Dzisiaj mam rocznicę ślubu. Prawie okrągłą. Żona chyba na serio zaczyna traktować moje rowerowe szaleństwo fundując odpowiednią bombonierkę. Szaleństwo póki co jest pogłębiane piękną pogodą za oknem od kilku dni i całkowitą - drugą w tym miesiącu - niemocą chorobową. Cóż - taka karma. Powoli wygrywam z mikrobem, który zaatakował mi gardło i krtań, ale nawet nie chce mi się wsiadać na mój nowy-używany trenażer. Dobra - nie jestem sportowcem sensu stricto, ale jak zacznie się sezon, to chcę w niego wejść na pełnym szatanie, a nie jakieś rozkręcenia. No i w maju wyścig [tu ktoś go ładnie opisał ze sportowego punktu widzenia, więc nie będe się wymądrzał], do którego wypadało by podejść z 3000 km w nogach. Z uwagi na powyższe udało się na aukcji wyszarpać tanio używany trenażer Elite normalnie sygnowany przez Jana Ullricha. Założyłem starą oponę i po krótkiej regulacji "przejechałem" się testowo. Nuda jak cholera, ale przynajmniej na moim rowerze, a nie na jakimś fantomowym czymś. Owszem, można by to porównać do jakiegoś zboczenia, ale cóż począć. Lepszy takich ruch, niż żaden. Na kilku kolarskich blogach pewnie spotkaliście się z demonizacją trenażerów - no na bank nie ma tu ekscytacji jak na zwykłej pętli wokół domu. Ale źle nie jest. Lepiej - za darmo na Youtubie jest pierdyliard filmów nakręconych mini kamerką na kierze podczas wyścigów czy zwykłych przejazdów. Czasy trwania - dowolne. Ja mam plan taki, że o ile nie uda mi się wyjść na rower w teren, to kręcę w domu 3 do 4 razy w tygodniu po 1.5 h zwracając uwagę tylko na puls i do tego niedzielne przewietrzenie niezależne od aury. Jak jest na plusie - to ile wlezie. A jak poniżej 10°C - to około jedną do dwóch godzin.
Żeby było ciszej (sam trenażer ma rolkę z elastomeru i jest dość cichy i mało wibracyjny) sprawiłem sobie oponę dedykowaną do trenażerów, więc niebawem wrzucę jakieś organoleptyczne porównanie - czy ma to sens, czy nie. Póki co stara spracowana opona Michelin Pro3 Race Service Course wygląda tak, jakby nic się nie działo złego. Jej niebieski następca ma nazwę trochę z pogranicza tanich filmów akcji i akcesoriów prosto z sexshopu, co chyba nie jest przypadkowe, biorąc pod uwagę, że "jazda" na trenażerze jest jednak trochę - nolens volens - wstydliwa, skoro "wszyscy to robią, ale nikt o tym nie mówi" ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz