sobota, 28 grudnia 2013

Schwalbe Insider 700x23


Tak tak. Pewnie w tym roku już nie raz były przed Twoimi oczami artykuły o trenażerach itp. Ja już z ich użycia się wyspowiadałem i jak wiesz nie jestem szczęśliwy z tego powodu, że pedałuję w domu. Takie życie. W każdym razie trenując na zwykłych oponach można się było wkurzyć. Stary i wytarty Michelin Pro3 Race Service Course ślizgał się, śmierdział, piszczał. Założyłem zapowiadaną oponę trenażerową i... jest poprawa. Zrobiłem nawet małe videoporównanie, ale przewidziałem wszystko z wyjątkiem tego, że kręciłem na różnych oporach trenażera :D, ale kilka wniosków jest. Pierwszy - jeśli z niebieską oponą bardziej słychać pracę napędu, to biorąc pod uwagę kiepskość rejestracji dźwięku mojego starego Ixusa, znaczy to tyle, że zespół opona-rolka jest cichszy. Drugi - nawet mocno przyspieszając rolka nie ślizga się, więc to plus. A jak już z głupoty przyciśnie się za mocno, to opona nie piszczy... Sami zobaczcie.



Tak tak. Chciałem zobaczyć po prostu, co się stanie. Mam teraz 0.5 mm mniej elastożelu na elastożelowej rolce trenażera. 

Ci, którzy pisali o treningach domowych nie napisali jednej fajnej rzeczy (przynajmniej ci, których czytałem). Na Youtubie jest pierdyliard filmów z wyścigów i innych przejazdów nagranych przy pomocy sportowej kamery, więc nieco inwencji i już można zająć wyobraźnię. A jak wyobraźnia zajęta, to łatwiej przeżyć zerkanie na pulsometr i pozostałe moce przerobowe mózgu już nie straszą myślą, że dopiero minęło 12 minut z planowanych dwóch godzin jazdy.



Ja dzisiaj jechałem na przykład to. Film jest własnością użytkownika atkimw, ma kilka fajnych filmów w swojej kolekcji na Youtube: https://www.youtube.com/user/atkimw/videos


Schwalbe (i tu ta źle kojarząca mi się nazwa) Insider (albo może przesadzam, niech będzie, że to jakiś film szpiegowski z lat 80 z Robertem Redfordem na przykład, zamiast różowej produkcji sprzed dekady) tak wygląda po ponad 2000 kcal. Wygląda lepiej, niż mój żołądek po wigilijnym ataku spożywczym. Teraz to wszystko trzeba spalić i znowu jechać na cieciorce i kaszy jaglanej.

środa, 25 grudnia 2013

fanty


Dzisiaj mam rocznicę ślubu. Prawie okrągłą. Żona chyba na serio zaczyna traktować moje rowerowe szaleństwo fundując odpowiednią bombonierkę. Szaleństwo póki co jest pogłębiane piękną pogodą za oknem od kilku dni i całkowitą - drugą w tym miesiącu - niemocą chorobową. Cóż - taka karma. Powoli wygrywam z mikrobem, który zaatakował mi gardło i krtań, ale nawet nie chce mi się wsiadać na mój nowy-używany trenażer. Dobra - nie jestem sportowcem sensu stricto, ale jak zacznie się sezon, to chcę w niego wejść na pełnym szatanie, a nie jakieś rozkręcenia. No i w maju wyścig [tu ktoś go ładnie opisał ze sportowego punktu widzenia, więc nie będe się wymądrzał], do którego wypadało by podejść z 3000 km w nogach. Z uwagi na powyższe udało się na aukcji wyszarpać tanio używany trenażer Elite normalnie sygnowany przez Jana Ullricha. Założyłem starą oponę i po krótkiej regulacji "przejechałem" się testowo. Nuda jak cholera, ale przynajmniej na moim rowerze, a nie na jakimś fantomowym czymś. Owszem, można by to porównać do jakiegoś zboczenia, ale cóż począć. Lepszy takich ruch, niż żaden. Na kilku kolarskich blogach pewnie spotkaliście się z demonizacją trenażerów - no na bank nie ma tu ekscytacji jak na zwykłej pętli wokół domu. Ale źle nie jest. Lepiej - za darmo na Youtubie jest pierdyliard filmów nakręconych mini kamerką na kierze podczas wyścigów czy zwykłych przejazdów. Czasy trwania - dowolne. Ja mam plan taki, że o ile nie uda mi się wyjść na rower w teren, to kręcę w domu 3 do 4 razy w tygodniu po 1.5 h zwracając uwagę tylko na puls i do tego niedzielne przewietrzenie niezależne od aury. Jak jest na plusie - to ile wlezie. A jak poniżej 10°C - to około jedną do dwóch godzin. 


Żeby było ciszej (sam trenażer ma rolkę z elastomeru i jest dość cichy i mało wibracyjny) sprawiłem sobie oponę dedykowaną do trenażerów, więc niebawem wrzucę jakieś organoleptyczne porównanie - czy ma to sens, czy nie. Póki co stara spracowana opona Michelin Pro3 Race Service Course wygląda tak, jakby nic się nie działo złego. Jej niebieski następca ma nazwę trochę z pogranicza tanich filmów akcji i akcesoriów prosto z sexshopu, co chyba nie jest przypadkowe, biorąc pod uwagę, że "jazda" na trenażerze jest jednak trochę - nolens volens - wstydliwa, skoro "wszyscy to robią, ale nikt o tym nie mówi" ;)

niedziela, 15 grudnia 2013

Zima mnie zaskakuje.






Dzisiaj wyszedłem się trochę pokręcić wokół domu - o tak na niecałe trzy godziny. Teraz trochę zaciągam nosem, bo oczywiście lekko przegiąłem, ale co tam. Umówmy się, że zwykle grudzień nie jest tak łaskawy wobec ludzi, jak w tym roku. Oczywiście mogło by być milej gdzieś w okolicach Gibraltaru, ale jest jak jest i z tego co jest też można się cieszyć. Odwiedziłem kilka moich ulubionych lokalizacji, miałem okazję, żeby sobie na spokojnie pomyśleć o kilku sprawach. To zawsze pomaga. 

czwartek, 12 grudnia 2013

Szosa to taki rower, ale bardziej.

Taki cytat pożyczony od mojego kolegi, który w istotnym stopniu przyczynił się (kolega, nie cytat) do przerzucenia rowerowego ciężaru z mtb na szosę. Na bank wiele osób słyszało o czymś takim, jak Ranndoneur, do czego nawiązywałem w poprzednim wpisie. W tym - właśnie chylącym się ku końcowi - roku miałem wziąć udział w jednej z imprez organizowanych przez polską organizację związaną z tym... no właśnie tu ciężko to nazwać - czy to są zawody, czy raj czy po prostu wydarzenie. Nie brałem udziału, bo wszystkie imprezy z kalendarza Ranndoneurs Polska były dość daleko, a tu w domu żona w ciąży i nie mogłem przepaść na dłuższy czas. W zasadzie nie ma tu klasyfikacji, a każdy, kto da radę w określonym czasie pokonać dystans, może czuć się zwycięzcą, o ile po drodze zaliczył punkty kontrolne i zebrał odpowiednią liczbę pieczątek. Zresztą to nie o metę chodzi, a o drogę. Tak mi się wydaje. O ile dystans na poziomie 200 czy 300 km jeszcze jakoś wielkiego wrażenia nie robi, o tyle 600 już tak. A taki polski ultramaraton - 1008 km i najlepszy czas około 35 godzin. Zresztą rekordzista [link] brał w tym roku udział w najdłuższym ultramaratonie na świecie - Race Across America

Na naszym kontynencie tego typu imprez jest sporo, najsłynniejsze do London - Edinburgh - London oraz Paris - Brest - Paris


Pożyczony z Youtuba francuski dokument z imprezy Paris - Brest - Paris. Nie po polsku, ale warto zobaczyć. Zresztą dobre emocje nie potrzebują tłumacza. 

Podoba mi się połączenie kilku wątków w takiej imprezie. Po pierwsze rower. Można na każdym, ale umówmy się, że na szosie (niektóre są specjalnie dostosowane do sakw, mają mocniejsze koła, mniej wyścigową geometrię, a wiele w z nich jest celowo budowana od podstaw na stalowych ramach, ale do tego trzeba jeszcze mieć brodę, tunele w uszach i Koziołka Matołka na łydzie ;) - na przykład specjalne rozwiązania do Ranndoneringu oferuje Cielo - od Chrisa Kinga, którego tu przedstawiać nie trzeba. Oczywiście to piękne, stylowe i bardzo drogie maszyny, ale spokojnie - można jechać na wszystkim. Po drugie - nie ścigamy się, tylko jedziemy, ale to nie znaczy, że jakoś powoli, bo punkty kontrolne są czynne od-do i impreza też ma swoje ramy czasowe, więc ciśnienie i tak jest. Po trzecie - przygoda. Jak masz jechać 1200 km, to musisz się gdzieś przespać, o ile nie jesteś cyborgiem. Musisz dojechać do punktu kontrolnego, musisz go znaleźć na nieznanej trasie. Możesz jechać samotnie, lub w ekipie. Możesz jeść w fastfoodzie, możesz piec jabłka na ognisku. Prawie ideał.

Na stronie Ranndoneurs Polska znajdziecie relacje uczestników naszych imprez. Oczywiście są one skromniejsze, niż ich protoplaści z Francji czy Wielkiej Brytanii, ale - moim zdaniem wypracowanym na relacjach uczestników - niczego im nie brakuje.

wtorek, 10 grudnia 2013

Fajnie sobie zdać z tego sprawę


Wsiadam na rower i kręcę pedałami. Oczywiście nie teraz - teraz myślę o tym obsesyjnie. Siedzę na aukcjach i kopię w poszukiwaniu białego kruka, czyli czarnej nowej korby FC-5600 172,5 mm. Oczywiście nie ma jej, a ona mi się strasznie podoba:

fot.: dotbike.com

Wiem wiem, żadne urwanie dupy, ale pasuje mi do finalnego szlifu i po prostu chciałbym ją mieć. Teoretycznie mogę kupić dowolną Ultegrę i mieć z głowy. Ale nie o to mi chodzi. Jakby miało być łatwo, to bym grał w nogę, a nie jeździł szosą. 

Pomijając fajność posiadania jobla, jakim jest rower, pomijając aspekt, że fajniej mieć takiego jobla, niż np. bieganie, bo w rowerze jest dużo więcej fajnych szpejów o których można pogadać, to rower daje jedną jeszcze bardzo fajną rzecz. Otóż pozwala być odkrywcą i to łatwiej, niż każdy inny sposób. Gdybym chciał być odkrywcą pieszym, potrzebowałbym dużo czasu. Odkrywcą lotniczym - dużo pieniędzy. Odkrywca rowerowy jest gdzieś pomiędzy. Zresztą jak ktoś czyta Rower Tour to pewnie zauważył, że opisywane tam podróże odbywały się na zwykłych, konsumenckich rowerach. 

Tak sobie dzisiaj będąc w ogniu pracy i gradzie maili od Klientów zerkałem na kanały na Youtubie i wleciał mi ładny film w odcinkach na kanale Speca (o tu), ale bardziej podobał mi się film niemal prymitywny - ten na górze tego postu. I to, że kopiąc po innych filmach wszędzie przeplata się sformułowanie, że to nie wyścig, to przygoda. No jak się ma do przejechania jakieś 4000 km z Londynu do Stambułu - to jasne, że przygody będą. Ja przeżywam je w mikro skali, co nie znaczy, że nie mam planów na większą skalę. 

Wracając do odkrywania - trudno powstrzymać się od truizmów o niezależności i w ogóle. Ale to fakt. Rower daje niezależność, rower daje swobodę. Pojadę tyle, ile mam w nogach, ile mam siły i na ile jestem mocny. Jak nie jestem mocny to będzie wielkie nic i walka o przetrwanie. Czasem znajomi mi się dziwią, że nie ścigam się, a w tygodniu trenuję i mówię o tym, że to jest trening. Tak właśnie jest. I ten trening jest po to, żeby w weekend, kiedy uda mi się urwać z tych 48 godzin kilka dla siebie - przejechać ile się da i najdalej jak się da. I to nie jest kwestia sportu, tylko kwestia bycia jak Tony Halik - przeżyć przygodę i nawet jeśli jadę po terenie nudnym jak flaki z olejem - to w głowie z radości dzieją się rzeczy, o których lubię pisać, które lubię jakoś utrwalić, bo to jest po prostu potop endorfin. A jak coś jest dobre, to to musi jakoś znaleźć swoją ścieżkę i trwać. 

