poniedziałek, 27 stycznia 2014

Kryterium - Dzierżoniów, 5 kwietnia 2014.


Międzynarodowe Kryterium Kolarskie, 6 kwietnia 2013 r. Fot. Szosowaszosa.

Jeszcze dwa miesiące z małym hakiem zostały do jednego z kilku otwarć sezonu wyścigowego w Polsce. W zeszłym roku chyba trzy imprezy były reklamowane takim hasłem. Oczywiście otwarcie sezonu czy nie - nie spowodowało to jakoś ocieplenia i było może ze trzy stopnie ciepła. Generalnie pojechałem tam z aparatem, by pobyć chwilę jak Kristof Ramon, ale jakoś wyszło jak zwykle. Jedni nazwą to hejterstwem, a inni po prostu genius loci. Trudno było wznieść się na wyżyny, skoro miejscami był śnieg, a biuro zawodów w kinie Zbyszek jakoś nie zapraszało na ciepłą herbatę. Ale były emocje. Trasa kryterium to ciasne łuki z końcach szybkich zjazdów, to przewężenia i ludzki-element-spod-sklepu-z-niekontrolowanie-opuszczanymi-spodniami nagle wkraczający pod koła zawodników. Jest na co patrzeć. Tym bardziej, jak prosy cisną półtorakilometrową pętlę w mniej niż dwie minuty. 

Wpadnijcie pokibicować i koniecznie zobaczcie zdjęcia Ramona. Fajne, nie przekombinowane. 

środa, 22 stycznia 2014

a co byście powiedzieli na to?


Wyświetl większą mapę

Tak sobie pomyślałem. Nie ma w tej części świata imprezy o charakterze ultramaratonu, a tym bardziej zorganizowanej przejażdżki wg ustalonych punktów. Więc tak sobie siedzę przy komputerze i myślę. A to nie jest jakaś super bezpieczna sytuacja. I wymyśliłem. Tak mniej więcej. Jest 200 km. Trasa przebiega przez ciekawe miejsca i kilka szos, które spokojnie można nazwać NADSZOSAMI. Wystarczy wymyślić jakieś proste zasady i zebrać ekipę w któryś czerwcowy dzień. Załatwić sponsorów, co kumoterskim układem w małym mieście nie powinno być problemem, a żeby pozbyć się ew. oskarżeń o doping - nagrody rozlosować w "systemie czeskim", czyli żeby co trzeci uczestnik coś wygra i jedna nagroda taka "bardziej". Przy okazji dystans 200 km to już poważna sprawa, ale jeszcze nie dramat i żeby jednak jakieś wyzwanie było, więc zorganizowałbym ramy czasowe. Żeby było jeszcze bardziej miło - część trasy poprowadziła by przez Czechy. Na bank dało by się załatwić dla przyjezdnych:
1. bezpieczny parking i tani nocleg
2. wieczna sława i chwała za pomocą lokalnej gazety

No to mam pytanie: Co Wy na to?

Mała edycja - nie ultramaraton, a:
hedonistyczny-ultra-rajd-dla-zabawy-rowerowy ;)

poniedziałek, 20 stycznia 2014

tapety na nieróbstwo

Wczoraj na profilu bloga na FB trochę się pobawiłem w wizjonera i zapowiedziałem powrót na rower w ciągu tygodnia. Tymczasem w nocy dopadła mnie jakaś ebola i postanowiła zrobić ze mnie człowieka-kaloryfer. 40°C - taka gorączka. pomimo usilnych prób lekarza, żeby nie dawać mi antybiotyków, dzisiaj dostałem ich tyle, że... już dawno byłbym zdrowy, gdybym je dostał na początku. A to oznacza jeszcze bardziej opóźniony start do przygotowań na mój pierwszy wyścig sezonu, czyli Vidnavske Okruchy, któy zapewne odbędzie się 1 maja. Oczywiście nie jadę tam na golenie ogóra. Jadę się sprawdzić, co udało się zrobić wobec roku poprzedniego i po prostu pobawić się dobrze. Nic więcej. Ambicje sportowe już dawno pogrzebałem. 

