środa, 2 kwietnia 2014

a jednak



Jednak wrzucę te rzeczy z niedzieli. Trasy już opisane, okolice Grodkowa i Brzegu, więc bez mapki. Jak jeździ się dużo po tym samych trasach (bo się po prostu nie ma chwilowo czasu na eksploracje), to ma to też swoje wielkie plusy. Oczywiście ktoś o niskiej wrażliwości może mieć to gdzieś, ale ja raczej nie mam problemu odczuwania nudy. Jakby tak policzyć ilość informacji, która trafia do mózgu na każdym kilometrze i podzielić to przez te bodźce faktycznie "przetrawione", to zobacz, ile jeszcze zostaje na potem. Ja - co często podkreślam - poza widokami lubię też zapachy. Najbardziej obłędny to kwitnące robinie akacjowe, ale wiosną - wszystko pachnie dobrze. I tak w niedzielę, jadąc sobie po starych śmieciach nagle doznałem olśnienia i naszło mnie przekonanie, że ten piękny asfalt między w alei stuletnich lip to mój skrót, którego nie ma ani Open Street Map, ani Google (co nie jest taką znowu egzotyką). Zaciesz miałem po uszy, ale tylko do czasu, gdy jednak to była droga tylko do... końca drogi. A już miałem wizję, że oto sołtys A z sołtysem B dogadali się i zorganizowali ludziom skrót. Ale i tak było warto. 

I te płaskie przestrzenie - kocham góry (odrobina patosu) i mógłbym mieszkać w dowolnych z nich, ale równina ma dla mnie wielki plus - są miejsca, gdzie horyzont jest idealny i idealnie gra z monolitycznym niebem. Coś niesamowitego dzieje mi się wtedy w głowie i daje mi to mega odprężenie. Ale to chyba ten rodzaj myślenia, jaki miał jeden z bohaterów Paragrafu 22, który przedłużał sobie życie dzięki nudzie, bo wtedy czas wolniej płynie. Ja bym mógł jechać taką prosto szosą, tylko po płaskim i z widokiem na nic. Chyba nawet kiedyś bym chciał, przynajmniej do momentu, w którym nie straciłbym zmysłów.


Poprzedni wpis o trudnych relacjach poprawnych rowerzystów z niepoprawnymi kierowcami wywołał niezłą burzę i został przeczytany ogromną ilość razy. No cóż - nic tak Polaków nie jednoczy, jak wspólny wróg ;) ale nie odczuwam z tego powodu satysfakcji. Raczej jest mi dość przykro, że planując treningi czy trasy przejazdu musimy uważać na więcej czynników, niż to, czy daną drogą możemy się poruszać czy nie. Czy zniechęcać się do szosy z tego powodu? Moim zdaniem - nie, tylko trzeba planować trasy tak, by minimalizować ryzyko. Dwa najcięższe wypadki, jakie mi się zdarzyły na rowerze do tej pory, spowodowane były nie z winy aut. W pierwszym z nich, 200 m od domu spiesząc się na obiad - zderzyłem się z sarną, na rowerze mtb. Drugi to zderzenie z własną głupotą, też na mtb.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz