Na fejsbukowym profilu bloga napisałem wczoraj, że "dzisiejszy wyjazd to będzie wojna z wiatrem". Trochę przekonany o tym, że to będzie walka i że odpaliłem Stravę i że teraz wszystko będzie jak na dłoni to pomyślałem sobie, że faktycznie pojadę jak szatan z wichurą w plecy, a po przekroczeniu bariery wiatru "plecowego" na "wmordowy" po prostu trzymając się pulsu 150-160 bpm doczołgam się do domu i postaram wymyślić jakiś dobry argument dla hejterskich wypocin. Ale mam wrażenie, że jak na nie-sportowca to poszło bardzo dobrze. Odcinek, który wydawał się być "wplecowy" w rzeczywistości miał boczne podmuchy, które były dość nieprzyjemne, a na odcinku do pierwszej niebezpiecznej przeprawy przez DK 94 średnia prędkość utrzymana około 37 km/h. Potem trzeba się było przebić na drugą mańkę DK 94, przejechać 2 km po wertepach, kurzu i kamieniach (bo przecież w czasie dojazdu na pętlę wbuchł mi bidon z Isostarem, bo jego wersja tabletkowa gazuje dość mocno, więc od koszyków w dół wszystko było oklejone lepkim Isostarem z glinianym pyłem) wjechałem w strefę rasowego "wmordowego" wiatru i o dziwo na uczciwym pulsie jechałem średnio ponad 30 km/h. Kiedyś jazda pod wiatr była dla mnie powodem nie wyjścia z domu. Teraz wychodzę bo wiem, że wiatr czy nie wiatr, to mam teraz chwilę dla siebie i po prostu chcę wyjść. Jazdę po wiatr odbieram trochę kontemplacyjnie. Jest ciężko, wiesz o tym Ty, Twoje nogi i umysł. Ja tak mam. Motywacja = zero.
Jadąc tak sobie i słuchając, jak Endomondo mówi do mnie z kieszeni, że minął kolejny kilometr w czasie 1:55 minuty (to dobrze, bo to znaczy, że prędkość powyżej 30 km/h) znajduję w sobie trochę mocy i myślę. O różnych rzeczach. Jak się jedzie łatwo, to myśli są łatwe, miłe. A jak ciężko, to zaczynam mega filozofować. Moja ulubiona: na chuj mi to. Zawsze po wiatr, zawsze pod górę. Przecież nie jesteś sportowcem. Za pół, za chwilę będziesz mieć cztery dychy, całe życie na dupie a teraz chcesz być Uranem (bo chwilę wcześniej skończyłem oglądać czasówkę na Giro, którą Uran wygrał niszcząc pozostałych), albo innym prosem? A może marzy ci się bycie mastersem? Odpowiedzi przychodzą szybko. Jadę, bo lubię. Nie jestem sportowcem, jestem turystą. Mam 35 lat, jest mi dobrze jak nigdy w życiu. Dzisiaj zapierdalam po to, żeby w niedzielę, gdy mam więcej czasu, wsiąść na rower i zobaczyć znowu więcej i więcej.
Mam to szczęście, że w temacie posiadania pasji nie jestem jakoś monotematyczny, mam ich kilka, z kilku z nich żyję, a resztę mam dla zabawy. Posiadanie pasji rozumiem jako ciągły głód. A ja jestem cięgle głodny. A jak jesteś głodny, to musisz iść do sklepu po bułki. Czy wieje, czy nie.
Takie konkluzje nie są obce człowiekowi, w którego domu Monty Python leciał od zawsze i przy rodzinnych spędach mówiło się wyłącznie gwarą montypajtonowską.
Takie konkluzje nie są obce człowiekowi, w którego domu Monty Python leciał od zawsze i przy rodzinnych spędach mówiło się wyłącznie gwarą montypajtonowską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz