środa, 23 kwietnia 2014

głupia porada #1

Tak, to głupia porada, ale może się przydać. Jak już walczysz z ładnym ułożeniem owijki i wydajesz na nią jakieś relatywnie spore siano, to pewnie warto, żeby zakończyć nawijanie jakąś taśmą, której klej nie będzie wyciekać na boki i smarować się po owijce (tak miałem kiedyś). Albo jak nawiniesz wszystko na nową kierę, której geometrii nie znałeś i okaże się, że trzeba zrobić korektę ustawienia klamek. 

A dzisiaj był pierwszy raz w tym roku kompletnie na krótko. Bosko. Czasu miałem niewiele, więc wsiadłem na rower i skróciłem i rozgrzewkę, i rozjazd, a moc była taka, że i właściwa jazda też jakaś taka... skrócona :) Ale było doskonale. Naprawili mi trochę szos, w kilku miejscach wyjechał albo traktor szerszy niż asfalt, albo niezdecydowany kot spowodował przyhamowania. Ale generalnie - było pięknie. 



wtorek, 22 kwietnia 2014

Dalsza część powiatu Jesenik. Boczne drogi.*****


Tytuł może jakoś nie urywa głowy, ani nie porywa, ale to stan faktyczny. Północna część kraju ołomunieckiego - Powiat Jesenik - jest bardzo blisko granicy i o jego walorach i atrakcjach było już dość wiele pisane na tym blogu. Ale jest tam jeszcze więcej dobra. W lany poniedziałek  - w obawie przed przemoczeniem - pojechaliśmy do Czech. Z Oławy - bez łamania przepisów - z rowerami w bagażniku, w mniej niż godzinę na rynek w Vidnavie. A potem było już tylko lepiej.

Tekst i zdjęcia: Szosowaszosa.

A zaczęło się jak zwykle: wszystko źle. Wieczorem chodząc po ciemku po pokoju, żeby nie obudzić dziecka, masakruję sobie mały palec u stopy na nóżce od pufy. Głupota, ale boli jak cholera. Rano - wsiadam na rower, palec już nie dokucza w sztywnym szosowym bucie - poprawiam pasek kasku i obrączka zsuwa się z palca i z brzękiem odbija od asfaltu wpadając do rowu. Ale ją znalazłem o 23 godziny 57 minut szybciej, niż się spodziewałem. A potem przyszły chmury ciężkie od ciężkiej wody chyba. Zasłoniły Rejviz, więc tamtą część planowanej trasy odpuściliśmy.

Wylot z Vidnavy na Mikulovice. Po prawej - to "ten" rów, co "połnął" moją obrączkę.

Ale nie ma tego złego. Choć z poczuciem dezercji wbiliśmy w boczną drogą z 457 Vidnava - Mikulovice, która miała nas doprowadzić do miejscowości Piseczna, przy drodze 44 - Głuchołazy - Jesenik. I to był bardzo dobry pomysł. [Link do mapy]. Droga jest równoległa do 44, ale w przeciwieństwie do tej drugiej, prowadzi zboczem, z którego są piękne widoki i niemal zerowy ruch. Bo Czesi okazali się jednak mało empatyczni w temacie rowerów na drodze. Ale o tym później.




I tak jechaliśmy i co chwilę mijaliśmy Czechów, którzy w ręku dzierżyli coś jak nasze palmy wielkanocne, ale zaplecionymi, by wytwarzać ból. Bo tymi palmami tłuką dziewczyny, jeśli nie dostaną słodyczy. Taka tradycja.


Wichura stała się już momentami nieznośna. Porywy wiatru szarpały rowerem i mną. Z niepokojem patrzyłem na chmury i na znikające za kurtyna mgły i deszczu kolejne pasma górskie. Dalej pojechaliśmy "superpętlą" Jesenik - Lipova-Lazne i tam zrobiliśmy sobie pierwszy piknik. Miejsce zacne:

Dla bohemoopornych: "wypożyczalnia strojów"



Gdy wjechaliśmy już pod fabrykę, to zaproponowałem Łukaszowi, żeby wbić na podjazd kończący wyścig "Okolo Vapenne". W odpowiedzi usłyszałem, że "jak się bawimy, to się bawimy". I z oddechem astmatyka wjechaliśmy po pokrytej białym pyłem szosie. Ten pył - mączka z marmuru, który jest dowożony z wyrobiska, mało mnie nie zabił przy zjeździe. Opony nic a nic nie miały przyczepności. Utrzymanie prędkości poniżej 50 km/h było wyczynem. Nie wiem co organizatorzy robią, ale na czas wyścigu tego pyłu nie było. A przecież fabryka tyra non stop.

Nagrodą był zjazd do samej Żulowej, który miał się zakończyć drugim śniadaniem w sklepo-mini-barze, jednak pewnie sprzedawczyni była zajęta wyplataniem palmy dla syna, by mógł tłuc panny za cukierki, bo na drzwiach powiesiła karteczkę, że "dzisiaj sklepo-mini-bar czynny od 13.00". Po knopersie z kieszeni i wbijamy na drugą dziką drogę z Żulowej do Vilczyc, ale bokami, wg pomysłu Adama (tego, co robi na sobie krasztesty kasków bez użycia fantomów). Łukaszowi obiecałem, że nie będzie już podjazdów (miał w nogach 177 km sprzed dwóch dni, przy czym większość trasy pokonał pod wiatr, a w sobotę to trochę wiało). Obietnice obietnicami, a realita - realitą... 


Sztajfa skończyła się bardzo szybko. Tak szybko jak asfalt. Do Vlcic było już tylko gorzej, z jednym kawałkiem spokoju, a potem już rzeźnia i to na zjeździe. Łapy bolą, ale widoki masakryczne. To tu [link do mapy]. Przepraszam, że tak teraz wrzucam mapy, ale Google znowu coś usprawniło i zamiast mapki to w oknie wyświetla się reklama. W każdym razie trasa jest super malownicza, z widokiem na Rychleby po lewej, pastwiska i setki krów. Co chwilę w bok ucieka jakaś wąska nitka asfaltu i wiesz, że prowadzi donikąd, bo zaraz granica, ale aż trudno się momentami powstrzymać.



Foty nieostre, ale walczyłem o utrzymanie się w pionie. Czasami zjazdy były szybkie, wtedy ta nawierzchnia stawała się przekleństwem. Ale w zamian za widoki - można jej wybaczyć. To nie były dziury, tylko asfalt przypominał skórę zmutowanego strusia, albo pikowaną kanapę. W zamian nie ma ruchu. Absolutnie. 






I koniec tej trasy przy drodze nr 60. Już teraz tylko w dół do Vlcic, do których wpadamy z prędkością światła i skrótem do Bernartic, gdzie na chwilę zatrzymujemy się w barze na super niezdrowego utopenca, piwko i kofolę. Dalej jeszcze jedna mała hopka i już Vidnava.



Szatański zjazd, po lewej Polska, po prawej - wiadomo. Rozpogodziło się, i czujemy się podle (no ja przynajmniej), że odpuściliśmy Rejviz. Ale co ma wisieć - nie utonie. Będzie powód, żeby przyjechać tu jeszcze szybciej i dokończyć trasy regionu i praktycznie będzie już komplet.


Co warto wiedzieć? Wszystko już jest w poprzednich postach z regionu. Po kliknięciu w tag "Powiat Jesenik" powinny ukazać się wszystkie wpisy. Naprawdę warto poświęcić trochę czasu, żeby tu dojechać. Jest tu dużo urozmaiconego terenu, o łagodnych stokach, ale znajdzie się sporo wariactw, które zadowolą ciśnieniowców. Czesi - są na drodze specyficzni. Niby jeżdżą znacznie wolniej, niż Polacy, ale zdarzało się, ze jacyś idioci ze starej octawii oblepionej ledami darli do nas ryje. Sztuka wyprzedzania rowerów na 1,5 jest tu inaczej rozumiana. U nas na metry, a u nich - na stopy. Ale są wolniejsi i to znacznie.

Podsumowanie (na trafne życzenie czytelnika elcidx)
Trasa ta to lekko zmodyfikowana Superpętla. Te lekkie modyfikacje to jeszcze nie koniec, bo jadąc z Vidnavy w kierunku na Mikulovice można przeciąć drogę 44 i polecieć dalej na Zlate Hory i tam wbić się na Rejviz i zjechać prosto do Jesenika, a przy okazji podbić sumę podjazdów trasy o około 400 m. My, podczas naszej wycieczki (bo ciężko to nazwać treningiem) przy nieco ponad 70 km nabiliśmy 800 metrów podjazdów. Z Rejvizem było by znacznie więcej przy wydłużeniu trasy o około 10 km. Ten niewielki obszar jest bardzo ciekawym miejscem dla szosowców, ale i fani mtb nie będą tu narzekać, bo przecież tu są kultowe Rychlebske Stezki.

