, ale ponieważ nie piliśmy piwa, więc szybko skończył nam się zasób słów i skupiliśmy się na cieszeniu się chwilą i zadawaniem sobie pytań, dlaczego u nas tak nie ma.

Żeby smutek po opuszczeniu tego miejsca nie trwał długo, wyjazd z Żulowej to pionowa ściana, więc znowu zrzut z blatu i wspinaczka. 200 metrów jazdy i tyle samo na pulsometrze. Dalej już piękne widoki. Na lewo granica Kotliny Kłodzkiej, wielkie pastwiska, łąki i pagórek z dwoma gigantyczny krzesłami i równie gigantycznym stołem. Na prawo - obojętnie - też pięknie.


W miejscowości Vlcice spadamy na Bernartice. Niestety mało czasu mamy, więc odpuszczamy Javornik, który jest jednym z moich ulubionych miejsc (piękne miasteczko, świetna restauracja, odrestaurowany zamek Jansky Vrch) oraz droga na skróty do Kotliny Kłodzkiej, bo nawigacje nie podają, że można tam - legalnie - przejechać do Lądka Zdroju). Jednak droga do Bernartic jest tak niezwykle piękna, że nawet nieco gorszy asfalt nie dokucza nam, bo lekkie wzniesienia, piękne chaty i jakaś taka surowość otoczenia nie pozwala nam się nudzić. Pełno tu różnych, nieopisanych zabytków - kapliczki, kościoły, całe gospodarstwa i manufaktury ze śladami poniemieckich reklam. Coś wspaniałego.


Wyświetl większą mapę
Do pełni naszej zajawki brakowało jednego puzzla - hospody, ale i ta się znalazła. Taki czeski klasyk:


...ale czysto i przyjaźnie. Mała suplementacja małą Holbą, chwila relaksu i jedziemy dalej. Jeszcze czeka nas mały garb na drodze granicznej - po lewej Polska, a my wspinamy się serpentyną, by za chwilę zobaczyć szatański zjazd na krechę:


W takim uroczym anturażu dojeżdżamy do Vidnavy, która sama w sobie też jest idealnym miejscem na rozpoczęcie jazdy po tych terenach. My jednak zbijamy do Kałkowa i opuszczamy raj dla szosowców szybko nasze tyłki odczuwają zmianę asfaltu (assfaltu), a pierwszy zaliczony krater daje znać, że lekko się rozleniwiliśmy, bo tu jest walka, a nie relaks. Niewątpliwie droga do Nysy nie jest zła, otoczenie piękne i jedyne, czego brakuje, to właśnie lepszej nawierzchni. Nie jest źle, ale gdy ma się punkt odniesienia, to trochę to demotywuje. Chociaż lecieliśmy 40 km/h, więc może szukam dziury w całym :)

Dla kogo.
Dla każdego. Tam widać czasem czeskie rodziny z dziećmi. Czesi są raczej ostrożni i nie powodowali dziwnych sytuacji. Jak ktoś patrzy tylko w pulsometr, to będzie mógł się skupić na nim i nie straci kół wpadając w dziurę. Jak ktoś ceni wartości dodane - jak my - będzie przeszczęśliwy. Jak masz żonę, która chce spróbować szosy - zabierz ją tam. Kup jej tanią szoskę ze sportowego marketu i niech jedzie. Będzie chciała wrócić. Zabierz 100 koron w kieszeń i ciesz się życiem. Albo Holbą.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Michelin Pro3 Race Service Course vs Michelin Pro4 Service Course 23-622


No dobra - Pro3 już zajechałem prawie, ale nie do końca. Jeszcze posłuży w zimowym rowerze, tylko trzeba go zbudować. Jak rozmawiałem ze znajomymi, to niektórzy pukali się w głowy, że wydaję tyle kasy na topowe opony, a inni z kolei je polecali, choć sami nie wiedzieli, czemu. Testy testami - ciężko dobrać sobie jakiekolwiek rzeczy pod wpływem testów, gdzie każdy tak naprawdę ma kompletnie inne oczekiwania, styl jazdy itp, a technologiczne różnice między produktami są na jakimś poziomie molekularnym i dla takiego kogoś, jak ja - na poziomie niewyczuwalnym. Ja przy wyborze opon kierowałem się myślą, że jak będę sobie jechać np. z Pradziada i prędkość będzie oscylować wokół 80 km/h, to jeśli mi pierdyknie guma, stracę panowanie nad rowerem i wypadnę przez barierki i skończę swój żywot rozdarty na sośnie, to czy wtedy będę dumny, że kupiłem dwie tańsze opony? Oczywiście z tańszymi wcale nie musi się to stać, a może nawet nigdy się nie stanie, ale jestem hipochondrykiem, więc pierwszy pomysł się liczy, a kolejne tylko usprawiedliwiają chore intencje z pierwszego :)


Co do faktów - opona tylna przeżyła 5600 km i zrobiła się już "nie okrągła" i pojawiły się w niej "kratery" od masy kamyków i innego cholerstwa, którym "naprawia" się u nas drogi (czyli takie ostre kamyki i smoła). Opona przednia po tym samym przebiegu wygląda jak wyciągnięta z pudełka i nie wykazuje żadnych śladów zużycia, przynajmniej żadnych możliwych do stwierdzenie organoleptycznie. Opony nie zawiodły ani razu i gdy kilkukrotnie jeździłem na dłuższe wypady na rowerach wyposażonych w np. Schwalbe Ultremo, to obie zachowują się w mojej ocenie bardzo podobnie, przy czym ponoć Ultremo nie powinny dożyć takiego przebiegu. Ale pewnie to zależy od stylu jazdy i tego, po czym się jeździ. Znacznie gorzej zachowują się Maxxis Detonator i przy ostrych zakrętach czuć było, że uciekają i traciłem pewność. Ale - jak pisałem wcześniej - to wszystko są subiektywne odczucia.

Czy jest sens pisania o oponie, która już nie jest produkowana? Oczywiście - można je kupić w Decathlonie po 79 zł sztuka jak wrzucą, można je kupić w internetach za około stówkę.

Wady: ciężko zakładało się je na obręcz, przynajmniej pierwszy raz. Kolejne już nie są problemem (np po wymianie dętki).


No i ponieważ doszło do tego, że trzeba było te Pro3 zmienić, to idąc za ciosem poszedłem w Pro4. Opcja Service Course, gdyż jest ciut lżejsza od Endurance (która niby bardziej pasuje do mnie), ale w materiałach marketingowych napisali, że wszystkie jej parametry wobec poprzedniego modelu są "improved". Także mają być "faster", "more durable" itd. Więc jeśli opona o 23% (materiały reklamowe) słabsza niż Pro4 przejechała bezawaryjnie 5600 km i pozostał jej zapas na jeszcze jakieś dwa tysiące, to po co mi Pro4 Endurance? Się zobaczy. Póki co czuję, że lepiej klei się do asfaltu i pewnie jeździ po ciasnych, szybkich łukach. Na zagermanicznych portalach szosowych przy testach opon szosowych wykorzystuje się pomiar mocy i o szybkości opony stanowią liczby - ile trzeba wattów, żeby jechać z prędkością 20 mil na godzinę (czemu np Magazyn Rowerowy tego nie robi, przecież mają dostęp do systemów pomiaru mocy). Genialny w prostocie sposób na pokazanie, która opona jest szybsza. W każdym razie w testach tych Michelin Pro4 uzyskał bardzo dobre rezultaty na tle konkurencji. Czyli skoro takie niskie opory toczenia, to dlaczego u licha czuję, że opona milion razy lepiej hamuje, niż Pro3? No i na obręcz wchodzi jak w masło - żadnego problemu - bez łyżek (i tak nie mam) i bez stresu o przyszczypnięcie dętki.
W obu przypadkach ciśnienie w oponie to 8,5 bara, przy czym Pro3 przez długi czas woziła mnie, gdy miałem dużą nadwagę (85-90 kg), ale ostatnie 3000 km było 80 kg, a finalnie jest 78 kg.

wtorek, 6 sierpnia 2013

DK 39 - nadszosa ****

Wg Wikipedii DK 39 ma 116 km. Ja znam 84 z nich z Namysłowa do Łagiewnik. Ale od początku.

Opisywany fragment trasy:


Wyświetl większą mapę

Niestety takie szosy to u nas nie jest codzienność, więc trochę żal, że trzeba je wyszukiwać. Ale skoro już są, to czemu się tym nie podzielić? Ja wiem, że chwalenie szosy o dobrej nawierzchni to trochę jak chwalenie dziecka, że nie kopie swojego brata, ale cóż.

DK 39
Na odcinku z Namysłowa do Brzegu jest na niej znikomy ruch. I to na tym odcinku jest ona w doskonałym stanie z wyjątkiem przejazdu kolejowego w miejscowości Rogalice. Niemal cały odcinek jest świeży, jesienią 2012 roku jechałem po nim, gdy jeszcze był zagrodzony dla aut. Odcinek z Brzegu do przejazdu pod autostradą A4 jest przeciętnej jakości, o przeciętnym nasileniu ruchu, ale wciąż dobry do jazdy, tylko raczej nudny, ale o tym dalej - przy części o atrakcjach. Potem z małymi wyjątkami do samych Łagiewnik szosa traci utwardzone pobocze, ale za to oferuje gładki asfalt i jedzie jak szatan. Do tego mieszkańcy Namysłowa i Brzegu chyba mają niewiele do załatwienia na wzajem w swoich miastach, więc droga na tym jej najładniejszym odcinku jest bezpieczna. Pewnie wszyscy lecą albo do Opola, albo Wrocławia. A DK 39 zrobiono nam :)



Komunikacja
Droga jest dobrze skomunikowana z Wrocławiem i Opolem, więc teoretycznie jeśli ktoś lubi wycieczki (pardon - treningi) dłuższe niż 100 km, powinien być zadowolony. Na jej fragmenty można dojechać koleją (Wrocław - Strzelin, Wrocław - Brzeg - Opole, Wrocław - Namysłów, Namysłów - Kluczbork)

Do zobaczenia
Najlepiej zacząć od samego Namysłowa. O ile bruki starego miasta są w stanie wbić prostatę w podbródek, o tyle samo miasto lśni czystością i nawet w niedzielne, wczesnowiosenne poranki można poczuć się trochę jak w południowej Europie pijąc kawę na rynku. Oczywiście ja wyznaję zasadę, że sport sportem, ale w przyjemnościowej postaci. Jak kiedyś zaprzyjaźnionym szatanom zaproponowałem, żeby zrobić na półmetku caffee break, to poczułem się trochę, jakbym ich obraził. No więc przez to muszę pisać bloga, bo ciężko znaleźć kogoś, kto ma szacunek do przyjemności ;) W każdym razie co można zobaczyć w Namysłowie, to każdy znajdzie w sieci, a szkoda tu miejsca na oczywiste rzeczy. Jest na co patrzeć, jest tam przyjemnie i bardzo miło w porównaniu do Bierutowa (który może się podobać, ale to wymagające "podobanie"), który zapewne minie osoba jadąca z Oleśnicy/Wrocławia.
Jadąc na południe droga lekko faluje i wbija się w Stobrawski Park Krajobrazowy, więc jedziemy lasem, czasem długim podjazdem, czasem długim zjazdem, co chwilę mijając urokliwe strumienie czy stawy. W miejscowości Krzemieniec można odbić 2 km w kierunku na Mikowice. W pierwszej miejscowości - Minkowskie - można, a właściwie trzeba zobaczyć niezwykle okazały pałac z 1765 roku, który jak inne w czasach PRLu był siedzibą PeGieeRu, a teraz czeka, aż przyjdzie jakaś silniejsza wichura i zmiecie jego historię z powierzchni ziemi. W każdym razie jest piękny i warty zobaczenia.

