poniedziałek, 9 czerwca 2014

wszystkie końca świata na DW 378. *****

O DW 378 już pisałem. Nawet chyba opisywałem przyległości, w które ciężko wbić się szosą, gdy widzisz przed sobą dziurawy asfalt i błyszczący bruk spoglądający przez te "oka". My jednak postanowiliśmy złamać opory przez luźnym żwirem i piachem na zakrętach, a ponieważ to miał być naprawdę upalny dzień, więc nigdzie nam się nie spieszyło.


Teoretycznie możesz się zastanawiać, po co tu przyjechać, bo jakiś typ poleca kawałek zwykłej drogi, gdzie nie ma ani szczególnych podjazdów, ani spektakularnych widoków czy rewelacyjnych asfaltów. Są jakie są. Momentami nawet bardzo złe. Za to mają coś, z czym nie spotkałem się w zbyt wielu miejscach - są super pierwotne przez swoją izolację. Oczywiście nie znajdziemy tu niemieckojęzycznych autochtonów, ale ilość śladów historycznych aż kipi.

Jak tu dojechać?
Bardzo prosto. Jak już znalazłeś się na przykład w Strzelinie, to kieruj się na Opole. DW 378 kończy bieg w Grodkowie i powrót do Wrocławia to około 60 km. Wszystkie końce świata tu opisane można zaliczyć idąc (lub jadąc) zielonym szlakiem pieszym. Szlak jest odmalowany i w dobrym stanie.

Koniec świata pierwszy. Żeleźnik.

Za wsią Karszówek trzeba zjechać.. w bok. To i tak jedyny bok, w który da się zjechać. Droga we wsi delikatnie pnie się w górę, a na jej szczycie znajduje się pięknie położony pałac i kościół, oba obiekty otoczone murem z łupków. O obu zabytkach możecie przeczytać klikając tu, natomiast warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy więcej. Pierwsza to trudny do niezauważenia obelisk ku pamięci czerwonoarmistów usytuowany ostentacyjnie przed wejściem na teren kościoła, a druga z ciekawostek to stara przypałącowa oranżeria, której kotłownia jest teraz miejscem gniazdowania bociana. Wieś wygląda ciekawie z dołu skarpy, ale to zobaczą już ci, którzy wybiorą się tu czymś bardziej off-roadowym i pojadą do Jegłowej.


Kościół jak na ten region jest bardzo stary i pierwsze zapisy o nim pochodzą z początku XIV w., ale wtedy już stał.


Pałac jest w prywatnych rękach i od kiedy tu trafiłem pierwszy raz w 2007 roku, to jego stan sie nie pogarsza, więc jest szansa, że ktoś o niego dba. Nie jest w złym stanie, po prostu potrzebuje chyba dwóch wywrotek kasy.

  
A tu Adam udowadnia, że jesteśmy z Żeleźniku, ale niestety słońce wypaliło znak :) a potem nam mózki, ale o tym potem.



O - i to jest ta szklarnia. Nie zrobiłem za to tym razem zdjęcia obelisku, ale nic straconego. Za chwilę zrobię go gdzie indziej.

Wróciliśmy na DW 378 i jakoś tuż przed 10.00 powoli czujemy, że to będzie gorący dzień. Ale za to nie wiało - równowaga musi być. Droga co chwilę delikatnie się wznosi i opada, w oddali widać grzbiety Sudetów od Biskupiej Kopy po Masyw Śnieżnika, ale my na to już nie patrzymy. Nie zatrzymujemy się w Wawrzyszowie, choć chciałem, ale bardziej nas ciągnie do wsi, która ma super intrygujacą nazwę...

Jeszkotle. Koniec świata drugi.

Wiele razy mijałem drogowskaz i wiele razy przyglądałem się przez mapy. Nie dało się przez tę wieś poprowadzić przejazdu, bo jest tylko jeden dojazd. Asfaltowy tylko jeden. I tak mi to Jeszkotle (o którym bardzo mało jest informacji w sieci) wierciło dziurę w głowie, aż Google wrzuciło zapis ze Street View. Piękna szosa, która jest dobrze schowana, bo przez wieś Gnojna, z której trzeba odbić wiedzie o taka szosa...


...i właściwie w tych falach i przełomach asfaltu można zgubić nitkę w prawo. Nitkę tak, ale nie znak. Tu za zakrętem, może po 100 metrach zaczyna się kraina, przy której wszystko inne blednie. Przynajmniej tutaj w okolicy, bo przecież w krainie ślepców jednooki jest królem. Niemniej każdy będzie zadowolony. Asfalt niesie szatańsko. Do tego przed nami dwa kilometry lasu, a w lesie, czego nie było widać na street view - lekki podjazd, lekki zjazd. Czysto i słychać tylko szum łańcucha. I te zapachy. Do tego w dużej części droga jest odgrodzona od lasu siatką, więc żaden dzik czy jeleń nie wpadnie nam pod koła (chociaż chyba to my takiemu dzikowi wpadamy pod nogi bo raz, ze dzik jest cięższy to w sumie on jest u siebie).





