Miał być powrót do opisywania tras, ale jakiejś nowości w tym temacie nie zorganizowałem, bo nie miałem aż tyle czasu w weekend, ale w sumie przez sobotę i niedzielę wykręciłem ponad 200 km, więc nieźle, biorąc po uwagę, że rozkład dnia jest dość napięty. Wczoraj pojechałem nieco zmodyfikowaną trasą do Grodkowa, potem do Brzegu i kawałek na Namysłów. Nic złego się działo przez ponad 100 km przejazdu, ale musiałem wrócić szybciej do domu i kawałek pojechać ruchliwą drogą DK 94 Brzeg - Oława, która w niedziele, jakoś po 10.00 staje się strasznie ruchliwa, bo ci, którzy są oszczędni i nie będą wydawać 3.50 na autostradę, jadą ta drogą. Oczywiście sfrustrowani i oszczędni jadą prędkością autostradową. Bo co się może stać? Droga prosta jak odmierzona laserem, na 15 km raptem dwa zakręty i to w jednej wsi. Raz, że zrobiło się ciepło, więc ekipa motocyklowych odkręcaczy cieszy ryja latając 2m ode mnie z prędkością, którą da się zmierzyć chyba tylko sprzętem z CERNu, a dwa - to tacy, jakich wyżej opisałem. Cisi zabójcy, jadący w rodzinnych autach, koniecznie z rybką naklejoną z tyłu. Absolutnie wszyscy, którzy wczoraj stworzyli dla mnie realne zagrożenie - mieli na klapie bagażnika rybkę. Całe 9 aut (to te, co były bardzo blisko zabicia mnie lub prawie im się udało). Na jednym, 15 km odcinku. Jechali z rodzinami, wyprzedzając na ciągłych liniach, na zakrętach we wsi, na skrzyżowaniu lub przejściu dla pieszych, z nadmierną prędkością i brawurą. Ja nie mam nic do kwestii wiary - w moim rozumieniu są kwestią intymną, jak choćby seks. Nie wstydliwą, ale intymną. Naklejanie rybki na klapę odbieram tak, jakbym sobie naklejał ideogram ulubionej pozycji seksu. To nie jest jabłko z logo Apple, to nie jest symbol wędkarza czy biegacza. Ale to tylko moje zdanie wynikające z mojego pojmowania spraw tak ważnych. A jeśli już ktoś ma rybę na klapie, to niech dba o to, żeby swoje deklaracje (a taka ryba to przecież deklaracja) wypełniać sumiennie: przekraczanie prędkości i łamanie przepisów - to łamanie prawa, a więc grzech. Pokazywanie mi środkowych palców przez kierowcę i pasażerów, którzy srebrnym avensisem lecąc mi na czołówkę zmusili mnie do zjechania z asfaltu, za to, że im pokazałem puknięcie w głowę (bez faka) to piękny przejaw miłości bliźniego i odnalezienia Chrystusa w każdym człowieku.
Cała reszta - podobnie. Oczywiście trafiła się jakaś lepiej sytuowana pani koło 50, oczywiście w SUVie, oczywiście TDI i oczywiście z rybką. Suma wszystkich strachów.
Jak zamierzają tak jeździć, to chyba lepiej nakleić sobie "symbol szczęśliwych Hindusów", bo bardziej pasuje do tego "stylu" jazdy.
Może bym rozumiał, gdybym był szkodnikiem takim, jak upalacze na quadach czy 4x4 niszczący publiczne lasy, parki czy prywatne pola, którzy wiecznie są poszkodowani, bo "gdzie mamy jeździć". Nasze prawa, rowerzystów, są jasne. Ja nie korzystam z tego przywileju, że od niedawna mam cały pas dla siebie, bo to jest abstrakcyjny przepis. Kiedy mam go egzekwować? Kiedy zdrapią mnie z czyjejś atrapy? Jadę bokiem, szanuję drogę, nie wyrzucam śmieci do rowu, papierki od żeli i batoników skrzętnie chowam do kieszonek. Fakt - pluję i smarkam na drogę. Non stop. To widać wystarczający powód.
Tak więc na koniec - jeśli mogę coś doradzić - omijajcie ruchliwe drogi, kiedy rodzinni zabójcy w drodze do centrum handlowego spowodują, że zajmiecie się szachami.
Miałem więcej zdjęć z wczoraj. Miałem nawet gotowe historie, jak już jechałem. Ale po prostu mi się odechciało chyba. Tytułowe zdjęcie zrobiłem jakoś na początku marca, niedaleko centrum hinduskiej medycyny, tubylcy nasmarowali na asfalcie. Ręce opadają.