środa, 2 października 2013

Plan podbicia zimy.


Jechałem sobie dzisiaj rano i czułem już mróz. Nie, że jakoś mi przeszkadzał, ale dał do myślenia. Jakbym się nie zapierał, to jak sypnie śniegiem, to szosowo jestem w martwym punkcie. W ogóle jak jest mróz to przeżywam lekki dramat, bo mój full mtb nie lubi mrozu - amortyzatory działają tak, jakby ich nie było i mam wrażenie, że w którymś momencie zapadną się i takim monstrum ze skoliozą będę drałować do domu. Godzinę, ze zmarzniętymi stopami i pozostałymi członkami. Ogólnie rzecz biorąc - źle. A ja chyba wolę jednak jeździć, niż wracać na siłkę na pół roku. Tzn siłka jest ok, ale rower jest jednak bardziej ok. To, że siłka jest ok, to czuję po spędzeniu na niej poprzedniego okresu pozasezonowego i po tym, jak mi szło w tym sezonie. Ale wolę rower, a nie "coś zamiast roweru". 

Jakoś w lutym tego roku kopiąc po sieci w poszukiwaniu nowej ramy szosowej dokopałem się do gościa, który zimy ma tyle, ile ja bym chciał mieć lata. Jakoś głupio trafiłem, bo po grafice szukając czegoś tam o pewnym modelu Ridleya. Gość ma amelaniowego Ridleya, doczepia do niego fotelik i wozi dziecko. Taki tam typowy Fin. Toni Lund pisze o swoich wyprawach na blogu (koniecznie zobacz), na którym zobaczyłem coś, co jest zimową inkarnacją szosy - Fat Bike. Oczywiście nie musiało minąć wiele chwil, żebym na to lekko zachorował. Pomijając przygody Toniego, których ja nie przeżyję, bo chyba nigdy nie wystartuję w zimowym rajdzie Rovaniemi 150, który jest coroczną, zimową imprezą - ultramaratonem rowerowym. Jemu zajął - o ile dobrze pamiętam - 3 dni. 3 dni - 150 km. W 3 dni dobry cyklista zrobi polski ultramaraton Bałtyk - Bieszczady - 1008 km :) Trasa wiedzie w puszystym śniegu, puszystym, fińskim, lutowym śniegu. Opony mają 4" - 10 cm szerokości, a ciśnienie w nich jest chyba niższe, niż atmosferyczne. 

Ponieważ wolny zawód - jaki wykonuję - to niewola, więc zacząłem myśleć o projekcie "Fat Bike za zero kasy" i najbliżej tego progu znalazł się produkt On-One



Sami przyznacie, że maszyna ładna. Cena jakaś kosmiczna nie jest. Ale zacząłem tuż przed snem kopać po sieci za opiniami o tym i - masakra. Nie jest super. To tani Fat Bike i ma swoje minusy - można znaleźć na forach - oszczędzano wszędzie - koła na przykład. Tylne koło bez kasety i tarczy, bez ogumienia - 1800 g. Zamiast opaski na obręcz - taśma izolacyjna. Dobra, ale to jest najtańszy model ze wszystkich. Trzeba pamiętać, że tu nie wchodzą te same piasty, inny jest suport. Na początek - bomba. Koła zawsze można zmienić, na samych obręczach można uciąć ponad kilogram. Zresztą ja - jak wspominałem - nie mam zamiaru startować w rajdzie Rovaniemi 150. Ja chcę w zimie wyjść na max 2h z domu i kręcąc się po polach wrócić zziajanym, ale szczęśliwym do domu. Kwestia jest więc tego typu - nie musi być to Surly, Salsa czy 9:ZERO:7

Zima idzie i trzeba myśleć o tym, żeby jeździć. Nie na trenażerze, nie na rolkach, nie na orbitrekach czy innych wiosłach. Na dworze, na mrozie, w błocie lub lodzie. Do tego one (Fat Bike) mają w sobie jakiś takie fajny wdzięk. Może przez to, że są takie proste. 

Koniunkturę poczuli inni producenci i co chwilę czytam jakąś relację od czasu EuroBike, że to jedni, to drudzy wypuścili Fat Bike'a. I dobrze, i źle. Jak zawsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz