poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Na Rejvizie bez zmian. Opalanie.



Plan nie został w pełni wykonany. Odpuściliśmy Przełęcz Lądecką, więc w sumie wyszła taka sama trasa, jak w listopadzie. Jednak tutaj nie ma co żałować - zawsze jest dobrze.

Zawsze wtedy, kiedy akurat pierwszy raz puszcza się wodze fantazji i dokręca na zjazdach tak, że kończy się korba. Wtedy lecisz jak szatan, bierzesz zakręty jak na Moto GP, kiedy z naprzeciwka ktoś czuja się jak kierowca rajdowy w zielonym (!) Caymanie. Boże! Jeśli już ginąć, to pod porządną furą, ale zielone Porsche? Zielone może być Lamborghini, Lotus, McLaren... Ale nie Porsche. Co musi myśleć sobie człowiek, kiedy sprzedawca w salonie pyta go o kolor nadwozia? Co myśli sprzedawca, kiedy słyszy "zielony"? Dzwoni do fabryki i pyta, czy to nie błąd w druku i czy faktycznie jest ten "zielony". Strach się bać.

To, co warto dodać do wpisu listopadowego, to to, że na Rejvizie asfalt jest dość mocno zasypany jeszcze żwirem (z Rejvizu do Jesenika) i trochę trzeba uważać. Ale tylko trochę. 

Dalej było bez zmian. Pasażer w głowie z miejscem w pierwszym rzędzie, tuż za powiekami i heja w krajobrazy, w których każdy mógłby być moim widokiem do końca życia, kiedy otwierałbym okiennice mojego małego domku, na wzgórzu albo na dnie płytkiej doliny, przy potoku i wśród starych drzew owocowych. Taki mały wycinek realnego marzenia, w którym mięsne krowy mogłyby być jednorożcami, a owce - koziorożcami. Albo jeden grzyb: krowy - krowami, owce - owcami. 







Taki czeski lajfstajl - Rapha, śliwowica na kieliszki i parki w rochliku.
Budynek jest tak piękny, że urywa głowę.
Ceny tak niskie, że bez sensu w ogóle zabierać pieniądze.