Za lasem wyjechaliśmy w delikatnie pofalowany teren, droga opadała w kierunku zabudowań. Oczywiście zachwycaliśmy się jak na wykształconych "twórców" przystało, czyli "o ku...a, ale zaj...ście". No nic, tego nie zmienimy. W samej wsi kilka rzeczy nas zdziwiło. Po pierwsze jej rozplanowanie - jest bardzo rozłożysta, choć między domami są wielkie przerwy. Bardzo czysto i jakoś tak ładnie zadbane, ale na porządnie, nie żadne pistacje i łososie (miłośnicy Springera pewnie wiedzą, o co chodzi). Na końcu wsi kościół, z daleka byłem przekonany, że jest drewniany.

Ale nie był:


W murze cała masa płyt od nagrobnych po fundatorów, podobnych zresztą jak w Żeleźniku. I znowu tuż przy kościele obelisk poświęcony czerwonoarmistom. 


Znacznie bogatszy od tego z Żeleźnika i w znacznie lepszym stanie. Trochę nast to zaintrygowało, bo na wielu budynkach, które mijaliśmy, widać było ślady kul, do tego te pomniki, których w tym regionie jest jeszcze kilka.


Wcześniej prawdopodobnie był też na tym placu cmentarz, bo pomnik był obłożony betonowymi słupkami wydzielającymi kwatery i trochę ceramiki z nagrobków. Wokół placu rosło kilka rozłożystych dębów. Klimat po prostu fantastyczny.



Jakoś nie chciało nam się już wyrywać z tej sielanki, ale czas naglił, a Słońce wspinało się do zenitu. Gdy już wyjechaliśmy z Jeszkotla, minęliśmy las, to uderzyła nas fala gorąca i z niepewnością patrzyłem na znikające zapasy płynów. Do tego z powodu święta sklepy na wsiach były pozamykane.

Aby jeszcze trochę pojechać lasem, za kilka chwil skręciliśmy na południe w stronę Gałążczyc i tam na Sulisław, bo jakoś nie wybaczyłbym sobie, gdybym Adamowi nie pokazał tego kuriozum, jakim jest ajurwedyjskie spa w pruskim pałacu. Nie śmieję się z tego - po prostu taki znak czasów, globalizacja i multikulti pełną gębą. W pałacu powzdychaliśy nad rozmachem inwestycji i pogoniliśmy do Grodkowa.

Tam nasz Pussyride zaliczył kilka chwil podsumowania...


Podsumowania godnego takiej wyprawy. Ciepła kawa, zimny sernik i "po co będziemy tu kupować wodę skoro przed nami tyle sklepów". Ale żaden nie był czynny. 

O Grodkowie już też pisałem, to miasto z wielkim potencjałem, ale tylko jedną kawiarnią na pięknym i rozległym rynku. Jedna jedyna kawiarnia miała jeden stoli na zewnątrz. Za to sernik i kawa tak dobre, że pewnie chodzi o wywołanie efektu niedostępności - to tak jak z Hestonem Blumenthalem - nie wejdziecie do jego restauracji z ulicy. Nawet menu nie dostaniecie, jak już po tych miesiącach czekania wejdziecie do środka. 

Posileni, przekonani, że dokonaliśmy wielkich odkryć ruszyliśmy w drogę powrotną, ale było już bardzo ciężko. Upał przyszedł bardzo szybko po kilku dniach chłodu i jechało się ciężko. 

Wieczorem rozmawiałem z kolegą, który aktualnie mieszka w Australii, ale to typ lokalnego historyka amatora, który z wykrywaczem metali szwęda się po rozpoznanych historycznie terenach. Na mapie zauważycie pas lasów i zagajników od Żeleźnika po wieś Gnojna. Jarosław pisał, że tam były setki grobów, a przesiedleńcy jeszcze przez lata podczas prac polowych wydobywali przypadkiem kości poległych tu Niemców i czerwonoarmistów, przy czym tych drugich przenoszono na cmentarze. W lasach znajdują pamiątki po ciężkich walkach - okopy. Z jakiegoś względu ten rejon bronił się zawzięcie. Inaczej kilka lat temu z tego regionu nie wyciągnięto by gigantycznego niewypału bomby lotniczej. 

I tą sensacyjną wiadomością kończę wpis na dzisiaj. 
Wpadajcie tu koniecznie - jest pięknie.

1 komentarz:

  1. musisz zajechac do galazczyc i obejrzec prawdziwie ostrzelany dom. wysle Ci fote na priv.

    OdpowiedzUsuń