Trasa, której przebieg macie powyżej
objechałem w lipcu 2012 na szosie z... przyczepką à la ExtraWheel. No
cóż, może to nie najlepsze rozwiązanie, ale zachciało się
przygód, które dzięki tej kombinacji były o wiele większe!
Tekst i zdjęcia: Wojciech Wesołowski
Cała wyprawa wystartowała w Żorach
(śląskie), ale w tym wpisie przeczytacie fragment znad Balatonu.
Ruszyliśmy z Tapolci drogą numer 71. Bardzo urokliwa, co chwile w
góre i dół, niekiedy podjazdy bardzo strome podchodzące do ok.
7-8%, zjazdy, wchodzenie w ciasne zakręty – bajka, mógłbym tam
spędzić całe dnie, szosa marzenie, ale idźmy dalej...
Jezioro widać już z około 10km!
Po dotarciu do Balatonakali i spędzeniu
praktycznie całego dnia na tamtejszej plaży ruszyliśmy w stronę
największego uzdrowiska, czyli Balatonfured. Trasa praktycznie
przebiegała w całości asfaltową drogą rowerową, jednak
zdecydowaliśmy się pojechać, tam gdzie się dało, bocznymi
drogami i oto przed nami objawił się taki podjazd:
Momentami bardzo ciężki, tym
bardziej, że każdy z nas miał za plecami 25-30 kg bagażu, ale za
to Balaton o zachodzie słońca robi robote! :) takimi mniej więcej
drogami i ścieżkami rowerowymi przejechaliśmy przez Balatonfured –
wypoczynkowa miejscowości tuż przy półwyspie Tihany. Szalenie
droga, koszta noclegu są, w porównaniu z tym co jest 20-30km dalej,
kosmiczne, także zwiedzić można, ale do spania polecam inne
miasteczko/wieś. Za Balatofured zaczęliśmy się kierować na
Veszprem, w Csopack'u skręcając z drogi numer 71 na numer 73 ukaże
Wam się 2 kilometrowy 10% podjazd morderca, czasami naprawdę ciężko
było jechać! Będąc w połowie postanowiliśmy rozbić obóz na
dziko, bowiem była już jakaś 1-2 w nocy, wczesnym rankiem ukazał
się naszy oczom Balaton:
Tuż na szczycie:
Niestety jadąc szosą obciążoną
przyczepką awarie w postaci „kapcia” zdarzały się dość
często, całe szczęście wystarczyło zapasowych dętek :)
Za Veszpremem powoli zaczynały się
większe górki:
Po całym dniu wspinania się pod
mniejsze lub większe górki przyszedł czas na konkretny zjazd:
Ponad 3 kilometrowy zjazd o nachyleniu
około 9-10% wg znaków. Śmierć w oczach kiedy z naprzeciwka jechał
TIR, a Ty mknąc ponad 60km/h musiałeś się zmieścić w zakręcie
w granicach swojego pasa. Pobudzenie, którego największa dawka
kofeiny Ci nie da! W wolnej chwili, kiedy droga była w miarę prosta
i „czysta” z prawej strony mieliśmy ruiny zamku:
Na koniec przesyłam mapkę z
przejechanej trasy, która do długich nie należy, bo tylko ~90km,
ale widoki plus dobra pogoda sprawiły, że jechało się przyjemnie,
momentami było co prawda ciężko przez te podjazdy, ale koniec
końców szosa marzenie!
Bardzo ciekawa trasa :) a jak z natężeniem ruchu, piszesz trochę o TIRAch...jest tak, jak na naszych DK i DW?
OdpowiedzUsuńHej, na tej trasie TIRy zdarzały się dość rzadko, więcej było kamperów na niemieckich blachach, ale ogólnie to było spokojnie i przede wszystkim pełna kultura, czego u Nas trochę brak ;)
OdpowiedzUsuń