Żeby na blogu nie stało się głucho, to przygotowałem zestaw 10 tapet na ekrany do 1680x1050 pikseli. Pod fotką jest link, należy kliknąć w link i w okienku załaduje się obrazkiem w pełnej krasie. A co. Na tapecie podane są współrzędne miejsca. Jakby co.



 link

 link


 link


 link



poniedziałek, 13 stycznia 2014

lekarstwo na choroby









Tak sobie tłumaczę. Dzisiaj byłem na spotkaniu u Klientów, którzy produkują... dziwne i ładne przedmioty z tytanu. Wracając od nich postanowiłem nie jechać idealną nową drogą ze Świdnicy do DK 5, ale przejechać przez Przełęcz Tąpadła. Nie spieszyłem się, a jakoś tak milej na duszy.

Choroba raz odpuszcza, raz zaciska swoją pętlę bardziej. Lekarz kategorycznie zabronił nawet kręcenia na trenażerze po domu. Ale nikt mi nie zabroni kręcenia w folcwagenie te-de-i ;)

niedziela, 5 stycznia 2014

wszystko nie tak, ale i tak dobrze

To dość dziwne, że dzisiaj w sumie w zestawie ubraniowym takim wczesno-październikowym bujałem się po polach i asfaltach i to tak wiecie (albo nie, bo na przykład jesteście odpowiedzialnymi ludźmi) - tak jak się jeździ w czasie rekonwalescencji po zapaleniu oskrzeli - puls lekki, bez ciśnienia, żeby oddychać przez nos, który jak tylko wbijam na puls powyżej 140 to nie wyrabia, bo w nim jest przegroda nosowa, która w moim przypadku jest laryngologiczną impresją na temat Nad pięknym modrym Dunajem Straussa. Oczywiście ktoś odpowiedzialny w końcu by poszedł sobie ją zoperować. Ja bym poszedł, nawet obiecywałem sobie, że zrobię to w zimie. Ale przecież zimy nie ma. To kiedy mam zrobić? Pierwszy raz od kiedy jeżdżę, w styczniu mam babie lato na linkach. Teraz piszę ten tekst a nad głową lata mi jakaś gigantyczna mucha. A błoto na polach nie lepi się do opon (to teoria mojego ojca - błoto jesienne lepi się do wszystkiego, a wiosenne jest jak dobrze wyrobione ciasto i się nie lepi ;)

Cieszyć się można, jest niby czym, ale pewnie za to niebawem natura wyrówna ten bilans i jak sypnie, to będziemy pisać blogi o super trenażerach. Albo o szosowej emigracji. 

Tak czy siak trochę spuchłem dzisiaj ze śmiechu oglądając rano w TV raport o sytuacji na stokach na tvn ;)

Tymczasem jak donosi chyba najbardziej znany w tym kraju bloger szosowy (celowo nie pisze "kolarski") Szymonbike - w Hiszpanii odnalazł coś, co ja próbuję odnaleźć tu i tak sobie myślę, że - tu będzie niecenzulanie - o czym ja kurwa piszę?

Gdzieś koło Calpe, Hiszpania. fot. Szymonbike

Gdzieś koło Wiązowa, Polska. fot. Szosowaszosa

Ano o tym. Jak jest zima, to... w sumie jej nie ma. Ale mamy takie piękne drogi na azymut - od jednej kościelnej wieży do drugiej. A jak mamy gdzieś mostki, to jeden ma dziurę  metr na metr, a z drugiego ogolili poręcze. Ale za to jak finezyjnie :)

Ale to nieważne. Ważne natomiast jest to, że kiedyś, przy jednym z kilku opisów DK 39 wspominałem o wsi Wyszonowice. Jest tam wszystko to, co zwykle na terenach poniemieckich - piękny pałac (w ruinie), piękny cmentarz (w ruinie), piękna historia (w ruinie), ale wieś generalnie zadbana i ładna.

Źródło: www.dolny-slask.org.pl

Ale ciężko porównać ją do czasów przedwojennych. Po fabryce szamotu zostały tylko zalane stawy i dziura w ziemi. Bocznicę kolejową pewnie spotkał los poręczy na polnym moście.


Za to jutro zamieniam rower na trekingowe buty i idę połazić po Gromniku, który dzisiaj mi widokowo trochę towarzyszył. Strasznie moim zdaniem niedocenione są Wzgórza Strzelińskie. Są świetnie skomunikowane, są niewysokie, a niezwykle malownicze. Nie liczę nawet, że na szczycie znowu kiedyś pojawi się piękna restauracja, z ogrodem i stolikami, gdzie po przejechaniu pięknego podjazdu będzie można wypić kawę i zjeść ciacho.


Niestety - porównywać Dolny Śląsk sprzed 1945 do Dolnego Śląska teraz - to tak jak porównywać zimowanie roweru w Calpe, a u nas. No dobra - jest ciepło, nie leje, większość znajomych wrzuca na fejsa fotki, że rowery i buty do biegania nie kurzą się za bardzo (tylko błocą). Może i jest ciepło. Ale to nie to.

Jest też druga strona - może nie jest tak źle, może ja mam obsesję i jestem przy tym w mniejszości, ale chociaż nie jest różowo, to warto o tym pisać i znaleźć w tym pozytywy.

Taka egzystencjonalna myśl w pierwszym wpisie na blogu przeze mnie jako człowieka w średnim wieku. Wczoraj skończyłem 35 lat i wg społecznych norm nie jestem już młody :D

Ale to się okaże ;)

A muzycznie dzisiaj był Nils Frahm. Polecam!

środa, 1 stycznia 2014


No i zaczął się rok. Generalnie - umówmy się - że lata to granica umowna i w sumie niczego nie oddziela i być może nawet co poniektórzy outsiderzy nawet niczego nie świętowali. Niemniej jest to jakaś granica. Albo nawet kilka. Po pierwsze cykliczność. W naszym klimacie - jakby on nie dziwaczał, czego przykład mamy teraz za oknem - Nowy Rok oznacza, że jesteśmy mniej więcej w połowie martwego sezonu. Oczywiście z tego, co czytam na facebooku i innych socmediach, wiele osób jest aktywnych, ale przyjmijmy, że to nie jest "ta" aktywność. Lepsza taka, niż żadna. Inaczej - gdyby cykliczność była zła, to byśmy nie byli cyklistami ;). Po drugie - Nowy Rok to nowa tabelka w Endomondo czy innej Stravie lub Garmin Connect, więc zaczyna się motywacja do zrobienia lepszych statystyk. Ja tam sportowcem sensu stricte nie jestem, ale jak mi wyjdzie 3000 km więcej na koniec roku to jakaś duma się pojawi. Ale najbardziej ważne jest to, żeby do tego końca roku dotrwać w zdrowiu - truizm, ale tak naprawdę to jest podstawa wszystkiego. Ja po ponad dwóch tygodniach chorowania w końcu wsiadłem na rower. Nawet myślałem, żeby szosę odpiąć z trenażera, ale nie - nie dałbym rady jechać powoli i tylko bym sobie zaszkodził. Wypadło na mtb i było super. Jechać po prostu bez celu - trochę asfaltu, trochę trawy, trochę bruków. Byle powoli.

Dzisiaj starałem się nie zaglądać w informacje itp, ale dotarło do mnie, że w Kamieniu Pomorskim pijany gość zabił autem kilka osób, które stały sobie po prostu. Zgroza. Tak dzisiaj sobie jechałem powoli i myślałem za każdym razem, gdy mijało mnie auto (ale wtedy jeszcze nie wiedziałem o tej tragedii), czy w tym lub tamtym samochodzie siedzi napity kierowca (lub na kacu) i zaraz zetnie mnie z drogi. Całe szczęście aut mało jak nigdy.