Jeśli nie masz auta - do Nysy można dojechać szynobusem, ale jest pewien problem - w opisie na rozkładzie jazdy jest podane, że "przewóz rowerów za zgodą obsługi pociągu", a użytkownicy forum Sudety.it pisali, że z reguły obsługa odmawia wejścia z jednośladem do pojazdu. Głupota jakich mało. A szkoda, bo na takiej pięknej trasie jest kilka miejsc, w których chętnie każdy wrażliwy człowiek chętnie zaprzyjaźniłby się z panem Holbą lub Gambrinusem. Jeśli już jedziesz autem - spokojnie można je zostawić na vidnavskim rynku, na przykład pod urzędem miejskim.


Route 2 568 685 - powered by www.bikemap.net

niedziela, 20 kwietnia 2014

Lazer O2 - test zakończony ;)

Dawno Dawno temu zrobiłem wpis o moim aktualnie używanym kasku. O tu: http://szosowaszosa.blogspot.com/search/label/Lazer - i pisałem też o tym, że ciężko taki kask przetestować, gdy nie miało się w nim dzwona. I ja tego dzwona nie miałem. Ale dzisiaj miał go Adam, który ma dokładnie taki sam model i równie wielki łeb jak ja. Choć napisał mi w wiadomości, że "Kask uratował mi dupę", to zakładam, że aż tak nie schudł, że zmieścił tam ów część ciała, niemniej dawno się nie widzieliśmy, więc cholera go wie. 

Ale do rzeczy. Adam zaliczył glebę, obojętnie jak - uderzył głową w chodnik. Oberwały i szpeje, i ciuchy. Kask oberwał mocno, ale głowa cała. A kask nie. Warto dodać, że to dobra wiadomość. Jeszcze lepsza, gdy kask popęka, ale się nie rozleci. I właśnie tak modelowo się stało. Pozwolę sobie użyć cytatu: "Pękniety w trzech miejscach - Czterech - Cąła połowa, którą przyj(pipipipi)em jest popękana - Chcę taki sam kask - bo wiem, że działa! [...] Teraz Wojtku drogi mogę powiedzieć, że przetestowałem kask:)"

Nie mam punktacji, nie mam gwiazdek co do szpejów i testów. Kask działa, co zostało potwierdzone empirycznie w warunkach bojowych :D



Fot: Adam 

czwartek, 17 kwietnia 2014

Szosą nad Balaton. Tapolca - Balatonakali - Balatonfüred - Csopak - Veszprém - Zirc

Trasa, której przebieg macie powyżej objechałem w lipcu 2012 na szosie z... przyczepką à la ExtraWheel. No cóż, może to nie najlepsze rozwiązanie, ale zachciało się przygód, które dzięki tej kombinacji były o wiele większe! 

Tekst i zdjęcia: Wojciech Wesołowski

Cała wyprawa wystartowała w Żorach (śląskie), ale w tym wpisie przeczytacie fragment znad Balatonu. Ruszyliśmy z Tapolci drogą numer 71. Bardzo urokliwa, co chwile w góre i dół, niekiedy podjazdy bardzo strome podchodzące do ok. 7-8%, zjazdy, wchodzenie w ciasne zakręty – bajka, mógłbym tam spędzić całe dnie, szosa marzenie, ale idźmy dalej...





  Jezioro widać już z około 10km!


Po dotarciu do Balatonakali i spędzeniu praktycznie całego dnia na tamtejszej plaży ruszyliśmy w stronę największego uzdrowiska, czyli Balatonfured. Trasa praktycznie przebiegała w całości asfaltową drogą rowerową, jednak zdecydowaliśmy się pojechać, tam gdzie się dało, bocznymi drogami i oto przed nami objawił się taki podjazd:



Momentami bardzo ciężki, tym bardziej, że każdy z nas miał za plecami 25-30 kg bagażu, ale za to Balaton o zachodzie słońca robi robote! :) takimi mniej więcej drogami i ścieżkami rowerowymi przejechaliśmy przez Balatonfured – wypoczynkowa miejscowości tuż przy półwyspie Tihany. Szalenie droga, koszta noclegu są, w porównaniu z tym co jest 20-30km dalej, kosmiczne, także zwiedzić można, ale do spania polecam inne miasteczko/wieś. Za Balatofured zaczęliśmy się kierować na Veszprem, w Csopack'u skręcając z drogi numer 71 na numer 73 ukaże Wam się 2 kilometrowy 10% podjazd morderca, czasami naprawdę ciężko było jechać! Będąc w połowie postanowiliśmy rozbić obóz na dziko, bowiem była już jakaś 1-2 w nocy, wczesnym rankiem ukazał się naszy oczom Balaton:  


Tuż na szczycie:

  
Niestety jadąc szosą obciążoną przyczepką awarie w postaci „kapcia” zdarzały się dość często, całe szczęście wystarczyło zapasowych dętek :)

Za Veszpremem powoli zaczynały się większe górki:




Po całym dniu wspinania się pod mniejsze lub większe górki przyszedł czas na konkretny zjazd:


Ponad 3 kilometrowy zjazd o nachyleniu około 9-10% wg znaków. Śmierć w oczach kiedy z naprzeciwka jechał TIR, a Ty mknąc ponad 60km/h musiałeś się zmieścić w zakręcie w granicach swojego pasa. Pobudzenie, którego największa dawka kofeiny Ci nie da! W wolnej chwili, kiedy droga była w miarę prosta i „czysta” z prawej strony mieliśmy ruiny zamku:  


Na koniec przesyłam mapkę z przejechanej trasy, która do długich nie należy, bo tylko ~90km, ale widoki plus dobra pogoda sprawiły, że jechało się przyjemnie, momentami było co prawda ciężko przez te podjazdy, ale koniec końców szosa marzenie!  



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

13 km szczęścia. Alpenstrasse.*****

Jest taka cudowna trasa, którą mogłabym jeździć bez ustanku. Jedna pętelka, druga, piąta i tak dalej. Kolarski raj, który znajduje się pół godziny jazdy samochodem od Opola. Tam, gdzie asfalt jest dobry, widoki zapierają dech w piersiach, zjazdy są przyjemne, a podjazdy miejscami strome. 

Tekst i zdjęcia: Marta Kominek - MarcoPolka


Alpenstrasse – pętelka wokół Góry Św. Anny, która biegnie tak: Góra Św. Anny-Wysoka-Kadłubiec-Poręba-Góra Św. Anny. Lub na odwrót: Góra Św. Anny-Poręba-Kadłubiec-Wysoka-Góra Św. Anny. Tak naprawdę ta traska to tylko 600 metrów podjazdu boczną drogą w Porębie (miejscami nachylenie dochodzi do 16%) ale ja postanowiłam tak nazwać całe kółeczko.








W najbliższej okolicy nie ma lepszej trasy na kolarskie treningi, która przebiegałaby w piękniejszych okolicznościach przyrody, i która nie byłaby poprzecinana żadnymi ruchliwymi DK i DW. Na dodatek, ta pętelka to podjazdy i zjazdy – urozmaicenie w porównaniu do innych (płaskich) tras wokół Opola. 






Alpenstrasse na wiosnę, kiedy kwitną czereśnie, to mus dla kolarza. Pętla ma raptem 13 km, jak komuś mało jest wykręcić 8-10 takich pętli albo nudzi mu się w kółko tak jeździć, to warto przyjechać na „Ankę” z Opola Strzelecką (opis trasy: klik). Ja należę do tych, którzy mogą się tak kręcić: widoki są na tyle piękne, że Alpenstrasse nigdy dosyć, tym bardziej, że pętlę można swobodnie rozbudować o kolejne kilometry, o czym za niedługo na blogu. 










Alpenstrasse przebiega przez kilka ciekawych miejsc w Parku Krajobrazowym Góra Św. Anny: klaszor, drogę krzyżową, aleję czereśniową, „Koksy”; zrewitalizowany stożek wulkaniczny. Warto te miejsca odwiedzić pieszo (lub na MTB), szosa nie wszędzie wjedzie. 



Sława Alpenstrasse to nie tylko mój wymysł. Co roku odbywają się tu zawody Roadmaraton.
Na stronie organizatora możecie znaleźć odnośnik do całej trasy (w tym Alpenstrasse) wraz z mapką (i profilem wysokościowym).

Teraz tylko trenować, startować i wygrywać. No chyba, że ktoś, tak jak ja, brzydzi się rywalizacją - wtedy Alpenstrasse to czysty relaks :)

PeEs: wszystkie zdjęcia uporządkowano w sposób chronologiczny, tak, jak biegnie pętla: Wysoka-Kadłubiec-Poręba-Aleja Czereśniowa-Góra Św. Anny-"kofibrejk".

PODPIS