Czasem wybiorę się na wyścig, bo to też daje mi trochę frajdy. Widzę, co udało mi się zrobić, a co jeszcze jest przede mną. Stawiam sobie jakieś plany, ale zawsze jak o nich piszę, to nie dają się spełnić i to z jakichś beznadziejnie błahych powodów. Ale chciałbym zrobić Bałtyk - Bieszczady, bo na objazd wokół Polski nie dam rady czasowo. Niemniej nie będę się ścigać - oczywiście nie chcę być ostatni, ale po prostu chcę jechać. 

Jeśli też coś w Tobie kwiczy po nocach, że chętnie byś się kopnął na rower i nie wrócił za kilka godzin, ale wyjazd na pół roku do Azji to jednak jest ekstrawagancja, a przecież w sumie lubisz szosy i nie masz zamiaru w czasie wyjazdu hodować brody ani wróbli w niej - jest na to kilka sposobów [klik].

niedziela, 8 grudnia 2013

Pierwszy śnieg na rowerze


Szosa szosą, ale przez rasowo północną aurę jakoś ostatnio więcej robię ścieżek, których dawno nie jeździłem, bo i nie ma jak, gdy się jest uzależnionym od szosy. Wiele razy dzisiaj padało z moich ust cos w rodzaju "gdzieś tu była ta droga". Tomek - na zdjęciu powyżej w czasie walki ze skutkami Ksawerego - niedawno się ożenił, więc teraz łatwiej go wyciągnąć na rower.


Kilka razy pisałem o łączniku między Oleśnicą Małą, a Owczarami. Tu i przy okazji pisania o DK 39. Tak ona wygląda z boku. To lekkie wzniesienie, z którego przy dobrej przejrzystości powietrza można trafić piękny widok na Sudety. 

Zmarzliśmy dzisiaj masakrycznie. Ja tylko co prawda w palce u rąk, ale ból skutecznie kazał skrócić drogę, choć mimo, że niby krótsza o połowę, to dłużyła się w nieskończoność. Ale i tak było fajnie. 

Niebawem będę przezbrajał szosę w nowe koła. Jakoś w październiku pisałem [link], że moje aktualne koła już mnie nie cieszą i zacząłem drążyć temat zmiany. Oczywiście że można by pójść na łatwiznę i kupić dojechane kółka, ale ja nie chciałem żenić nerki, więc szukałem jak zwykle u siebie - tanio i szybko. Ponieważ ten drugi punkt jest u mnie zawsze krytyczny, więc wyluzowałem i powiedziałem sobie, że "nie". Zrób tanio, ale z głową. Bo jakoś do Zond przekonania nie miałem. Gdybym jeszcze miał osprzęt Campy... gdyby gdyby gdyby... Więc złotym środkiem okazały się Shimano WH-RS80. Z opaskami, bez zacisków komplet waży u mnie 1508 g. Czyli mało. Piasty Ultegry, obręcz niby taka sama jak w Dura Ace i możliwe, że to ta sama obręcz. Cena niska, ale nigdzie nie można ich dostać. Są w sprzedaży już (droższe) WH-RS81, a różnica między nimi to chyba tylko bębenek kompatybilny z jedenastkowymi napędami. Zobaczymy. Póki co można napisać, że koła są bardzo ładne, ale to żadna recenzja. Spoko, napisze na wiosnę. Jak wspominałem - przez identyczne parametry jak WH-RS81 - nie straci nic na aktualności.

Aha - jakby ktoś z szanownych czytelników używał jakiś cienkich, ale ciepłych rękawiczek zimowych (tak od -10°C do +5°C, to proszę dać znać - nie chce mi się testować ich ileś-tam, trzeba kupić coś sprawdzonego w boju.

sobota, 7 grudnia 2013

Czas się zabawić. Część 3 - Hall of Fame.


Wyświetl większą mapę

Ta lokalizacja wyszukana przez Łukasza Kawałkiewicza zdecydowanie wygrała i trudno się dziwić. Żeby Łukasz sobie mógł utrzymać wysoki poziom ciśnienia na tych przełęczach, dostanie turbopompę z turbo pakietem i grawerunkiem. To chyba jest jasne, że musi w imię honoru wrzucić nam tu film, jak przez od zera w ciągu minuty ładuje w standardową oponę te 11 barów. Albo chociaż 8.Oczywiste.


Wyświetl większą mapę

Druga w kolejności lokalizacja wyniuchana przez Radosława Walczaka jest dowodem na to, że każdy cierpi z powodu aktualnej aury i nawet prosta pośród płaskiego jak stół horyzontu jest szczytem marzeń ;) Dlatego Radosław dostanie kalendarz bez grudnia czy innego lutego, żeby cierpień mniej było. Ale ja też już tęsknię za jakąś długą prostą. Obojętnie - ja po prostu nie chcę, żeby już wiało i było poniżej 15°C :)


Wyświetl większą mapę

Ta lokalizacja wytruta przez Michała Trybuchowskiego jest niezmiernie ładna i jeśli myśleć o starcie sezonu, to chyba w maju, zanim zaczną ciąć komary, to tam bym chciał być. Ponoć drogi w tamtym rejonie dobre, a nawet jak złe, to ponoć piorunem je poprawiają. Michał też dostanie kalendarz. Taka prawda.

Ale inne lokalizacje też były srogie. Na przykład Łukasz Szymański dopadł piękną dolinę:


Wyświetl większą mapę

A Katarzyna Gwiazda wrzuciła link do trasy, którą nieomal w tym roku przejechałbym - z Głuchołaz do Prudnika z widokiem na bardzo mi bliskie Jeseniki, gdyby nie fakt, że zapomniałem wtedy zrobić przegląd auta i nie dojechałem. Ale karma wraca. Nawet w linkach:


Wyświetl większą mapę

Zjedz Warzywko zaproponowało superprostą przez las. Nuda. Ale dodajmy "...przez las w lecie, pełny pięknych śpiewów, lekko chłodnego powiewu i zapachu igieł", a już się trzęsiesz z tęsknoty:


Wyświetl większą mapę

Były też dwa skrajne wpisy od-dla koneserów, ale z dwóch różnych biegunów szacunku do bólu. Krzysztof Eberle strzelił klasyka...


Wyświetl większą mapę

...a Wojciech Walczak znalazł tajną do niedawna drogę dojazdową do wrocławskiego Brochowa, gdzie jeżdżą głównie przedstawiciele handlowi swoimi służbowymi autami, bo nikt swojego prywatnego tam nie przegoni. Ten niespełna kilometr jest tak intensywny, jakby skondensować 60 km bruków Paris-Roubaix w tym jednym szatańskim odcinku (a prawdziwy koneser bólu najdzie tam pętlę, z łącznie 3 km bruku i tylko 800 m asfaltu):


Wyświetl większą mapę

Były też inne ciekawe propozycje. Wszystko do odkopania na fanpejdżu. Dziękuję za podesłanie kilku tematów, które teraz powodują, że bardziej cierpię z powodu zimy ;)

czwartek, 5 grudnia 2013

Czas się zabawić. Część 2.


Pisałem Wam całkiem niedawno, że będzie zabawa. Słów na wiatr nie rzucam (a wieje po... porządnie), więc zabawa właśnie się zaczyna. Zasady są opisane w pierwszym poście [link] - dla przypomnienia:
1. Przy pomocy Google Street View szukasz Polsce miejsca, które jest wg Ciebie kwintesencją Nadszosy - widok, klimat, nawierzchnia - wiesz, takie że właśnie teraz, kiedy pierwszy śnieg już wisi w powietrzu, to Ty już chcesz tam być i przytulać się do tego ciepłego asfaltu właśnie w tym konkretnym miejscu.
2. Wrzucasz link do tego miejsca jako komentarz pod odpowiednim wpisem na fanpejdżu Szosowejszosy. Link pobierasz tak, że na oknie Google w lewej strony na górze masz ikonkę drukarki i ogniw łańcucha - klikasz w łańcuch, zaznaczasz link i wciskasz podstawowy skrót przy pisaniu pracy magisterskiej - ctrl+C, a na fanpejdżu - ctrl+V
3. Do czasu zakończenia zabawy trzymasz kciuki, żeby to Twój link zebrał jak najwięcej "lajków". Możesz zaprosić kolegów, koleżanki itp, może trafią coś miłego dla siebie na blogu, więc może powiększy się audytorium - a duże audytorium = więcej zabaw :)
4. Na znak sygnał zamykamy zabawę i liczymy ile kto wyciął "lajków". Ów Szczęściarz zostanie napiętnowany na fanpejdżu, otrzyma uwiecznioną tu na zdjęciach doskonałą pompę Lezyne z grawerunkiem...



...a także...



...kalendarz! I to pierwszy egzemplarz ze stu. Nie ma lipy.


Wszystko zapakowane w gustowne drewniane pudełko wypełnione biomasą zabezpieczającą zawarotość przed uszkodzeniami, zarysowaniami i wszystkim tym, co w czasie przesyłki może chcieć popsuć zabawę. Także trzymajcie rękę na pulsie, jest czwartek, jest piątek - kilka dni, w czasie których gdy nikt nie patrzy Wam na ręce możecie dać upust fantazji i szukać na mapach miejsca, które zapewni Wam ciśnieniową niezależność w trasie połączoną z wysmakowanym dizajnem i technologią.

;)

niedziela, 1 grudnia 2013

Utrata - bobrze żniwo

Grudzień mnie zaskoczył. Dwa lata temu w pierwszą niedzielę grudnia jeździłem po bezdrożach wzdłuż biegu Odry na południe od Opola. Dzisiaj - dokładnie po dwóch latach objeździłem tereny między Oławą a Wrocławiem z niezawodnym w temacie bobrowania w błocie kolegą Tomkiem. Relaks, bez spalania. Jak kiedyś będziesz jechać DK 94 z Wrocławia w kierunku Oławy to we wsi Groblice odbij sobie na Kotowice. W Kotowicach będzie drogowskaz w las (przy kościele) na wieże widokową. Zawsze mi się wydawało, że to dość dziwne w tak płaskim terenie postawić takie... coś (wygląda jak potwór na końcu etapu prymitywnej gry przygodowej). Ale cóż. Tym razem ów potwór pokonał mnie. Nie jestem w stanie wspiąć się ponad połowę też ażurowej konstrukcji. Tym bardziej przy wietrze, który trochę nią kołysze :) Jest nowa, jest bezpieczna, ale ja niestety nie pozbyłem się lęku wysokości :) Z połowy jej pułapu widok też jest ładny. Znajdziesz ją tu (link).

Dzisiaj w ogóle jakoś nie mierzyłem w wyjazd na szosę, bo chciałem sprawdzić, czy mój nowy stary rower mtb dobrze się poskładał, ale szos na szosie było multum. Tak pod dwadzieścia osób to luzem i to na dość małym, ale pełnym błota, odcinku.



Jak klikniesz link do mapy powyżej i przełączysz widok na satelitę to zobaczysz, jak dużo tu starorzeczy. Cały obszar około Kotowicko - Siechnicko - Wschodnioobwodnicowego obszaru wokół Odry jest ciekawy i warty wycieczki. Tym bardziej teraz, gdy nie ma komarów i nie ma liści, dzięki czemu cokolwiek widać.





Piękny kolejowy most żelazny nad Odrą, linia kolejowa Wrocław Brochów - Jelcz-Laskowice


Pojawili się też nowi lokatorzy w okolicy - od roku widzę efekty pracy bobrów. O ile cieszy mnie ten fakt, bo bobry są strasznie fajne (choć agresywne i dość niebezpieczne) i ich obecność świadczy o lepszej kondycji środowiska, to niemniej mając w pamięci co zrobiły np z krajobrazem nad Notecią (gdzie byłem na plenerze w maju 2011 roku), to trochę jestem zaniepokojony. Nie wiem, czy leśnicy mają jakiś pomysł na to, czy jest jakiś program kontrolujący ich populację. Całe szczęście bobry są pod ochroną, więc nie grozi im coś, co "humanitarnie" nazywa się "odłowem".