czwartek, 12 grudnia 2013

Szosa to taki rower, ale bardziej.

Taki cytat pożyczony od mojego kolegi, który w istotnym stopniu przyczynił się (kolega, nie cytat) do przerzucenia rowerowego ciężaru z mtb na szosę. Na bank wiele osób słyszało o czymś takim, jak Ranndoneur, do czego nawiązywałem w poprzednim wpisie. W tym - właśnie chylącym się ku końcowi - roku miałem wziąć udział w jednej z imprez organizowanych przez polską organizację związaną z tym... no właśnie tu ciężko to nazwać - czy to są zawody, czy raj czy po prostu wydarzenie. Nie brałem udziału, bo wszystkie imprezy z kalendarza Ranndoneurs Polska były dość daleko, a tu w domu żona w ciąży i nie mogłem przepaść na dłuższy czas. W zasadzie nie ma tu klasyfikacji, a każdy, kto da radę w określonym czasie pokonać dystans, może czuć się zwycięzcą, o ile po drodze zaliczył punkty kontrolne i zebrał odpowiednią liczbę pieczątek. Zresztą to nie o metę chodzi, a o drogę. Tak mi się wydaje. O ile dystans na poziomie 200 czy 300 km jeszcze jakoś wielkiego wrażenia nie robi, o tyle 600 już tak. A taki polski ultramaraton - 1008 km i najlepszy czas około 35 godzin. Zresztą rekordzista [link] brał w tym roku udział w najdłuższym ultramaratonie na świecie - Race Across America

Na naszym kontynencie tego typu imprez jest sporo, najsłynniejsze do London - Edinburgh - London oraz Paris - Brest - Paris


Pożyczony z Youtuba francuski dokument z imprezy Paris - Brest - Paris. Nie po polsku, ale warto zobaczyć. Zresztą dobre emocje nie potrzebują tłumacza. 

Podoba mi się połączenie kilku wątków w takiej imprezie. Po pierwsze rower. Można na każdym, ale umówmy się, że na szosie (niektóre są specjalnie dostosowane do sakw, mają mocniejsze koła, mniej wyścigową geometrię, a wiele w z nich jest celowo budowana od podstaw na stalowych ramach, ale do tego trzeba jeszcze mieć brodę, tunele w uszach i Koziołka Matołka na łydzie ;) - na przykład specjalne rozwiązania do Ranndoneringu oferuje Cielo - od Chrisa Kinga, którego tu przedstawiać nie trzeba. Oczywiście to piękne, stylowe i bardzo drogie maszyny, ale spokojnie - można jechać na wszystkim. Po drugie - nie ścigamy się, tylko jedziemy, ale to nie znaczy, że jakoś powoli, bo punkty kontrolne są czynne od-do i impreza też ma swoje ramy czasowe, więc ciśnienie i tak jest. Po trzecie - przygoda. Jak masz jechać 1200 km, to musisz się gdzieś przespać, o ile nie jesteś cyborgiem. Musisz dojechać do punktu kontrolnego, musisz go znaleźć na nieznanej trasie. Możesz jechać samotnie, lub w ekipie. Możesz jeść w fastfoodzie, możesz piec jabłka na ognisku. Prawie ideał.

Na stronie Ranndoneurs Polska znajdziecie relacje uczestników naszych imprez. Oczywiście są one skromniejsze, niż ich protoplaści z Francji czy Wielkiej Brytanii, ale - moim zdaniem wypracowanym na relacjach uczestników - niczego im nie brakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz