sobota, 10 sierpnia 2013

Superpętla #1 - Nysa - Jesenik - Żulova - Vidnava - Nysa *****



Bike route 2 278 598 - powered by Www.bikemap.net

Trasa i jej profil: http://www.bikemap.net/pl/user/szosowaszosa/

Wiele razy przed niedzielą, kiedy z reguły szukam tras ponad stukilometrowych, dochodzę do wniosku, że żeby pojechać coś nowego, to przynajmniej znam przynajmniej 50% tej trasy. Do tego dochodzi świadomość, że większość tej trasy to kiepskie asfalty, a najszybszy zjazd ma 200 m długości, a podjazdy nawet nie są w stanie wbić serducha na ponad 160 uderzeń, czyli nuda. Dlatego złota rada brzmi - jedź do Czech. Jeśli ktoś ma szosówkę i nie był w Czechach, to nie wie, że ma szosówkę. Tak myślę, choć pewnie się mylę. Zalety jazdy w Czechach są proste - zadbane drogi i mały ruch na nich, do tego Czesi są znacznie ostrożniejsi i rano nie gonią na promo do marketu, tylko z buta do hospody na śniadanie. Taki naród. 

Komunikacja
Ja z kolegą Adamem umówiliśmy się w Nysie. Do Nysy dojazd z Wrocławia czy Opola powinien zająć około godziny. Można też dojechać pociągiem z Brzegu, Opola i Kluczborka (to ważne dla tych, co planują suplementację w cieniu parasola na nyskim rynku bezpośrednio po zakończeniu pedałowania). 

Trasa i do zobaczenia
Z Nysy do Głuchołaz zaczynają się pagórki, przy czym pierwszy poważny podjazd będzie czekać w samych Głuchołazach. Spokojnie więc zdąży się zrobić rozgrzewkę, nim serducho zerwie opaskę pulsometru. Głuchołazy mają mega ciekawą zabudowę, trochę miks tego, co było w Prusach, trochę z Austro Węgier. Szosa w niedzielny poranek była niemal pusta, o przyzwoitej jakości.

Głuchołazy, podjazd w dzielnicy domków jednorodzinnych w kierunku Mikulovic.

Po tym pierwszym "wspinaniu" z prędkością światła wpada się do Czech. Asfalt niesie jak szatan i wzdłuż rzeki Bela jedziemy w kierunku Jasenika, a droga bardzo lekko wznosi się, ale bez dramatu. Choć poruszamy się w terenie zabudowanym, to dominującym widokiem stają się Jesionki (Jeseniki) i wielki budynek sanatorium Priessnitz. My nie mieliśmy wiele czasu, ale warto zapuścić się w strome uliczni tego uzdrowiska, choć nie jest ono jakoś bardzo spektakularne. My myśleliśmy o kawie, ale było jeszcze zbyt wcześnie na kafejki. Ominęliśmy centrum i z drogi 44 wbiliśmy na 60. I od radu podjazd morderca. Zachowałem się nie jak PRO i zrzuciłem z blatu. Prawie mnie zabił. 

Zjazd do Lipova-Lazne i tam pilnujemy, by skręcić w prawo (wciąż drogą 60) i zaczynamy dość intensywny podjazd do przełęczy, na której jest przystanek kolejowy, wielka fabryka, niemal "organicznie" wklejona w krajobraz i przez to dość ciekawa (fani gier FPP będą nią zachwyceni). Dwie piękne serpentyny, asfalt jak tafla szkła, widoki na Pradziada. Nic więcej nie potrzeba. No - trochę tlenu na końcówce, ale spokojnie nawet w złej kondycji można ten podjazd zrobić bez zadyszki. 

Taki widok z podjazdu drgogą nr 60, jeszcze przed przełęczą.

Adam dojeżdża na przełęcz. W tle Pradziad, najwyższy szczyt Jesionków.

Od teraz do miejscowości Vapenna lecimy w dół. Tutaj jest też wejście do Jeskyne na Pomezi, ale my dzisiaj mamy chill, nie zlot speleologów. Piękny zjazd, umiarkowane nachylenie, ale bardzo szybki i nie ma jak robić zdjęć. Zwalniamy w Vapennej, bo powoli myślimy o kawie, jednak jedyna prawie otwarta hospoda jeszcze szykuje się do przyjęcia gości i finalnie jedziemy dalej. A dalej jest Żulova, do której prowadzi szybki i wściekły zjazd, bez barierek i z przepaścią, więc powoli. W samej Żulovej na czymś, co wygląda jak rynek stoi taki budynek:


W środku jest sklep. W sklepie są dwa stoliki z krzesełkami i dwa barowe. Z ladą pani, co łądnie polszczyzną odpowiada na moje czeskie wypociny. Ma kawę "turka" i "presso", ma "rohliki" i piwo. No na piwo za wcześnie, ale kawa i kofola będzie. Czesi z nami pogadali, ale ponieważ nie piliśmy piwa, więc szybko skończył nam się zasób słów i skupiliśmy się na cieszeniu się chwilą i zadawaniem sobie pytań, dlaczego u nas tak nie ma.

Żeby smutek po opuszczeniu tego miejsca nie trwał długo, wyjazd z Żulowej to pionowa ściana, więc znowu zrzut z blatu i wspinaczka. 200 metrów jazdy i tyle samo na pulsometrze. Dalej już piękne widoki. Na lewo granica Kotliny Kłodzkiej, wielkie pastwiska, łąki i pagórek z dwoma gigantyczny krzesłami i równie gigantycznym stołem. Na prawo - obojętnie - też pięknie.


W miejscowości Vlcice spadamy na Bernartice. Niestety mało czasu mamy, więc odpuszczamy Javornik, który jest jednym z moich ulubionych miejsc (piękne miasteczko, świetna restauracja, odrestaurowany zamek Jansky Vrch) oraz droga na skróty do Kotliny Kłodzkiej, bo nawigacje nie podają, że można tam - legalnie - przejechać do Lądka Zdroju). Jednak droga do Bernartic jest tak niezwykle piękna, że nawet nieco gorszy asfalt nie dokucza nam, bo lekkie wzniesienia, piękne chaty i jakaś taka surowość otoczenia nie pozwala nam się nudzić. Pełno tu różnych, nieopisanych zabytków - kapliczki, kościoły, całe gospodarstwa i manufaktury ze śladami poniemieckich reklam. Coś wspaniałego.


Wyświetl większą mapę
Do pełni naszej zajawki brakowało jednego puzzla - hospody, ale i ta się znalazła. Taki czeski klasyk:


...ale czysto i przyjaźnie. Mała suplementacja małą Holbą, chwila relaksu i jedziemy dalej. Jeszcze czeka nas mały garb na drodze granicznej - po lewej Polska, a my wspinamy się serpentyną, by za chwilę zobaczyć szatański zjazd na krechę:


W takim uroczym anturażu dojeżdżamy do Vidnavy, która sama w sobie też jest idealnym miejscem na rozpoczęcie jazdy po tych terenach. My jednak zbijamy do Kałkowa i opuszczamy raj dla szosowców szybko nasze tyłki odczuwają zmianę asfaltu (assfaltu), a pierwszy zaliczony krater daje znać, że lekko się rozleniwiliśmy, bo tu jest walka, a nie relaks. Niewątpliwie droga do Nysy nie jest zła, otoczenie piękne i jedyne, czego brakuje, to właśnie lepszej nawierzchni. Nie jest źle, ale gdy ma się punkt odniesienia, to trochę to demotywuje. Chociaż lecieliśmy 40 km/h, więc może szukam dziury w całym :)

Dla kogo.
Dla każdego. Tam widać czasem czeskie rodziny z dziećmi. Czesi są raczej ostrożni i nie powodowali dziwnych sytuacji. Jak ktoś patrzy tylko w pulsometr, to będzie mógł się skupić na nim i nie straci kół wpadając w dziurę. Jak ktoś ceni wartości dodane - jak my - będzie przeszczęśliwy. Jak masz żonę, która chce spróbować szosy - zabierz ją tam. Kup jej tanią szoskę ze sportowego marketu i niech jedzie. Będzie chciała wrócić. Zabierz 100 koron w kieszeń i ciesz się życiem. Albo Holbą.

1 komentarz: