poniedziałek, 26 maja 2014

150 km między uczciwym śniadaniem, a wczesnym niedzielnym obiadem. Wrocław - Sobótka - Środa Śląska - Wrocław. ****


Oczywiście jak masz czas, dużo czasu - cały dzień - to nie jest to wielkim wyzwaniem. Ale staje się wyzwaniem wtedy, gdy musisz pogodzić szereg trudnych do pogodzenia rzeczy. A więc jest ciepła niedziela po ulewnej sobocie, jest 5.05 rano i właśnie dzwoni budzik. Lepiej. Jest od razu motywacja do wstania, choć chwilę temu musiałem ukołysać młodszego syna. Cicho wstaję, w kuchni tradycyjne śniadanie na gazpędną owsianką na wodzie z rodzynkami i jogurtem, pakuję klamoty do auta i jadę na wrocławską Leśnicę, żeby punkt o 7.00 z kolegami, którzy mają mniej więcej podobnie jak ja, zrobić do obiadu trasę. Wszystko jest git, za wyjątkiem tego, że jest maj, a mnie rozwaliły mikroby i alergia. Ale jadę. Zawsze w takich momentach odpuszczałem, a potem i tak byłem chory i tak. Więc skoro mam być chory, to przynajmniej będę mieć co wspominać :)

Tekst i zdjęcia: Szosowaszosa

Generalnie trasa zbliżona do opisywanej we wrześniu (o tu) pętli przez Przełęcz Tąpadła i wsi Pożarzysko, dwóch kultowych miejsc dla cyklistów poruszających się na szosie. Poniżej na mapie warto omówić kilka z nich. Tym razem link do Stravy jest tu, bo coś nie chce się ona dzisiaj dogadać z Bloggerem. Pewnie to wina tego drugiego :) Link udostępnił Adam, gdyż - jak zwykle - zapomniałem naładować baterie do Dakoty i umarła na 116 kilometrze.


Droga z Pankowa do Wilkowa - generalnie do rozpoczęcia podjazdy do Przełęczy Tąpadła wszędzie widko są super. Ale tu jeszcze widać niemal całe Sudety, Ślężę, Radunię i falowania terenu. Ruch znikomy, asfalt świetny. Po drugiej stronie DK 35 było miejscami dramatycznie, ale głównie na podjazdach, więc do przeżycia. Fajne jest to, że powoli wracają w te rejony uprawy winorośli. Winnice w połączeniu ze starymi sadami dają ciekawy klimat i aż chce się jechać. 

Zjazd do Sobótki z podjazdem pod Strzegomiany może wycisnąć trochę sił i mnie "wycyckał" do cna. Z inhalatorem w łapie jakoś dałem radę, niemniej byłem słaby bardziej, niż zawsze, kiedy jestem słaby. Dałem może trzy zmiany, a tak siedziałem sobie cicho na tyłach i przepychałem. Kiedy było lepiej - łapałem w nozdrza moje dwa ulubione zapachy pogranicza wiosny i lata - właśnie kwitną robinie akacjowe (mylnie nazywane akacjami), no i zapach z dzieciństwa - dzika róża. Są dla mnie jak kocimiętka dla kota :)


Z drobnymi wyjątkami drogi na trasie są w super stanie. Niestety tam, gdzie jest dramat, to jest on megadramatyczny. Najbardziej wkurzające są oczywiście łaty z takich głupich kamyczków zalewanych cholera wie czym (eufemizm). Ale w drodze do Mietkowa tego nie było. Morze pól za to było.


Do momentu, w którym zaczęły się jakieś dłuższe podjazdy jechaliśmy nawet całkiem szybko. Emerycka wycieczka panów w wiośnie wieku średniego (35+) planowana była "pojedziemy na spokojnie" zamieniła się w ciśnięcie pod 40 km/h. Ale warunki sprzyjały, wiec jak nie skorzystać z takich dobrodziejstw. Tym bardziej, że trasa z Leśnicy do Kątów Wrocławskich jest, co by nie mówić, lekko nudna. Przynajmniej na początku wycieczki mieliśmy wybór, na końcu już nie bardzo ;)


Zalew Mietków. Widoki trochę jak na Mazurach, ale jezioro sztuczne, co nie znaczy, że brzydkie.


W oddali Pożarzysko. Oczywiście po wspinaczce okazało się, że i tym razem sklep był nieczynny :) no cóż, to tylko znak, że godziny naszych wojaży są dla niektórych niezrozumiałe ;)


Od Zebrzydowa widoki - do tej pory już piękne - stają się obłędnie piękne, aż walą po oczach. To dobra przeciwwaga, bo asfalt wali po d...pie. I tak jest on o niebo lepszy jakościowo niż większość ścieżek okolic Gromnika, które opisałem przed tygodniem. 


O, tak dobrze. Jeszcze tylko Tąpadła i będzie kawa z ciachem...


...i suple :)


Ruszyliśmy z Sobótki na Środę Śląską, po znakach drogowych. Asfalty były ot takie se. Za to mój stan pogorszył się i chyba tylko głód roweru powodował, że nie pieprznąłem wszystkim i nie zamówiłem taksówki. Wiatr w oczy non stop. Jak wyszedłem na zmianę, to na chwilę. Adam miał "dzień konia", więc szedł jak szatan, a ja... lepiej nie mówić. Mój stan był tak zły, jak stan naładowania baterii w Dakocie. Tu - zgasła 2 sekundy po zdjęciu. Od Kostomłotów do Środy Śląskiej piękna szosa, wśród pagórków, gładka, mały ruch, choć powoli robiło się gorąco - jeszcze żyłem. 


Środa Śląska to miasteczko o pięknej zabudowie i aż żal, że tak rzadko tu bywam, bo ma się czym pochwalić. Przed dwoma laty robiłem tu zdjęcie do cyklu, w którym fotografowałem ulice Oławskie w miastach w Polsce. Że ja głupi do rynku nie dojechałem. W ciągu najbliższych tygodni zrobimy trasę przez Środę Śląską i prawdopodobnie przed Jawor, Lubiąż, Wołów i Brzeg Dolny, więc będzie bardziej o samych miastach. Na średzkim rynku po zakupach wchłonęliśmy nieco cukrów i jechaliśmy na zamknięcie pętli już doliną Odry. Tereny ładne, choć płaskie, jednak asfalty przedramatyczne, a ich ukoronowaniem był stromy podjazd w Brzezince Średzkiej. Choć bardziej zmartwił mnie starszy pan na jakimś starym mtb, który nam siadł na koło a potem jeździł sobie między nami jakby w ogóle nie musiał się wysilać. Jednak jego łydy zdradzały, że to nie niedzielny cyklista, tylko jakiś lokalny rzeźnik. Cóż - takiej starości to ja się nie boję i takiej sobie życzę :)


No i tak. Kuba - Adam i ja. Jak widać to nie jesteśmy typami atletów, ale za to udało się przeżyć ten wypad i zamknąć w czasie ruchu nieco ponad 5h, kiedy inni walczyli z resztkami po śniadaniu i nastawiali wodę na makaron do rosołu. Było doskonale jeśli idzie o rekreację. Dzisiaj (dzień po) czuję, że choroba odpuszcza, choć nie polecam totalnego skatowania się w czasie złego samopoczucia jako leku na choroby ;) Mam co wspominać, ale następnym razem takie hardcory odpuszczę, jeśli nie będę w pełni zdrów. Następne niedzielne stopięćdziesiątki już niebawem, więc trzymaj rękę na pulsie i karnij się z niami. Na fanpejdżu będzie informacja, mam błogosławieństwo od Cyklisty w Warszawie na rozkręcenie dolnośląskiej edycji La Grande Boucle 150, więc 150 km, ale bez mega ciśnienia 7 godzin z przystankiem. 

piątek, 23 maja 2014

wichry wojny


Na fejsbukowym profilu bloga napisałem wczoraj, że "dzisiejszy wyjazd to będzie wojna z wiatrem". Trochę przekonany o tym, że to będzie walka i że odpaliłem Stravę i że teraz wszystko będzie jak na dłoni to pomyślałem sobie, że faktycznie pojadę jak szatan z wichurą w plecy, a po przekroczeniu bariery wiatru "plecowego" na "wmordowy" po prostu trzymając się pulsu 150-160 bpm doczołgam się do domu i postaram wymyślić jakiś dobry argument dla hejterskich wypocin. Ale mam wrażenie, że jak na nie-sportowca to poszło bardzo dobrze. Odcinek, który wydawał się być "wplecowy" w rzeczywistości miał boczne podmuchy, które były dość nieprzyjemne, a na odcinku do pierwszej niebezpiecznej przeprawy przez DK 94 średnia prędkość utrzymana około 37 km/h. Potem trzeba się było przebić na drugą mańkę DK 94, przejechać 2 km po wertepach, kurzu i kamieniach (bo przecież w czasie dojazdu na pętlę wbuchł mi bidon z Isostarem, bo jego wersja tabletkowa gazuje dość mocno, więc od koszyków w dół wszystko było oklejone lepkim Isostarem z glinianym pyłem) wjechałem w strefę rasowego "wmordowego" wiatru i o dziwo na uczciwym pulsie jechałem średnio ponad 30 km/h. Kiedyś jazda pod wiatr była dla mnie powodem nie wyjścia z domu. Teraz wychodzę bo wiem, że wiatr czy nie wiatr, to mam teraz chwilę dla siebie i po prostu chcę wyjść. Jazdę po wiatr odbieram trochę kontemplacyjnie. Jest ciężko, wiesz o tym Ty, Twoje nogi i umysł. Ja tak mam. Motywacja = zero. 

Jadąc tak sobie i słuchając, jak Endomondo mówi do mnie z kieszeni, że minął kolejny kilometr w czasie 1:55 minuty (to dobrze, bo to znaczy, że prędkość powyżej 30 km/h) znajduję w sobie trochę mocy i myślę. O różnych rzeczach. Jak się jedzie łatwo, to myśli są łatwe, miłe. A jak ciężko, to zaczynam mega filozofować. Moja ulubiona: na chuj mi to. Zawsze po wiatr, zawsze pod górę. Przecież nie jesteś sportowcem. Za pół, za chwilę będziesz mieć cztery dychy, całe życie na dupie a teraz chcesz być Uranem (bo chwilę wcześniej skończyłem oglądać czasówkę na Giro, którą Uran wygrał niszcząc pozostałych), albo innym prosem? A może marzy ci się bycie mastersem? Odpowiedzi przychodzą szybko. Jadę, bo lubię. Nie jestem sportowcem, jestem turystą. Mam 35 lat, jest mi dobrze jak nigdy w życiu. Dzisiaj zapierdalam po to, żeby w niedzielę, gdy mam więcej czasu, wsiąść na rower i zobaczyć znowu więcej i więcej

Mam to szczęście, że w temacie posiadania pasji nie jestem jakoś monotematyczny, mam ich kilka, z kilku z nich żyję, a resztę mam dla zabawy. Posiadanie pasji rozumiem jako ciągły głód. A ja jestem cięgle głodny. A jak jesteś głodny, to musisz iść do sklepu po bułki. Czy wieje, czy nie.

Takie konkluzje nie są obce człowiekowi, w którego domu Monty Python leciał od zawsze i przy rodzinnych spędach mówiło się wyłącznie gwarą montypajtonowską.

poniedziałek, 19 maja 2014

tu uwielbiam się zgubić. Wzgórza Strzelińskie, vol. 2 *****


 Całą noc mi się śniło to, gdzie jeździłem wczoraj. To takie miejsce, że na klawiaturę cisną się pełne patosu zwroty o "magiczności" czy "niesamowitości" tego obszaru. Patos patosem, ale tu jest naprawdę tak pięknie, że urywa głowę. 

Tekst i zdjęcia: szosowaszosa

Ale ale - przecież tu jest błoto, a i towery nie do końca szosowe. Zgadza się. Jednak nigdzie w okolicy nie znalazłem takiej ilości pięknie poprowadzonych dróg, jak tu. Owszem, wiele z nich było asfaltowanych pewnie ze 30 lat temu, ale nikt ich nie naprawiał przez ten czas i jakość nawierzchni jest dramatyczna do tego stopnia, że cieszą odcinki brukowane. Z jednej strony żal jak cholera i wyrażałem ten żal za każdym razem, gdy wspominałem o temacie (choćby na moim autorskim blogu, o tu czy w poprzednim wpisie na SZSZ - tu)

W skrócie - obojętnie, skąd jedziesz, zaparkuj sobie w Strzelinie (lub dojedź tu pociągiem z Wrocławia, całe 30 km na południe) i ze Strzelina ruszaj na południe. Ważne, żeby wpadł do:


1. Samborowiczek, w które są prześliczne, a do tego na pólnocno - zachodniej odnodze wsi droga gruntowa prowadzi takim oto wąwozem. Zdjęcia robione w biegu, bez czekania na światło i tanio obrobione instagramem mocno spłaszczają realne odczucia, ale cóż, nie miałem czasu na wyczekiwanie światła. Rower mnie poganiał. 



2. Wciąż Samborowiczki. Objedź je dookoła, widoki są szokujące jak na tak małe wzniesienia. A do Samborowiczek najlepiej wjechać od strony wsi Krzywina. Wszystko wg trasy z poprzedniego wypadu po Wzgórzach Strzelińskich. 


3. Z Samborowiczek pojedź do Miłocic, z a nich nie na Gromnik (jak ostatnio), lecz w dół do Kaczowic. Szybki zjazd, w dole zjazdu las, w lesie mini wąwozy - mnie zmasakrowały. Jacek nie widział, bo z każdym podjazdem wklejał wzrok w podłoże nie rozglądając się na boki :)


4. Witostowice - we wsi jest zamek na wodzie, ale prywatny i niedostępny dla zwiedzających. Jest też przystanek autobusowy, więc cóż - taki substytut. Tu zrobiliśmy pierwszy przystanek i po szaleńczym zjeździe z Dobroszowa studziliśmy hamulce. To znaczy ja, bo Jacek swoich nie używał. 



5. Kaczowice i Pogroda. Droga między nimi to jakaś masakra. Widoki jak z Toscanii, wspinaczki, zjazdy, kręte szlaki i zero ruchu niemal, więc nawet spokojnie w ten rejon można się zapuścić z przyczepkami z dziećmi. Widoki, dźwięki i zapachy dodają masę energii, ale też sporo jej pochłaniają. Warto mieć to na uwadze, bo sklepów tu niewiele z wyjątkiem większych wsi, jak Biały Kościów czy Przeworno. 





O, powyżej Jacek i jego Standardowa Postawa Podjazdowa - "na Frooma" ;) 

Warto tu wpaść na cały dzień. Atrakcji jest wiele, a do tego we wrześniu od kilku lat w Białym Kościele organizowany jest rajd rowerowy, który już przestał być rajdem, lecz zamienił się w maraton. Historie lokalne pełne są groźnych Czirnów, o których fani Sapkowskiego mogli czytać w Trylogii Husyckiej, a i po Husytach ślady są tu wciąż żywe, jak choćby kielichy na stodołach (ja znalazłem dwa w Dębnikach i jeden w Kuropatniku). Do tej pory mieszka tu trochę Czechów.




Route 2 608 031 - powered by www.bikemap.net

wtorek, 13 maja 2014

instagramu cud





Tak w sumie od tygodnia bez dłuższych wylotów. Rowerowych. W weekend byłem w Białymstoku i jak jechałem S8, to w kilku miejscach chętnie bym wysiadł i pojeździł. To uzależnienie. Nie ma roweru, to chociaż aparat jest. Aparat to teraz brzmi nieco inaczej, niż jeszcze kilka lat temu. Teraz masz smartfon i robisz automatycznie sztukę instagramem. Jeny, a za mną tyle lat nauki i praktyki. A teraz pyk i masz sztukę. Nawet obrabiać się nie chce. Nawet nie chce się chcieć. A miliony megapikseli na nic się zdają, bo i tak program zrobi sieczkę. Wszystko się tak zmieniło, że nawet nie chce mi się zabierać najmniejszego arsenału. Układ idealny. Przypomina mi się tekst Rentona z Trainspotting: "Niedługo nie będzie ani mężczyzn, ani kobiet. Będą sami onaniści. Dla mnie - bomba". Trudno lepiej to nazwać. I to pewnie nie jest koniec tej ewolucji.

A tak to pogoda nastraja do ucieczek. Wczoraj na przykład uciekaliśmy przed chmurami z deszczem. Nawet sprawnie nam szło. Raz tylko wjechaliśmy na kilka kilometrów w "świeżo zmoczony" deszczem obszar i w sumie efekty były podobne do jazdy w deszczu. Rower trzeba było umyć i to dokładnie. A dokładne mycie potrafi zaskoczyć...


...niemile. WH RS-80 są delikatne. Są oczywiście odporne na dziurach, na bruku itp. Ale ułóż je niedbale w bagażniku, to im zrobisz krzywdę. Trochę się poirytowałem. Zalałem uszkodzenie żywicą (delikatnie) i zobaczymy. Mam nadzieję, że nie zacznie się rozklejać, albo że samo aluminium nie pękło (pod warstwą włókien jest aluminium). Zobaczymy, co dalej. Najwyżej się przeplecie na nową obręcz.

niedziela, 4 maja 2014

Ścieżka osobliwości. Oława - Lewin Brzeski - Popielów - Brzeg - Oława. 120 km fajnych asfaltów. ***


A dzisiaj była szosa, czyli jak należy. Prognoza z new.meteo.pl kolejny raz nie zawiodła, więc można było zrealizować planowane 120 km. Nawet ta wichura nie była jakimś mega wyzwaniem, przynajmniej w teorii. Chociaż były momenty kryzysowe, że miałem już dość. Na pulsometrze jakieś parametry ze sprintu, a na prędkościomierzu... dno. Gdy zawiało bokiem, spomiędzy budynków, to rower wyrywało spod tyłka. Dzisiejsza wycieczka (górnolotnie nazywana "treningiem") była hartowaniem siły woli. Ale jak tu nie mieć silnej woli, gdy w koło tak pięknie. 

 Wszędzie pełno flag. Różnych. Flagi dla mnie spełniały tę funkcję, co rękawy przy lotniskach. W każdym razie wg flag wiecznie jechałem pod wiatr.

Ostatnimi dniami dość dużo było o Czechach, więc i nie mogło mnie zabraknąć w Czeskiej Wsi
Osobliwość #1.

 Ilość prostych odcinków mogła by zniechęcać, ale można z nich zrobić atrakcję.
Osobliwość #2.


Niesymetryczny most na zakręcie na Nysie Kłodzkiej w Skorogoszczy.
Osobliwość #3. 

Wtem! 

Pomnik we wsi Mikolin. Mało tu prawdziwych obiektów z socrealizmu. Ten jest za to wybitny.
Osobliwość #4. 

Pomnik "patrzy" w krzaki. A pewnie miał patrzeć na Odrę. 



Popielów, wjazd od południa. Piękna, zapadnięta fabryka, piękny i wygięty w łuk komin i absolutnie piękne budynki mieszkalne. 
Osobliwość #5. 

Egzotyczne zwierzęta. Osobliwość #6. 

Osobliwość #7. 

Najniższa zarejestrowana przez człowieka prędkość na szosie na płaskim terenie. Bardzo mi dzisiaj brakowało kogoś do pomocy. 
Osobliwość #8.

sobota, 3 maja 2014

Wstrząsy wtórne.


Długi weekend majowy, podobnie jak przed rokiem, musiał lekko zgrzytnąć. Pomijając, że jest znacznie krótszy od zeszłorocznego, to dwa dni złej pogody to może nie tragedia, ale jakiś taki niedosyt czuję. Pewnie gdy kalendarz zapełni się zleceniami trudnymi do ogarnięcia, to właśnie wtedy przyjdzie wyż i będzie pogoda idealna. Przecież nie będę się zarzynać w niepogodę, no nie? 

No właśnie niekoniecznie. Ale wybrałem na chwilę, dla relaksu rower mtb i pokręciłem się po krzakach. Blisko, a miło.


Nad Odrą pojawiły się bobry. Teoretycznie to dobra (bobra) wiadomość, ale krajobraz już się zmienia. Drzew ubywa i mam pewne obawy, że jeszcze kilka lat i krajobraz będzie przypominać ten znad Noteci (okolice Czarnkowa), gdzie bobry wyczyściły wszystko. Te strasznie sympatyczne zwierzaki rozprzestrzeniają się niezwykle szybko. Znajomy kiedyś kręcił film dokumentalny o nich i o problemach przez nich stwarzanych i - choć to głupio brzmi - sytuacja jest trochę patowa. Nie można ich zabijać (no i dobrze), a wyłapywanie jest trochę pracochłonne i niebezpieczne. To jest kawał mięśnia zakończonego dość silnymi siekaczami. I dokąd je przenieść? 




A to powyżej to taka ciekawostka. Otóż to jest droga, która była protoplastą DK 94, odcinek z Brzegu do Wrocławia przez Oławę. Była wybrukowana już w XVI w., o czym świadczy pomnik we wsi Brzezina. Czyli w sumie ten blog to dobre miejsce na takie zdjęcie.


Do tego dzisiaj udało mi się zrobić dobrą zapiekankę z makaronu kukurydzianego. Na bank lepszy ze mnie kucharz, niż kolarz :D Do tego foodporn strzelony telefonem, przepuszczony przez instagram - bloger pełną gębą ;) Opcja bez mięsa, w ogóle nie czuję się ciężko po niej, ale też nie bardzo było jak, bo to opcja bez mięsa. Skoro się lubi bobry, to się nie je krów. Albo świń. Może ktoś z drugiej strony planety je bobry i właśnie pisze na blogu, że krowy znów mu muczą pod domem i że są prawdziwym zagrożeniem wałęsając się po ulicach ;)


Całe szczęście na koniec dnia nad zachodnim horyzontem pojawiło się wielkie, świetliste pęknięcie. Jutro ma być zimno, wietrznie, ale za to słonecznie. Głupio nie pierdyknąć 150 km. To ostatni dzień długiego weekendu, który w historii polskich długich weekendów majowych jest stosunkowo krótki. Tym bardziej korzystajcie. 

Szerokości i żebyście spotkali samych dobrych ludzi na drodze, a najlepiej - nikogo ;)