niedziela, 29 września 2013

Strasznie prosty trip - 101 km *


Trip miał być inny. Załadowałem do Dakoty ślad gpx o nazwie "masakra", ale... Ale nie wyszło. Miałem ruszyć o 8.00, ruszyłem o 10.00. Po co się masakrować po kiepskich asfaltach, skoro w koło mgła i nici z widoków. Plan był taki, aby urwidupnymi asfaltami wokół Wzgórz Strzelińskich dopchać się do Ziębic, tam jakimś cudem wypić kawkę i wracać przez Grodków, ale też zakosami. Nawet zgłosił się szaleniec, co chciał jechać ze mną. I znowu słowo - klucz: "ale". Ale rano i tak było ładnie. Skoro widoki niepewne, więc trip wg samych prostych dróg. 



Gęsi już spadają. Trudno.


Wyświetl większą mapę

Ale! Jeśli nie jesteś fanem Kukiza i wolałeś jego aktywność, gdy jeszcze był spoko, to możesz śmiało minąć Łosiów i pojechać drogą na Kantorowice. To jedna z najładniejszych dróg w okolicy. Do tego na jej 7 km jest tylko jeden zakręt, ale za to o pełne 90°. Pierwsza część prowadzi w cieniu lip, druga jest niemal bez drzew i z niej - pomimo braku wielkiej gęstości poziomic - rozpościera się piękny widok na wschód. Czuć przestrzeń jak mało gdzie. Oczywiście można zwariować, gdyby trzeba było z takim horyzontem jechać przez kilka dni, niemniej w dawce na 4 km - działa kojąco. 


Wciąż same proste. Naliczyłem 17 odcinków dłuższych niż 3 km. Do tego po 30 kilometrze zaczął wzmagać się wiatr. Brakowało kogoś, z kim można by to pojechać. Generalnie lubię jeździć sam, ale jak ma się takie proste kawałki i do tego wiatr - fajnie jechać na zmiany.


Troszkę mnie dzisiaj zmęczyło te 101 km i tak sobie myślę, że nie mam pewności, czy wyjazd planowany na przyszły weekend ma racje bytu - Oława - Horni Becva i na drugi dzień - powrót. Niemniej to 2x 190 km, bo jeden odcinek (z Brzegu do Nysy) chcę pojechać pociągiem. Problemem moim zdaniem jest w tym, że nie znam się do końca dobrze na tym, co jeść przy takim - dla mnie - ekstremalnym wysiłku. Głupi jestem, że nie pomyślałem wcześniej, jak się do tego zabrać. Coś wymyślę. 

Aha - link do wycieczki: http://www.bikemap.net/pl/route/2345648-stowka-na-samych-prostych/ - generalnie bardzo dobre asfalty z małymi wyjątkami (odcinek Oława - Janików, wieś Wójcice, odcinek Brzeg - Pawłów). W niedzielny poranek jedynym zagrożeniem na szosie byli ludzie wracający ze mszy, bo pchają się pod koła nie patrząc na drogę. Ruch samochodowy na trasie jest bardzo mały. W Brzegu polecam miejsce na suplementację, potem pozostają wiejskie sklepy.

wtorek, 24 września 2013

Kąty Wrocławskie - Sobótka - Tąpadła - Pożarzysko - Kąty Wrocławskie ****

To nie było łatwe. Jeśli masz dużo czasu w życiu, takiego wolnego czasu, żeby nie zagłębiać się w filozoficzne aspekty, to wybór fajnych tras nie jest problemem. Ale są też zapaleńcy, którzy - tak jak obecnie ja - mają niewiele czasu wyłącznie dla siebie. I dla nich głównie powstała idea przygotowania tras. Jak znajdzie się inna grupa odbiorców - tym lepiej. Na przykład jedziesz sobie z Koszalina na spotkanie do Wrocławia, masz chwilę dla siebie - bierzesz szoskę, robisz rundę i nie musisz martwić się o azymut. Tę trasę z kolegą Adamem układaliśmy dość długo tak, aby była atrakcyjna widokowo, zmęczeniowo i poznawczo. No i oczywiście, żeby był ładny asfalt. Taka superszosa. 

Poniżej mapka, na mapce oznaczyłem kilka POI, które pomogą w planowaniu czasu. Ładować sobie w smartfon czy Garmina i ruszać w drogę.