Pałac w miejscowości Minkowskie.

Wracamy na DK 39 i jadąc na w kierunku Brzegu, po kilku kilometrach z lasu wyłania się niewielka wieś Książkowice o pięknej zabudowie, bardzo charakterystycznej dla Opolszczyzny. To jedno z moich ulubionych miejsc na tej części trasy. Jadąc dalej trafiamy na przejazd kolejowy i drogowskaz na Biskupice Oławskie. Jednak to nie jest drogowskaz dla jadących szosami, tylko dla mtb. Asfaltu tam prawie nie ma, a szkoda, bo trasa jest poprowadzona wzdłuż linii kolejowej i jest naprawdę urokliwa, niestety nie dla zadków i nadgarstków. Do Brzegu jeszcze będzie kilka małych pagórków i po 34 km od Namysłowa możemy zatrzymać się na kolejną przerwę na kawę. W końcu trzeba dbać o średnią uderzeń serca, żeby koledzy nie darli z nas łacha na naszych profilach Endomondo czy Garminie. Co do zobaczenia w Brzegu - bardzo dużo. Ja polecam całe secesyjne (z modernistycznymi wtrąceniami) osiedle wyznaczone przez ulice Wolności, Robotniczą i Wyszyńskiego - na rondzie wystarczy odbić w prawo, zatoczyć pętlę, a stracony czas do liczenia średniej HR odbijemy przy pomocy espresso wypitego np. dwie minuty wcześniej na ulicy Długiej. W oczy rzucają się budynki z motywem ostu (zarówno w detalach, jak i bryle budynku). 

Brzeg. ul. Krótka

Fani militariów będą zadowoleni z kolejnych niespodzianek w pobliżu DK 39 - Osiedle Skarbimierz z zabudowaniami pamiętającymi i wojska pruskie, i potem radzieckie. Jeszcze jest do obejrzenia kilka schronohangarów, ale trzeba uważać na pobite butelki. Jeszcze dalej na południe jest wieś Małujowice, gdzie lokalni poszukiwacze skarbów co rusz wydłubują z ziemi pamiątki po wielkie bitwie, która tu miała miejsce. Niestety - nigdzie nie ma kawy. Gorzej - krajobraz nudny, a droga staje się trochę gorsza. Kiedy już słychać szum autostrady, można zbić na wieś Owczary i dalej, urokliwą dróżką o gładkim asfalcie zwiedzić park i pałac w Oleśnicy Małej. N:ie jest oficjalnie udostępniony, ale pracownicy ośrodka rolnego nie protestują. Co tam mona zobaczyć? Wiele. Wszystko jest opisane na wiki. 

Znowu wracamy na DK 39 i po przejechaniu pod autostradą zaczyna się super asfalt. Mijamy pagórki, kilka zakrętów i mamy miasteczko Wiązów. Przed wojną miało dwa kluby tenisowe, teraz nie ma se gdzie napić kawy. Ale za to jest malutki i ładniutkie, choć nieco zaniedbane. 

Jadąc w kierunku na Strzelin, na horyzoncie powoli pojawiają się delikatne góry - to Wzgórza Strzelińskie, które w idealnym świecie były by poprzecinane pięknymi szosami, a w naszych realiach najlepiej przejść je piechotą. O jeździe szosą można tam zapomnieć, o ile ma to być przyjemność. Sam Strzelin też warto zobaczyć, ale nie jest to jakiś "wulkan fajności", okolice za to ma doskonałe dla turystyki. Szkoda, że nikt nie zrobi na tej bazie czegoś dobrego dla miasta i regionu. 

DK 39 leci na Łagiewniki, jest dobrej jakości, ale wąska i dość ruchliwa, a przy okazji nudna jak cholera. W pierwszej wsi za Strzelinem - w Mikoszowie - lepiej odbić na Niemczę i kosztem gorszego asfaltu przejechać przez ciekawszy krajobraz i miejscowości - kamieniołomy w Górce Sobockiej, arboretum w Wojsławicach czy finalnie samą Niemczę. Co ważne, w samej Niemczy w końcu jest miejsce na kawę, znajdziesz je po czterech gwiazdkach. Ale po zjeździe, który prowadzi z Wojsławic do Niemczy raczej mam wątpliwości, czy kawa jeszcze będzie potrzebna, czy lepiej kupić paczkę fajek i na szybko je wypalić, a zamiast kawy - strzelić sobie z chłopakami pod sklepem z piersióweczki. Jest miejsce w nierównościami, że rower zamienia się w poduszkowiec, a potem dwa zakręty, które są bardzo szybkie i strasznie ciasne.

Droga z Mikoszowa do Niemczy, tuż przed Wojsławicami. 

Zresztą drogi w obrębie między Strzelinem - Ziębicami - Ząbkowicami Śląskimi - to plan do penetracji w czasie jesieni, więc o tym pewnie uda się napisać po kilku przejazdach. Jest tam gęsta pajęczyna dróg poza klasyfikacją, wijących się po łagodnych pagórkach i z dość efektownym horyzontem, ale trzeba je dokładnie objeździć, żeby kogoś nie posłać tam na stożkach z naklejonymi szytkami twardymi jak osm. Smacznego!

niedziela, 4 sierpnia 2013

poszło


Dzisiaj jadąc autostradą opowiadałem mojej żonie, że myślę o jakimś blogu, który będzie dla takich dziwaków, jak ja. I będzie prowadzony dla ludzi, a nie jak moje poprzednie (równoległe) blogi jako pamiętniki. No i tak opowiadałem, że wyprzedził mnie nie wiadomo kiedy wóz SAXO-Tinkoff, wracający z zakończonego wczoraj Tour de Pologne. Znak sygnał.

Sprawa wygląda tak - jestem projektantem/grafikiem/wolnym-strzelcem, który jak może i kiedy może jeździ na szosie. Ponieważ strasznie dbam o swój czas, bo mam go zawsze mniej, niż bym chciał, staram się sobie pomóc i jest wielka dziura w wiedzy i jakimś miejscu dla takich, jak ja. Albo sakwiarze z tobołami, albo ciśnieniowcy, którzy nie podnoszą oczu znad pulsometru, którzy nie zauważyli, że przejechali koło żywego żubra. Na tym blogu będzie pisane o tym, gdzie pojechać na szosę, jak przeżyć na szosie, o fajnych wycieczkach lub fragmentach tras. Będą mapki, rankingi szos, porady a nawet testy, bo mam dostęp do różnych fajnych rzeczy ;) Ale przede wszystkim o czystych endorfinach z ciśnięcia na szosie i lekka beka z napinania się w dowolną stronę dla zachowania zdrowego dystansu.

Autorów będzie kilku plus w opracowaniu już są trasy od przyjaciół. Testy już są robione i notowane, ale pod kątem radosnych chwil na szosie, a nie oporów toczenia czy innych pierdół. Jeśli będą testy ciuchów - to z poradami jak je kupić najtaniej, żeby dobrze wyglądać i nie dostać wrzodów. Będzie o suplementacji aminokwasami, jak i suplementacji kawą i piwem. Będzie o ludziach na szosie i wokół szosy. O samych rowerach też trochę będzie - o tych do jazdy i takich do oglądania.

Niebawem spersonalizowany wygląd i odpowiedni profil na fb. Smacznego.