czwartek, 24 października 2013

list na fochu do Mikołaja

Przy okazji bycia chorym, do tego męcząc się z Illustratorem, który dzisiaj nie chce współpracować i co chwilę się wysypuje (jak zwykle od ponad dziesięciu lat) co chwilę popatrzę tu lub tam i się czymś pocieszę. 
Często jest to strona Lightweight.info, bo te sprzęty w świecie rowerów są tym, czym no Bugatti w świecie samochodów (choć puryści pewnie bąkną, że owszem, ale do czasu przejęcia Bugatti przez nie-Włochów). 


Jest coś uroczego, że człowiek, który buduje koła tak jest związany z ideologią firmy, że robi sobie dziarę z logo firmy. To dość znaczący dowód na to, że jednak Niemcy mają fantazję, a nie tylko matematykę. W każdym razie takie koła na co dzień - Mielenstein - to koszt 13 tyś zł przy dobrym kursie. I to są najtańsze koła. Oczywiście produkowane w Niemczech. Ale takie koła w coś trzeba wpiąć, więc Lightweight wymyślił, że trzeba wypuścić ramę. 



Oczywiście media szosowe ocipiały ze szczęścia, bo jest nowy klejnot w koronie, kto pierwszy pokaże, ten kosi lajki itp. Oczywiście cena to 20 tyś zł. Ale za to jest w zestawie sztyca. Cóż. Wszystko git. Cena wymarzonego roweru osiągnęła już 32 tyś zł, a wciąż nie mamy ważnych szpejów. Na przykład napęd - nie damy tu przecież stopiątki. To może Campa? Jak szaleć, to szaleć. Super Record Titanium i mamy 9 tyś zł. Suma bez kiery, siodła, opon, linek i owijki - 41 tyś zł. Kiera - niech będzie też od Lightweight, ale cena jakaś niska, niecałe 1,5 tyś, co powiększa nam kwotę o granicę błędu przy przeliczaniu kursu walut. Ale szytki, kiera i siodło, jakiś spasiony Fizik, linki Nokon i wyjdzie razem jeszcze ze dwa i pół klocka. I teraz siedzisz sobie na tym rowerze, jedziesz sobie Hochalpenstrasse ukrywając pod trykotem blizny po wycięciu nerki, prędkość też nie powala, bo wysokość duża, tlenu mało, a masz już jedno płuco, bo drugie poszło na czarny rynek i jesteś przekonany, że masz rower nie skażony tanią manufakturą gdzieś z Azji.

I tu okazuje się, że to błąd, bo Lightweight zdecydował o produkcji tej ramy właśnie w Azji. W rozmowie z dziennikarzem (źródło - żeby nie było, że to "eksperyment myślowy") przedstawiciel Lightweight powiedział (mniej więcej), że gdyby były produkowane w Niemczech, to cena wzrosła by do poziomu 30-38 tyś zł. czyli dwa razy więcej, niż bogato wyposażony frameset Look 695, produkowany przecież przez Francuzów we Francji.

Z dzisiejszych przemyśleń powstała jedna konkluzja. Niech będzie, że Lightweight ma swoje patenty i rama jest sprawdzana z dziką precyzją i morderczą dokładnością, ale jakoś tak się obraziłem na marzenie o takim spasionym bicyklu. Wystarczą mi na początek same koła.

2 komentarze:

  1. tjaa i potem posiadacz takiego wypasionego sprzęta, z wypiekami na twarzy publikuje na pewnym zagranicznym forum focisze swojego cacka, doprawiając je listą wszystkich użytych w nim części, uprzednio oczywiście skrupulatnie zważonych (łącznie z wszelakimi smarami i powietrzem w oponach); wywołując tą publikacją masowy orgazm pośród forumowej społeczności, sypiącej obficie peanami typu "fantastic!, superb! epic! itd" I następnie ów posiadacz odpowie, ze bardzo dziękuje i że mu miło i w ogóle, i że jego cacko faktycznie jest "fantastic, superb i epic", tylko nie wie czemu podczas jazdy uderza kolanami o kierownice... ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli wynika z tego, że: "jeśli jeździsz szosą i bolą cię kolana, to prawdopodobnie twoja rama została wyprodukowana w Azji" ;)

      Usuń