poniedziałek, 23 lutego 2015

Na kawę do cioci. Nysa i przyległości.


To jednak jest trochę dziwne, że w tym roku moje Endomondo jest niemal całkiem zielone od ikonek. Nie prowadzę statystyk dla sportu, nie liczę wattów. Cieszę się tym, że mam graficzny ślad tego, że jakimś cudem jestem zdrowy o tej porze roku i że mogę jeździć. Ledwo minęła połowa lutego, jeszcze kilka lat temu to był moment, w którym poranek zaczynałem od decyzji o jednej czy dwóch parach kalesonów. Teraz czy iść na szosę o 8.00, czy może poczekać do 9.00. Ja wiem, że to pewnie w dłuższym czasie wywoła dramat u niedźwiedzi polarnych, ale jak dla mnie - bomba.


Plan powstał już dawno, ponad dwadzieścia lat temu. W Nysie mam rodzinę, kiedyś bardzo często odwiedzaną i od strasznie dawna zbierałem się w sobie, żeby wsiąść na rower i pojechać TAM. Tyle rzeczy po drodze zawsze mnie fascynowało, i zawsze, ale to zawsze był jakiś powód, żeby je ominąć, albo się nie zatrzymać, albo odłożyć na wieczne nigdy. Tym razem nie - chcę je wszystkie dotknąć, choć niektórych już nie ma, ale nikt mi nie powie, że nigdy nie próbowałem. A co najważniejsze - nie ja sam. 


Wyjechałem z domu jakoś przed 10.00, ale droga DW 403 była już dość mocno zasypana autami i pomimo doskonałego jej stanu i szerokiego pobocza, jakoś nie czułem się tu bezpiecznie. Ona jest strasznie prosta i nudna jak cholera, przynajmniej do Grodkowa. Tabuny z południa goniące na złamanie karku i wyprzedzające się wzajemnie nie robiły mi podróży. W głowie odtwarzana muzyka pozwalała zachować zimną krew - non stop Low Roar. Mijając Grodków przypomniałem sobie, że od kilku lat zbieram się na podróż szynobusem z Brzegu przez Nysę i dalej do Kędzierzyna - Koźla. W końcu się uda. Niebawem.


Za Grodkowem, dokładnie za wsią Stary Grodków, znajdował się złom, przy parkanie którego składowano stare lokomotywy i parowozy. To jedno z miejsc, na które czekałem w drodze i z nosem przyklejonym do szyby auta liczyłem złomowane maszyny. Teraz nawet nie ma śladu po bocznicy, która z pobliskiej linii kolejowej (Brzeg - Nysa) doprowadzała te maszyny do miejsca ich przeznaczenia. Mój ojciec zawsze klął na stan tego przejazdu kolejowego, ale on na drodze akurat klął na wszystko zawsze. Taki typ.


Niemal z Grodkowa do samej Nysy, między drogą w widocznym dalej nasypem kolejowym, na całej długości stały słupy, chyba telekomunikacyjne. Pamiętam, gdy były w użyciu i wisiały na nich całe pięciolinie przewodów, ale teraz są nowe czasy i na starych słupach przewodów wiszą sztuki trzy.


DW 403 kończy swój bieg wpadając na DK 46 z Opola przez Nysę do Kłodzka. Na tym skrzyżowaniu zawsze błagałem rodziców, żeby się zatrzymać, bo chciałem sobie usiąść pod muchomorem. Jadąc do rodziny - "bez sensu, już prawie jesteśmy na miejscu". Wracając do domu "bez sensu, przecież dopiero ruszyliśmy". I tak ponad 30 lat. Sam to miejsce mijałem wiele razy i albo "a, zatrzymam się wracając", albo "następnym razem". A miejsce jest o tyle fajne, że przy nie-fatalnej widoczności jest stąd piękny widok na Biskupią Kopę, na Jesionki i Góry Opawskie. Dzisiaj jednak widoczność była super fatalna, horyzont kończył się po 5-6 kilometrach. Trudno.


Usiadłem pod muchomorem na 30 sekund, jakby to nazwał psycholog "skomunikowałem się z dawną emocją". Wysłałem znak-sygnał o spełnieniu prostego marzenia, tak po cichu, "na ucho". Niby żadne wielkie osiągnięcie w skali ważnych osiągnięć, a jednak. 


Na DK 46 jest SUPERCHUJOWO! Te kilka kilometrów spowodowały jakieś anomalie w pracy mojego serca, które do tej pory nie było jakoś przemęczone, bo jechałem z wiatrem. Jednak kierowcy postanowili trochę mi je rozruszać. Kilka razy zepchnięty, kilka razy otrąbiony czy po prostu przerażony. Ale spoko. Na koniec lekki podjazd i tablica "Nysa". Za nią z górki i padła jakaś masakryczna prędkość. Chwalić się nie będę, bo nie wypada.


Jak zobaczysz sobie Nysę na Google Mapie w widoku satelitarnym, to zwrócisz uwagę na jej bogate fotyfikacje. Jest tego trochę. Nigdy ich nie zwiedzałem, bo jakoś nigdy mnie to nie ciągnęło... 


...w przeciwieństwie do modernistycznej architektury, której tu trochę jest. Nawet nie pamiętam, czy próg wodny na Nysie Kłodzkiej kiedyś nie był remontowany. Od zawsze stoją tam koparki, dźwigi i inne urządzenia. 


Kiedyś też strasznie się cieszyłem nyskim rynkiem, jednak na tle tych współcześnie odremontowanych ze znajomych mi miast, jakoś lekko mi przeszło. Niemniej lubię go, bo mam stąd dobre wspomnienia. 



Wyjechałem z Nysy, z żalem, że tak krótko, i że znowu tak mało czasu. Zrobiło się super źle. Wiatr przybrał na sile, zapasy jedzenia niezbyt obfite (tym razem prażone i solone nerkowce, daktyle i trochę lukrecjowych żelków), gotówki brak, plastik płatniczy - został w domu. Była super mordownia. Wielka potrzeba owinięcia się ciepłem i posłuchania słów zachęty, żeby przekręcić kolejny raz korbą. Auta - jakby ktoś wypuścił rój wściekłych os - cisną jak szybko się da, piękny asfalt, prosta, w głowie zmieniła się muzyka na Audion. To dla mnie super ważny utwór, bardzo jestem do niego przywiązany, więc i cierpienie minus 600. Serce szalało w górę, a prędkość lotu pszczoły. Tak nie lubię.


Jakimś cudem 144 km zrobiłem w niecałe 5h jazdy. Chciałbym w tym roku objechać rajd Bałtyk - Bieszczady. Nie po rekord, ale sprawdzić się, zanim odbije mi na dobre i wsiądę na prom do Helsinek i polecę za Koło Polarne, na NordKapp. Może nie na Ryśku, ale coś się kupi albo zbuduje pod tę okazję. 

Omijajcie DK 46. Z tego co pamiętam, na odcinku z Nysy do Kłodzka też nie jest jakoś mniejszy ruch, a do tego nie ma tam pobocza i jest więcej TIRów. 

Niebawem za to objechane będą DK 40 i DK 41, tam ruch mniejszy i przyległości super atrakcyjne.

poniedziałek, 9 lutego 2015

mroźny weekend


Miniony weekend to nie zabawa. W niedzielę mróz, śnieg i wichura jakaś szatańska. Wziąłem więc błotny rower i pojechałem w pola, przynajmniej tam, gdzie musiałem jechać pod wiatr.

 A jak nie musiałem, to jechałem asfaltem - śliską jak cholera DK 94, pełną aut pędzących, jakby to był lipiec. Dzień wcześniej warunki były bardziej ludzkie, choć też można by mieć wrażenie, że te kilkadziesiąt kilometrów to bardziej hartowanie się do Rovaniemi 150, niż kumpelska runda z kofibrejkiem na makdonaldsie na MOP Oleśnica Mała, przy A4. 


Ale było warto, bo doszliśmy do poważnej konkluzji. Po pierwsze - jak zatrzymasz się, to nie ściągaj rękawiczek, bo będziesz cierpieć i to bardzo szybko. Po drugie - cierpienie uwalnia nieznane pokłady autohejtu i trudnego dowcipu. Trudny dowcip sprowadził nas na porównanie się do rasowych meneli, którzy plują na ulice. Jak widzisz takiego menela, to co wtedy? Myślisz "menel". Ale nie my. My - jadąc na szosie, walcząc z trudami aury, oporami powietrza i odmrożeniami, plujemy, smarkamy w eter, ale - jak nasze rowery - robimy to z wdziękiem. Tak, jak oczyszczasz nos, to robisz to pięknie, w słusznej sprawie, poprawiasz przepływ powietrza, nawet mając w nosie takie esy-floresy, jak ja z moją przegrodą nosową i kształcie pomiętej blachy falistej. W każdej innej sytuacji - będziesz po prostu menelem, plującym i charczącym menelem. Nawet na MTB, nawet na rowerze miejskim. Ale na szosie Ci wolno. 

Pluj z wdziękiem. Kup szosę.