czwartek, 17 kwietnia 2014

Szosą nad Balaton. Tapolca - Balatonakali - Balatonfüred - Csopak - Veszprém - Zirc

Trasa, której przebieg macie powyżej objechałem w lipcu 2012 na szosie z... przyczepką à la ExtraWheel. No cóż, może to nie najlepsze rozwiązanie, ale zachciało się przygód, które dzięki tej kombinacji były o wiele większe! 

Tekst i zdjęcia: Wojciech Wesołowski

Cała wyprawa wystartowała w Żorach (śląskie), ale w tym wpisie przeczytacie fragment znad Balatonu. Ruszyliśmy z Tapolci drogą numer 71. Bardzo urokliwa, co chwile w góre i dół, niekiedy podjazdy bardzo strome podchodzące do ok. 7-8%, zjazdy, wchodzenie w ciasne zakręty – bajka, mógłbym tam spędzić całe dnie, szosa marzenie, ale idźmy dalej...





  Jezioro widać już z około 10km!


Po dotarciu do Balatonakali i spędzeniu praktycznie całego dnia na tamtejszej plaży ruszyliśmy w stronę największego uzdrowiska, czyli Balatonfured. Trasa praktycznie przebiegała w całości asfaltową drogą rowerową, jednak zdecydowaliśmy się pojechać, tam gdzie się dało, bocznymi drogami i oto przed nami objawił się taki podjazd:



Momentami bardzo ciężki, tym bardziej, że każdy z nas miał za plecami 25-30 kg bagażu, ale za to Balaton o zachodzie słońca robi robote! :) takimi mniej więcej drogami i ścieżkami rowerowymi przejechaliśmy przez Balatonfured – wypoczynkowa miejscowości tuż przy półwyspie Tihany. Szalenie droga, koszta noclegu są, w porównaniu z tym co jest 20-30km dalej, kosmiczne, także zwiedzić można, ale do spania polecam inne miasteczko/wieś. Za Balatofured zaczęliśmy się kierować na Veszprem, w Csopack'u skręcając z drogi numer 71 na numer 73 ukaże Wam się 2 kilometrowy 10% podjazd morderca, czasami naprawdę ciężko było jechać! Będąc w połowie postanowiliśmy rozbić obóz na dziko, bowiem była już jakaś 1-2 w nocy, wczesnym rankiem ukazał się naszy oczom Balaton:  


Tuż na szczycie:

  
Niestety jadąc szosą obciążoną przyczepką awarie w postaci „kapcia” zdarzały się dość często, całe szczęście wystarczyło zapasowych dętek :)

Za Veszpremem powoli zaczynały się większe górki:




Po całym dniu wspinania się pod mniejsze lub większe górki przyszedł czas na konkretny zjazd:


Ponad 3 kilometrowy zjazd o nachyleniu około 9-10% wg znaków. Śmierć w oczach kiedy z naprzeciwka jechał TIR, a Ty mknąc ponad 60km/h musiałeś się zmieścić w zakręcie w granicach swojego pasa. Pobudzenie, którego największa dawka kofeiny Ci nie da! W wolnej chwili, kiedy droga była w miarę prosta i „czysta” z prawej strony mieliśmy ruiny zamku:  


Na koniec przesyłam mapkę z przejechanej trasy, która do długich nie należy, bo tylko ~90km, ale widoki plus dobra pogoda sprawiły, że jechało się przyjemnie, momentami było co prawda ciężko przez te podjazdy, ale koniec końców szosa marzenie!  



2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa trasa :) a jak z natężeniem ruchu, piszesz trochę o TIRAch...jest tak, jak na naszych DK i DW?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, na tej trasie TIRy zdarzały się dość rzadko, więcej było kamperów na niemieckich blachach, ale ogólnie to było spokojnie i przede wszystkim pełna kultura, czego u Nas trochę brak ;)

    OdpowiedzUsuń