Route link - powered by www.bikemap.net

Komunikacja
Kąty Wrocławskie są przyklejone do autostrady A4, kilka rzutów beretem na zachód od Wrocławia. Skoro trafiła tu gala wrestlingu, to trafi tu każdy. W mieście parkingi są płatne w dni powszednie, jakoś 1.50 zł za godzinę do 18.00 - mniej więcej. Proponuję zaparkować na rynku, bo jest śliczny. Albo po prostu dojechać rowerem z Wrocławia - w najgorszym (najdalszym) wypadku zajmie to godzinę.

Ruch na trasie
W niedzielę - sporadyczny. W inne powinno być nieźle, trasa wiedzie drogami 45456-tej kategorii. W większości. 

Co można zobaczyć.
Kąty Wrocławskie - rynek, a 2 km od kąteckiego rynku, przy drodze 346 na Krobielowice, zobaczyć można mauzoleum marszałka Bluechera. W Krobielowicach - odrestaurowany pałac, ale nie wiem jak ze zwiedzaniem, bo to hotel. Gniechowice - ruiny pałacu przy skrzyżowaniu z DK 35. Dalej - piękny romański kościół w Starym Zamku. Rogów Sobocki - pręgierz i krzyż pokutny (przy drodze). W Sobótce za to jest całą masa fajnych rzeczy, raczej endemity - np pogańska niedźwiedzica wmurowana w kościół św. Jakuba. To warto zobaczyć tym bardziej, że obok jest doskonałe miejsce na pierwszą przerwę na kawę. Dalej podążając przeciwnie do kolarzy na Mistrzostwach Polski z 23 czerwca 2013 - Przełęcz Tąpadła i zjazd do wsi o tej samej nazwie. Potem Śmiałowice - kościół, krzyż pokutny (jeden z miliarda na tej drodze) i zabytkowy młyn. Po długim podjeździe - Pożarzysko niezwykle urokliwie położona wieś z unikatowym kościołem i super fajnym sklepem, który i tym razem był zamknięty :). Dalej - Zalew Mietkowski będzie w polu widzenia w paru ładnych punktach, między innymi jak tylko wyjedziemy z Pożarzyska. Od tej pory niemal do samych Kątów jedzie się na pograniczy Parku Krajobrazowego Doliny Bystrzycy. Niestety zabytki nie są już tak spektakularne, choć czyste wsie i ładna architektura towarzyszyć będzie aż do zamknięcia pętli. To tylko główne atrakcje.

Jak było
Super. Po tygodniu wypełnionym deszczem i wichurami została tylko wichura. Ale to już nie jest tak duży problem. Najważniejsze, że się doczekałem wyprognozowanej niedzieli.

Tak zaczął się ostatni dzień lata.

Mauzoleum marszałka Blüchera. Ciekawa postać.

Żółte kombi pozwoliło nam się poczuć jak na wyścigu.
Niestety nie rozdawali z niego nowych Cosmiców C40.

Bardzo fajne miejsce na pierwszy przystanek hedonistycznych szosowców w Sobótce,
na ul. Św. Jakuba, Hotel Ślęża. 

Forma była git, bo to zdjęcie z podjazdu na Przełęcz Tąpadła. Puls na poziomie 169 uderzeń/minutę. W czerwcu w tym miejscu miałem 190 i zacząłem tracić przytomność ;) Dalej nie wymyśliłem lepszego mocowania Dakoty do kierownicy. Chyba się poddam i kupię garminowskie rozwiązanie, ale nieco je przerobię.

Trasa Mistrzostw Polski. Oni tędy zjeżdżali. Ja za swój rower i życie odpowiadam sam, więc wolę tędy podjechać :)

Jak z Przełęczy Tąpadła zjeżdżaliśmy do wsi Tąpadła, to widok na zachód po prostu mnie zmiażdżył. Nie miałem ochoty dokręcać mocniej, hamowałem do 20 km/h. Ale nie zrobiłem zdjęcia. Całe szczęście jest Street View - które nie oddaje jakoś specjalnie tych widoków, więc cóż - trzeba się tam osobiście pofatygować ;)

Czasem jak podążaliśmy z Tąpedeł do Marcinowa (przy DK 35) wybieraliśmy drogi, po których można by się spodziewać kartofliska. Tymczasem w większości są to śliczne, nowe asfalty. Z małymi wyjątkami (zaznaczonymi na mapie) ta pętla to doskonałe drogi.

Taka sytuacja - nie chciałem, żeby Adam cały czas jechał pojazdy z tyłu ;)


Godzinę przed tym zdjęciem: Adam, jedziemy na Pożarzysko. Na bank tym razem sklep będzie otwarty i zrobimy po małym piwku bezalkoholowym i jedziemy do Kątów. Tym razem przyjechaliśmy 11 minut po rozpoczęciu przerwy obiadowej.

Pierwsza ważna nauka - jak masz zjazd, to nie rób zdjęć. Coś czuję, że nie obejdzie się bez GoPro.

No i takie rzeki. Jak wiało - widać na tafli wody. Od tego momentu wiało już tylko w plecy. Jakaś sprawiedliwość musi być. Ale nie robiłem już zdjęć. Ostatnie chciałem zrobić na rynku w Kątach Wrocławskich, jak się czilujemy kawą, ale zapomniałem, że jak się jedzie po bruku, to lepiej trzymać obie ręce na kierze i zrobiłem sobie szlif :) Dzisiaj mój mechanik naprawia koło, a ja co chwilę odklejam koszulkę od łokcia ;)

Dla kogo.
Trasa jak najbardziej dla każdego - i dla ciśnieniowca, i dla turysty. Podjazdy kończą się właściwie wtedy, kiedy mogą zacząć ciążyć mniej wyrobionym, a ich ilość zadowoli przeciętnego mieszkańca prerii. Asfalty ładne, ruch niewielki, to i kolarzy w niedzielę dużo. 

poniedziałek, 23 września 2013

Kellys ARC 30 - tanie szosowanie - recenzja


No i stało się. Rower czekał cztery dni na objazd, a pogoda i karma robiły wszystko, żeby się nie udało. Dzisiaj (20.09.2013 - przyp. red) w końcu nie lało, a zwykła wichura zastąpiła silną wichurę. Nic, tylko wsiadać i jechać. 

Na początek ważna uwaga - rozmawiając z Kellys Polska zaproponowano mi, żeby objeździć drugi od góry model na kompozytowej ramie i pełnej Ultegrze. Spoko - żaden problem, ale celowo poprosiłem o coś najtańszego. Istotą tego bloga - póki co - jest to, żeby czytelnika trochę zaktywizować. W najbliższym otoczeniu non stop słyszę teksty typu "teraz nie jeżdżę, zbieram kasę na Pinarello", "jak kupię XXXX to będzie YYYY". I to od ludzi, którzy mają w domu telewizory i termomixy. Zatem ta recenzja jest dla tych marud, które chciałby, a boją się. Jest także dla ich partnerek i partnerów, dla niezdecydowanych, dla tych, którzy może jeszcze nie wiedzą, że szosa nie oznacza żylastego typa, ale że jest dla normalnego człowieka, który chciałby sobie turystycznie jeździć, coś pozwiedzać, a może po prostu cieszyć się tym, że kręci pedałami, a pędzi jak szatan. Na ambicje zawsze przyjdzie czas, ale od czegoś trzeba zacząć. Trzeba zacząć w ogóle, to najważniejsze.

Co tu jest.
Kellys ma w ofercie ameliniowych szos trzy modele oparte na tej samej ramie, różniące się - głównie - osprzętem. Najtaniej oczywiście Sora (ARC 10), potem Tiagra (ARC 30) i 105 (ARC 50). Na ten rok zgodnie z panującymi trendami, ramy pomalowano tak, żeby nazwa marki była koniecznie na dole dolnej rury, a przewody schowane wewnątrz ramy. Jeżdżony egzemplarz miał pełną grupę Tiagry, kompaktową korbę, koła na piastach Tiagry i obręczach Kellysa, siodło też markowane logo KLS (komponenty Kellysa) i sztyca, mostek i kiera to popoularne komponenty od Ritcheya. Coś, czego często brakuje w tej klasie cenowej to np hamulce z tej samej grupy - tu też są to Tiagry. Za to łańcuch to KMC i to później opiszę jako wadę. Opony to podstawowe szosowe Schwalbe. Wszystko ładnie skomponowane i podane na tacy.

Całość ładnie się prezentuje. Nie tylko w nocy - żeby ubiec hejterów.

Jak to jeździ.
Najprościej napisać - jeździ tak, jak podaje noga ;) ale rower jako całość jest dość komfortowy. Oczywiście ludzie na forach naczytali/napisali się o demonicznej stronie alumelinium, że sztywne, trzepackie, samo zło. A tu guzik, bo aluminium dobrze zaprojektowane na nie-za-potężnych rurach jest bardzo miłe. Rower ładnie pochłania przejazd przez kostkę brukową, ale gorzej rozprasza drgania o wysokiej częstotliwości, np jadąc na "szorstkim" asfalcie, takim z kamykami. Ale nie ma dramatu - to że gorzej je rozprasza, to nie znaczy, że jest źle. Źle natomiast jest z tym, że linki schowane wewnątrz ramy zachowują się jak struny i na takim "wysokoczęstotliwościowym" asfalcie drażnią po prostu. Czasem miałem wrażenie, że to specjalna praca akustyka, który zrobił z ramy coś na kształt pudła rezonansowego, z linek - struny. Po co? Po to, że jak jedziesz po kiepskim asfalcie, to żebyś o tym wiedział, bo na tyłku i dłoniach tego nie poczujesz. 

Czasami trafia się na drogi, którymi bałbym się iść piechotą. 

Pojechałem na jedną z moich ulubionych pętli, 115 km. Drogi - różne jakościowo - jak wszędzie. Bałem się o moje cztery litery, bo już się "dogadały" z moim siodełkiem, więc nigdy nie wiadomo, jak będzie na długim dystansie z "jakimś obcym". A było super. Siodełko okazało się doskonałe, choć w pierwszej chwili wydawało się zbyt twarde i wąskie.

Bruk na rynku w Wiązowie - tutejsi ludzie już chyba przyzwyczaili się do widoku szosowców, którzy albo starają się "przepchać" rower, albo pędzących ile wlezie z zaciśniętymi zębami (i oczami). Cel jest jeden - przeżyć. 

Drugim punktem podparcia jest kiera. Gięcie tego modelu mi nie odpowiadało. Te wszystkie "bio" czy jak je zwą - ja najlepiej czuję się na tych idących łukiem. Ale to ja, komuś innemu może podpasować. Na pochwałę zasługują manetki, które pozwalają na pewniejszy kontakt w górnym chwycie i pomimo braku tak głębokiego profilowania klamek, jak w 105 i Ultegrze, da się skutecznie hamować z górnego chwytu. To są cechy dość istotne dla kogoś nowego na szosie. Śmieszną rzeczą było dla mnie to, że klamki Tiagry nie wydają z siebie charakterystycznego "klik" przy wbijaniu na wyższy bieg, więc czułem się momentami, jakbym jechał z piastą planetarną, bo nie dochodził żaden hałas ani z klamki, ani z przerzutki. Kiera bezpośrednio przekazuje na nasze ciało tyle, ile nie uda się rozproszyć widelcowi. Ten jest znacznie sztywniejszy niż pełno karbonowy obecny np w Meridach Race Lite. Generalnie ręce jakoś traumy nie mają.

DK 39.  Nie można ominąć. 

Trzeci punkt podparcia to pedały. Ja założyłem zwykłe od MTB i to wcale nie dlatego, że nie mogłem znaleźć klucza od szosowych, założonych do mojej szosy ;). Zakładam, że ktoś, kto zaczyna dopiero przygodę z szosą, a do tego chce sobie czasem gdzieś podjechać i na miejscu pospacerować, to w butach MTB sobie pochodzi. W szosowych - nie bardzo.

Kolor fasady sklepu to czysty przypadek. Wcale nie kierowałem się malowaniem ramy.  

Po około 70 km zatrzymałem się przy wiejskim sklepie po suplementy. Jadłem batonik i myślałem sobie o tym, co mnie już teraz wkurza, a co nie. Nie wkurza mnie to, że jest brzydka pogoda, a ja pompuję endorfiny - plus. Nie wkurza mnie to, że jadę po kiepskich drogach - plus. Tych kół i tych opon nie tyle, że nie szkoda, ale wszystkie te dziury i nierówności po prostu nie robią wrażenia na pancernych, choć ciężkich kołach - plus. No i tyłek wciąż w jednym kawałku - to siodło mnie wręcz rozpieszcza - plus. No i rower jest najzwyczajniej po prostu ładny, tzn, mi się on podoba - plus.Wkurzają mnie natomiast dwie rzeczy. Pierwsza to dzwoniące linki wewnątrz rur - minus. Ale to problem wielu ram i to z dość szerokiego wachlarza cen i producentów. Druga to łańcuch KMC. Dokładnie taki sam założyłem u siebie, bo ponoć ma być "durable". Tymczasem zauważyłem jego dość istotną wadę - biegi wrzucają się dłużej, konieczny jest dłuższy ruch korbą - minus. Nie ma dramatu, ale jak komuś się zużyje już ten fabryczny, niech spróbuje założyć grupowy łańcuch, to sam zobaczy. To akurat część eksploatacyjna i to dość często zmieniana. Minusem dodatnim natomiast jest też to, że jeśli myślisz o lansowaniu się w czasie rundy wokół jeziora Iseo (no bo nie biorę pod uwagę pobliskiego, większego jeziora Garda), niestety nikt nie padnie Ci do stóp. Ale jak zrobisz łydę, którą potem z dumą ogolisz, a buty mtb pokryją się kurzem, gdy już nie będziesz mógł iść po bułki do sklepu bez butów szosowych - wtedy objedziesz sobie spokojnie jakiegoś włoskiego spalacza na jakimś Colnago i spokojnie pojedziesz sobie dalej, bo przecież Ty chłoniesz widoki, a nie myślisz o ściganiu ;)

Poprosiłem kuzyna, żeby zrobił kilka zdjęć. Ja będę jechać powoli, żeby on zdążył zrobić fotę. Niestety, jakbym wolno nie jechał, wiecznie wylatywałem z kadru. To chyba dobra rekomendacja dla roweru szosowego :) 

Dobra, to teraz komu można polecić ten rower?
No to tak - każdemu temu, kto ma do wydania około 4 tyś zł. Do wyboru jest już całkiem wiele konstrukcji. Wielkim plusem w Kellysie jest homogeniczny osprzęt, co niestety nie jest typowe u konkurencji. Dobrą robotę robią hamulce, bo często producenci oszczędzają na tym elemencie w tej klasie cenowej. A kto nie jeździł na szosie nigdy niech wie, że rozpędzić się na byle zjeździe do ponad 60 km/h to nie jest jakiś wielki problem, w przeciwieństwie do hamowania. Tu hamulce działają, a do tego można im dać jakieś mocniejsze klocki, poprawiając i tak już dobrą ich efektywność.

Kwestie ścigania - jak jest noga, to czemu nie. Na pewno będzie to wymagało inwestycji w lżejsze koła, nawet ręcznie składane, np w krakowskim Velotechu (żeby od razu nie celować w drogie komplety od Mavica czy Fulcruma, bo tanie zestawy ich kół nie wniosą niczego przełomowego, natomiast w granicy 1000 zł można już złożyć pod siebie bardzo lekki zestaw). Drugi komplet kół nigdy nie zaszkodzi. W Czechach na wyścigach widziałem wielu kolarzy na aluminiowych ramach, z pedałami mtb i spokojnie jadą zajmując wysokie pozycje, więc jak się nie uda, to nie będzie to wina roweru :).

Kwestia turystyki i zwykłej przyjemności z jazdy - to wg mnie naturalna zdolność tego roweru. Jeśli chcesz kupić nowy telewizor - lepiej kup rower. W tej samej cenie zobaczysz nowe rzeczy, z nowej perspektywy, a do tego nie zmęczysz się strasznie (no chyba, że chcesz), a raty wyjdą takie same ;)

środa, 18 września 2013

okno pogodowe. jesień


W końcu dzisiaj, po tygodniowej przerwie, udało mi się wsiąść na szosę i przekręcić trochę nogę. Ponieważ niemal wszystkie bliskie drogi wyjazdowe z domu jacyś idioci "naprawili" takimi drobnymi kamyczkami, to jakby na jakiś czas omija je, bo robią rzeźnię oponom. Została mi jedna, podczas której, pod autostradą A4, rower trzeba przeprowadzić, bo nie dość, że zbiera się tam wody do kolan, to jeszcze porobiły się kratery. Celem była droga poza numeracją ze Starego Wiązowa do Wawrzyszowa. Odbija ona od DK 39 w kierunku wschodnim i dochodzi do DW 378 w Wawrzyszowie. W większości jest na niej bardzo dobry asfalt, ale ważne są widoki na Sudety. A dzisiaj widoczność była świetna i pięknie były wyeksponowane Jesionki i Góry Złote (60 km w linii prostej) i doskonale widać było oddaloną o 40 km siłownie wiatrową nad Jeziorem Otmuchowskim. Wiał też silny wiatr i było po prostu zimno

Taka jest nawierzchnia na łączniku DK 39 z DW 378. Poza wsią Krajno, gdzie jest bruk.


Pierwszy raz od 1 maja w długich spodniach.




piątek, 13 września 2013

Nowe szpeje na warsztacie


Kiedyś wlazłem na forum i poczytałem kilka milionów opinii, czy wybrać łańcuch Shimano, czy KMC. Ilu użytkowników, tyle opinii. W każdym języku. To już nie chodzi o cenę, bo KMC X10.93 kosztuje na serwisie aukcyjnym mniej więcej tyle co Shimanowskie CN-5700 lub CN-6700, ale KMC chwali się, że ten model jest Extremely Durable. Zobaczymy. Obecny łańcuch stopiątki właśnie się rozciągnął definitywnie i zajęło mu to 1400 km. W tym było kilka wyjazdów w góry i wyścig. Poprzednie padały po 700-800 km, czyli czasem dwa łańcuchy w miesiącu. Może to zasługa oleju, może przypadek. Dużo też można przeczytać teorii o tym, jak to niefabryczny łańcuch nie działa, gdy próbujesz podczas podjazdu wrzucić z przodu na malej zębatki na blat. Albo w ogóle, że są problemy/mogą wystąpić problemy z wrzucaniem na większą zębatkę przy silnym obciążeniu napędu. No i zobaczymy, czy łańcuch będzie faktycznie Extremely Durable.

Do tego do uśpienia idą kółka tylnej przerzutki, 105 serii 5700. Fabryczne już kręcą się mało chętnie, więc przy pomocy nisko budżetowych środków zafunduję maszynce dwie nowe rolki - jedną na łożysku uszczelnionym, kulkowym, a drugie na ceramicznej tulei. Ponieważ nic nie mam do zarzucenia stopiątce, więc sam jestem ciekawy, czy w jakikolwiek sposób wpłynie to pozytywnie na eksploatację. Dodać chyba należy, że fabrycznie w stopiątce kółka łożysk nie mają :)

Ważna uwaga - sam spędziłem na tym trochę czasu bo okazało się, że nie wiem, jak te kółka zamontować. Otóż to z ceramiczna tuleją montujemy bliżej kasety, czyli jest górnym kółkiem. Ono ma odpowiedni opór i luz boczny. Przy zakładaniu należy dziesięć razy sprawdzić uszczelki, czy dobrze siedzą, bo jak piach wpadnie w te tuleje to kółko idzie do uśpienia. Dolne kółko jest natomiast wyposażone w uszczelnione łożysko kulkowe, w świecie rowerowym nazywane "maszynowym". Kręci się lekko i nie ma luzu bocznego.

Trochę mnie niepokoi to górne kółko, że nie kręci się jak wściekłe, ale zobaczymy. Jak będzie słabo, to oba kółka będą na ceramicznych łożyskach i będzie jakiś punkt odniesienia.

niedziela, 8 września 2013

Okolo Vápenné - urzekła mnie moja historia

Rok temu pojechałem na wyścig i to był chyba trzeci wyjazd na szosie w ogóle. Oczywiście, że można powiedzieć, że porwałem się z motyką na sześćset hektarów, niemniej miałem w tym szaleństwie pomysł. Chciałem zobaczyć, jak bardzo jest ze mną źle i co mogę z tym zrobić. Nie oszukuję się, bo mam swoje lata, miałem tyle samo lat zaniedbań i nadwagę, z którą zacząłem na poważnie walczyć dwa miesiące wcześniej. W czerwcu 2012 było 90 kg, w sierpniu 2013 - 77 kg. Oczywiście nie było to samo zrzucanie wagi, ale ciężka praca na siłowni, żeby dało się działać. Szła suplementacja lekka, dieta taka "bez spalania się". Z efektu jestem zadowolony. Nie dojechałem w czele peletonu, ale nie było źle, bo:
#1 - rok temu organizator zatrzymał mnie i Zbyszka 2 km przed metą i finalną ścianą do podjazdu słowami "Panowie, to nie ma sensu". Do tego momentu potrzebowaliśmy 2h, więc metę po prostu zwinięto ;)
#2 - rok temu do powyższego punktu końcowego jechaliśmy ponad dwie godziny (tak ze dwie minuty ponad). Po drodze była przerwa na siku, ale nie żeby trwała 10 minut, tylko szybkie siku, bo jednak się ścigaliśmy. W tym roku ten sam punkt osiągnąłem po 1 godzinie i 32 minutach. 
#3 - optymistyczny plan zakładał dojazd na metę w czasie 1 godzina 40 minut. Przekroczyłem go o 5 minut.
#4 - plan na 2014 - zmieścić się czasie poniżej 1.30.00, a to pewnie będzie wymagało ode mnie dużo pracy. No ale, jakby miało być łatwo, to bym się zapisał na scrabble. 

Prace na dziwnym odcinku drogi 401 Łukowice Brzeskie - Nysa. Ruch wahadłowy to sama radość, jak spieszysz się na wyścig i wyszedłeś z domu 20 minut po planowanym czasie.


Kolega Tomek z Opola. Pierwszy wyścig i miał pewne obawy, a poleciał jak szatan i wykręcił czas o 8 minut lepszy ode mnie zrywając z koła grupę, która zerwała mnie (oczywiście przez moje gapiostwo, bo przecież nie rozumieli, że zdjęcia na blog same się nie zrobią). Tomek chyba na wyrost się martwił, bo lata takie trasy - link.

 Takie miejsce przy granicy PL-CZ #1

  Takie miejsce przy granicy PL-CZ #2


  A to widok na Polskę, gdy siedzisz w "Takie miejsce przy granicy PL-CZ"

Jadąc z Vidnavy do Żulowej możesz znaleźć bloki, jakich mieszkają Pat i Mat 

Fajna rzecz - jechał sobie Czech ze śliwkami w wiaderku na elektrycznym roweroczymś. Powiedział do mnie, że to niesprawiedliwe, że dwie grupy przede mną jechały sobie na zmiany, a ja jadę sam i pod wiatr, więc przez 2 km dał mi koła i cisnął tym elektrykiem 40 km/h pod górę. Z nieba mi pan spadł.

Tajemnica doskonałych steków podawanych w Javorniku. 

 Meta.

Meta. Meta. 

Meta. Meta. Meta. 

Zatrzymałem stopery w Dakocie i pulsometrze. Śmieszna rzecz - jak jadę sam, to HR max wychodzi średnio tyle, ile średni HR w czasie wyścigu. Na wyścigu - HR max: 186, HR średnia: 164. Szatan.

Szatan. Właściwie początek.

Jak pisałem w zapowiedzi - w ramach wpisowego była suplementacja. Plus Kofola lub browar. 




W drodze na wyścig, w czasie wyścigu i gdy wracałem, było dość muzykalnie.

piątek, 6 września 2013

Garmin Dakota 20 - nawigacja na szosie. Część 1.



Po sierpniowym szybkim i nieudanym podboju Szwajcarii Saksońskiej, który opisałem na blogu, wniosek był jeden - nawigacja nie jest fanaberią, tylko koniecznością. Pozostało tylko nie popełnić kolejnego błędu i kupić taką, która będzie spełniać kilka funkcji jednocześnie. Najważniejsze z nich to:
- mapa :)
- funkcje licznika precyzyjniejsze, niż te w Endomondo
- ma być zgrabna żeby nie rozwalać mi stylówy (o ile można tak mówić w przypadku roweru na stopiątce, ale generalnie chodzi o to, żeby kiera nie wyglądała jak u sakwiarza jadącego wokół świata).

Kolega Adam nie miał ciśnienia na pełną mapę, więc kupił Edge 500 i spoko - małe, zgrabne urządzenie treningowe z opcją wgrania zaplanowanej ścieżki poprzez Garmin Connect (tam ja sobie rysujesz na mapie i wysyłasz do urządzenia) i pośród informacji o nachyleniu drogi, prędkości aktualnej/średniej i masy innych masz mały szlaczek ze strzałką i podążasz po trasie. Teoretycznie jest tego aż za wiele dla szosowca zajawkowicza (to taki ktoś, kto chce wyglądać jak pro, ale jeździ turystycznie, a między punktami ciśnie jak pro lub tak mu się wydaje), bo do tego oczywiście można wpiąć czujniki działające z ANT+ (kadencja z prędkością na tylny kole, puls, pomiar mocy kompatybilny z ANT+). No dobra, ale co w przypadku, gdy mam zaplanowaną trasę, ale umiejętności czytania w języku Niemieckim nie pozwoliły by na przeczytanie informacji, że dwa z trzech mostów na trasie są w remoncie? Wtedy dupa - błądzisz. 

Rozwiązaniem byłby Garmin Edge 800 lub 810, jednak jego funkcje treningowe są już równie ogromne, jak zaporowa cena dla zajawkowicza, trzykrotnie wyższa od gołego Edge 500 czy Dakoty 20. 

Dakoty 20 nie mam zamiaru używać jako narzędzia treningowego, bo mam dobry pulsometr, który dostałem w prezencie od żony więc nie chcę już go wywalać z kierownicy, bo było by jej smutno. Precyzja pomiaru prędkości i odległości w Dakocie jest bardzo dobra, więc nie muszę mieć pozostałych czujników. Prędkość łapania satelitów - kilkanaście sekund od włączenia. Ekran działa super i jest super czytelny w pełnym słońcu. Na zdjęciu powyżej widać pewną ziarnistość ekranu, od której odzwyczaiły nas ekrany smartfonów, ale w pełnym słońcu smartfon nie ma szans. Nie ma szans też w tej konkurencji - bateria. Dakota na dwóch sztukach akumulatorów Eneloop działa około 24 h non stop. Mój HTC z włączonym Endomondo i GPSem - 5h. Do tego odpal mapę, gdy jesteś w roamingu - koszty Cię zjedzą. 

Problem w tym, że ta nawigacja nie używa się tak łatwo, jak by się tego chciało po doświadczeniach z Google Maps czy nawigacjami samochodowymi. Tu trzeba już mieć lekkie pojęcie lub czas na czytanie instrukcji. Ja jeszcze go nie miałem. Ale poradziłem sobie.

Bazowa mapa świata wgrana w urządzenie jest nieprecyzyjna. Np w niedzielę jadąc na północ od Drezna szukałem przejazdu pod autostradą 13 Drezno - Berlin, tymczasem wcale ich nie było, a droga była przesunięta 300 m względem tego, co w tej mapie było pokazane. Problem rozwiązał się sam za pomocą darmowej mapy z projektu OpenStreetMap.org - bajecznie łatwy w obsłudze i kompatybilny z urządzeniami Garmina poprzez wtyczkę http://garmin.openstreetmap.nl/ - wybieracie fragment lub całość, klikacie 'ok', potem dostajecie maila z linkiem i pobieracie paczkę z mapą. Jak macie dużą kartę pamięci w nawigacji to można od razu cały świat, jak ktoś nie lubi niespodzianek. Ja załadowałem całą Polskę, Niemcy, Czechy i Słowację. Wyszło 90 MB. 

Co jest w tym urządzeniu minusem? Mocowanie do kierownicy. Kosztuje absurdalnie dużo jak za płytkę z plastiku i dwie trytytki - 70 zł w sklepie stacjonarnym. I jak nie założysz urządzenia, to bardzo psuje ona (ta płytka) estetykę mostka, a to mnie drażni.


Ja sobie poradziłem dwiema gumkami. Wiem, wygląda to trzepacko, ale działa. Jedna gumka spokojnie utrzymywała urządzenie, ale dałem dwie, gdyby jedna chciała pęknąć. Rozwiązanie docelowe to dwa pomarańczowe oringi - będzie pod kolor, a i łatwo zdjąć kiedy nie jest potrzebna, a przecież nie zawsze muszę ją wozić, a nie zostaje uchwyt na mostku czy gdziekolwiek, bo lubię mieć czysty kokpit. 

Pliki GPX z Dakoty są kompatybilne z Endomondo, więc jak ktoś - tak jak ja - woli prostotę tego rozwiązania to nie ma problemu. 

Tyle na początek. Jak już poznam Dakotę bardziej na kilku dzikich wyjazdach, zdam bardziej szczegółowy raport. Czuwaj.