wtorek, 11 sierpnia 2015

Wszędzie las, że nie ma gdzie się schować. Tatry.



Są w Polsce takie miejsca, o których uczysz się od najwcześniejszych lat, że są tak bardzo z nami zrośnięte, z naszą kulturą i wartościami narodowymi, że choć byś była/była vege pacyfistą, to w razie gdyby Niemcy stali u bram Częstochowy czy Warszawy, to uzbrajasz się w motykę, twittera i idziesz palić opony. Zakopane poszło o krok dalej...

...i zarzuciło się oponami, podpaliło i tylko czeka, żeby dorzucać do ognia. Napisałem o tym już ciężki, hejterski wpis na moim "autorskim" blogu (o tu), więc nie będę się powtarzać, choć ilość jadu, jaki jestem w stanie wygenerować w tej materii spokojnie wystarczyłaby na kilka lat codziennych wpisów, tak po 3000 znaków. Dlatego jeśli wybierasz się do "Zakopca", koniecznie weź rower, najlepiej szosę. Będziesz mieć możliwość szybciej stamtąd uciec. Są też fajne rzeczy, ale wiesz jak jest - jak żyje sobie super miły gość, wygrywa w każdych wyborach posadę burmistrza, a nagle się okaże, że jak nikt nie widzi, to znęca się nad kotami, to już niczym nie zaskarbi sobie zaufania. Zawsze będzie to tak, że "uratował tonące rodzeństwo, bohaterski czyn znęcającego się nad kotami". Tak więc zakopane ma parę fajnych rzeczy, kiedy już krew płynąca z oczu zamieni się w strupy, kiedy strupy odpadną z rzęs, to da się te plusy zauważyć, jak nieśmiało spoglądają spod banerów i zza zapachowej zasłony dymnej kebabu na cienkim.


Byłem tam dwa dni, rodzinnie gościnnie. Poranki były łatwe, bo prawie nie spaliśmy, więc o świcie piliśmy szejki od herbalajfu i na szosę. Mieliśmy fajne położenie, bo wszędzie było pod górę, co eliminowało konieczność tych "głupich" rozgrzewek. W pierwszy dzień pojechaliśmy przez Chochołów do Trsteny na Słowacji. Śmialiśmy się z Tomkiem, że pojechaliśmy do Zakopanego, a zwiedzamy Słowację. To ma sens, bo ten regon od strony Słowackiej oferuje super widoki na Tatry, do tego jest tu mniejszy ruch, nie ma takiej ilości wiszącego wszędzie PVC. Asfalty - nie spenetrowaliśmy jakoś super ekstra, ale na szybko można uznać, że po obu stronach granicy nie jest źle. 




Czasu było tyle, co zwykle, czyli niewiele. Wiem już, że tu wrócę, że chcę tu pojeździć, po obu stronach granicy. Ten wpis jest właśnie taką zapowiedzią planów na jesień, na kilka dni.








Od Zakopanego do Łysej Polany wiedzie droga im. Oswalda Balzera. Stąd powyżej są też foty z drogi na Morskie Oko, bo aż kusiło mnie, żeby tam wjechać szosą, jednak nie zauważyłem, czy jest taka możliwość. Jest? Sama droga im. Balzera - ładna przygoda, kilka miejsc aż prosi się o niewielką wycinkę drzew, dla pięknych widoków (w sensie nie szpaleru, tylko dosłowni kilku). 

W łazience było wielkie lustro, w którym można było podziwiać efekty turystycznego wytopu :) Przejechana trylion razy pętla wokół Tatr mnie nie ciągnie. No może, żeby się sprawdzić lekko i zobaczyć, czy te lata jazdy, które pozwoliły mi na zmieszczenie się w lustrze, są warte coś więcej, niż pozbycie się 25 zbędnych kilogramów. Trochę straszne są warunki w czasie wakacji - po naszej stronie granicy praktycznie nie ma nie ruchliwej drogi i chyba warto zaczekać na jakieś sprzyjające warunki - może przełom września i października, kiedy dzień jest jeszcze w miarę długi i nie wymaga pierdyliarda warstw ciuchów. 

Wrócę więc do Zakopanego, ale bez Zakopanego.