piątek, 13 czerwca 2014

ranne rundy


Udało mi się powrócić do porannych jazd. Mógłbym użyć słowa trening, ale to by było na wyrost, bo nikt mnie nie trenuje, a ja o tym nie mam pojęcia, pomimo wchłonięcia od dechy do dechy książki o kolarskim treningu. Równie dobrze mógłbym myśleć o rachunku różniczkowym, który ostatni raz użyłem na egzaminach na studia w 1998 roku. Matmy nie kapowałem, dlatego szybko porzuciłem ekonomię i skupiłem się na moich naturalnych zdolnościach i tak mi zostało do dzisiaj. Jazdy rowerem całe szczęście kapować nie trzeba. Albo się to czuje, albo nie. Ja to czuję cholernie mocno. Oczywiście jest rozgrzewka, jest rozjazd, a ponieważ czasu jak zwykle mało - więc pomiędzy rozgrzewką, a rozjazdem jest jazda w trupa. 



Do tego rano powietrze jest świeże, rześkie, upał nie przeszkadza, a świat ma kompletnie inne kolory, niż pod wieczór. Do tego mały ruch - idealnie. Można się dokładniej przyglądać i zawsze znaleźć coś nowego w widzianych wielokrotnie już miejscach. W środę rano trafiłem do Wiązowa (podobnie jak dzisiaj), ale w Wiązowie rano w środy jest targ. Tym razem się zawiodłem - myślałem, że ilość straganów i ruch będzie duży, ale widać ludzie wolą spać. Kilku sprzedawców rozkładało na bruku swoje kramy, na których można jeszcze kupić sprzęt VHS lub nówki opony do Wigry 3. Może kilka kwadransów później byłby lepszy klimat. 




Dzisiaj też wstałem o 5.00 - wciągnąłem porcję płatków owsianych z rodzynkami i jogurtem, wypiłem herbatę i po chwili wsiadłem na rower. Błogostan. Zanim telefon zacznie wystukiwać dźwięki kolejnych maili, zanim się rozdzwoni - ja jadę. Klienci jeszcze śpią, a ja jadę. Dzieci w domu śpią, a ja jadę. Nie śpią tylko ci, którzy właśnie spieszą się na 6.00 do roboty :) i pani co w mojej wsi otwiera sklep o 6.00. Taki sklep, że jak ona tam jest to się miło kupuje, bo bije od niej taka serdeczność. A moja serdeczność ciśnie sobie 160 uderzeń (pi-razy-drzwi) i co chwila zwalnia bo albo kot się czai w krzakach, albo nagle sarna wbiega na jezdnię. Takie uroki rannej rundy.

* * * 

Tymczasem dwa dni temu na fanpejdżu stuknęło 500 fanów. Mam nadzieję, że te zapisy i trasy komuś się kiedyś nadadzą. Sam jestem ciekaw. W każdym razie był powód do małego świętowania. Z tej okazji mój starszy syn przesiadł się wczoraj z rowerka biegowego na normalny (o ile tak można nazwać małe coś na małych kołach do waży dwa razy więcej od mojej szosy) i po prostu zaczął jeździć :) Niesamowite było to, że jak zaczął kręcić korbami to wpadał w głupawkę śmiechową, bo miał wielką radość z tego, że jedzie sam - kręci pedałami i jedzie. Takie miłe to - po prostu radość z kręcenia. Nie myśli jeszcze o nowej stalowej ramie, nie myśli o tym, czy Ultegra, czy Chorus, czy FSA, czy Mavic. Albo czy golić nogę, czy nie. Po prostu cieszy się jazdą.

I tego życzę sobie i każdemu, kto być może już nie pamięta, co tak bardzo cieszyło w rowerze, kiedy udało się oderwać nogi od ziemi i jechać. 


1 komentarz:

  1. A ja się właśnie dowiedziałam i poczułam co mnie cieszy w życiu. To było tydzień temu jak kręciłam sobie na Przełęcz Czerwonogórską. "Lampa", szosa, motory i ja. Mam 30 i coś lat i wiem co mi sprawia frajdę - jazda na rowerze szosowym (może być pod górę nawet). Trochę się naczekałam aby to skumać ale było warto. Pozdrawiam Kolegę :)

    OdpowiedzUsuń