środa, 25 grudnia 2013

fanty


Dzisiaj mam rocznicę ślubu. Prawie okrągłą. Żona chyba na serio zaczyna traktować moje rowerowe szaleństwo fundując odpowiednią bombonierkę. Szaleństwo póki co jest pogłębiane piękną pogodą za oknem od kilku dni i całkowitą - drugą w tym miesiącu - niemocą chorobową. Cóż - taka karma. Powoli wygrywam z mikrobem, który zaatakował mi gardło i krtań, ale nawet nie chce mi się wsiadać na mój nowy-używany trenażer. Dobra - nie jestem sportowcem sensu stricto, ale jak zacznie się sezon, to chcę w niego wejść na pełnym szatanie, a nie jakieś rozkręcenia. No i w maju wyścig [tu ktoś go ładnie opisał ze sportowego punktu widzenia, więc nie będe się wymądrzał], do którego wypadało by podejść z 3000 km w nogach. Z uwagi na powyższe udało się na aukcji wyszarpać tanio używany trenażer Elite normalnie sygnowany przez Jana Ullricha. Założyłem starą oponę i po krótkiej regulacji "przejechałem" się testowo. Nuda jak cholera, ale przynajmniej na moim rowerze, a nie na jakimś fantomowym czymś. Owszem, można by to porównać do jakiegoś zboczenia, ale cóż począć. Lepszy takich ruch, niż żaden. Na kilku kolarskich blogach pewnie spotkaliście się z demonizacją trenażerów - no na bank nie ma tu ekscytacji jak na zwykłej pętli wokół domu. Ale źle nie jest. Lepiej - za darmo na Youtubie jest pierdyliard filmów nakręconych mini kamerką na kierze podczas wyścigów czy zwykłych przejazdów. Czasy trwania - dowolne. Ja mam plan taki, że o ile nie uda mi się wyjść na rower w teren, to kręcę w domu 3 do 4 razy w tygodniu po 1.5 h zwracając uwagę tylko na puls i do tego niedzielne przewietrzenie niezależne od aury. Jak jest na plusie - to ile wlezie. A jak poniżej 10°C - to około jedną do dwóch godzin. 


Żeby było ciszej (sam trenażer ma rolkę z elastomeru i jest dość cichy i mało wibracyjny) sprawiłem sobie oponę dedykowaną do trenażerów, więc niebawem wrzucę jakieś organoleptyczne porównanie - czy ma to sens, czy nie. Póki co stara spracowana opona Michelin Pro3 Race Service Course wygląda tak, jakby nic się nie działo złego. Jej niebieski następca ma nazwę trochę z pogranicza tanich filmów akcji i akcesoriów prosto z sexshopu, co chyba nie jest przypadkowe, biorąc pod uwagę, że "jazda" na trenażerze jest jednak trochę - nolens volens - wstydliwa, skoro "wszyscy to robią, ale nikt o tym nie mówi" ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz