niedziela, 8 września 2013

Okolo Vápenné - urzekła mnie moja historia

Rok temu pojechałem na wyścig i to był chyba trzeci wyjazd na szosie w ogóle. Oczywiście, że można powiedzieć, że porwałem się z motyką na sześćset hektarów, niemniej miałem w tym szaleństwie pomysł. Chciałem zobaczyć, jak bardzo jest ze mną źle i co mogę z tym zrobić. Nie oszukuję się, bo mam swoje lata, miałem tyle samo lat zaniedbań i nadwagę, z którą zacząłem na poważnie walczyć dwa miesiące wcześniej. W czerwcu 2012 było 90 kg, w sierpniu 2013 - 77 kg. Oczywiście nie było to samo zrzucanie wagi, ale ciężka praca na siłowni, żeby dało się działać. Szła suplementacja lekka, dieta taka "bez spalania się". Z efektu jestem zadowolony. Nie dojechałem w czele peletonu, ale nie było źle, bo:
#1 - rok temu organizator zatrzymał mnie i Zbyszka 2 km przed metą i finalną ścianą do podjazdu słowami "Panowie, to nie ma sensu". Do tego momentu potrzebowaliśmy 2h, więc metę po prostu zwinięto ;)
#2 - rok temu do powyższego punktu końcowego jechaliśmy ponad dwie godziny (tak ze dwie minuty ponad). Po drodze była przerwa na siku, ale nie żeby trwała 10 minut, tylko szybkie siku, bo jednak się ścigaliśmy. W tym roku ten sam punkt osiągnąłem po 1 godzinie i 32 minutach. 
#3 - optymistyczny plan zakładał dojazd na metę w czasie 1 godzina 40 minut. Przekroczyłem go o 5 minut.
#4 - plan na 2014 - zmieścić się czasie poniżej 1.30.00, a to pewnie będzie wymagało ode mnie dużo pracy. No ale, jakby miało być łatwo, to bym się zapisał na scrabble. 

Prace na dziwnym odcinku drogi 401 Łukowice Brzeskie - Nysa. Ruch wahadłowy to sama radość, jak spieszysz się na wyścig i wyszedłeś z domu 20 minut po planowanym czasie.


Kolega Tomek z Opola. Pierwszy wyścig i miał pewne obawy, a poleciał jak szatan i wykręcił czas o 8 minut lepszy ode mnie zrywając z koła grupę, która zerwała mnie (oczywiście przez moje gapiostwo, bo przecież nie rozumieli, że zdjęcia na blog same się nie zrobią). Tomek chyba na wyrost się martwił, bo lata takie trasy - link.

 Takie miejsce przy granicy PL-CZ #1

  Takie miejsce przy granicy PL-CZ #2


  A to widok na Polskę, gdy siedzisz w "Takie miejsce przy granicy PL-CZ"

Jadąc z Vidnavy do Żulowej możesz znaleźć bloki, jakich mieszkają Pat i Mat 

Fajna rzecz - jechał sobie Czech ze śliwkami w wiaderku na elektrycznym roweroczymś. Powiedział do mnie, że to niesprawiedliwe, że dwie grupy przede mną jechały sobie na zmiany, a ja jadę sam i pod wiatr, więc przez 2 km dał mi koła i cisnął tym elektrykiem 40 km/h pod górę. Z nieba mi pan spadł.

Tajemnica doskonałych steków podawanych w Javorniku. 

 Meta.

Meta. Meta. 

Meta. Meta. Meta. 

Zatrzymałem stopery w Dakocie i pulsometrze. Śmieszna rzecz - jak jadę sam, to HR max wychodzi średnio tyle, ile średni HR w czasie wyścigu. Na wyścigu - HR max: 186, HR średnia: 164. Szatan.

Szatan. Właściwie początek.

Jak pisałem w zapowiedzi - w ramach wpisowego była suplementacja. Plus Kofola lub browar. 




W drodze na wyścig, w czasie wyścigu i gdy wracałem, było dość muzykalnie.

6 komentarzy:

  1. Dzięki za przybliżenie ciekawej imprezy. W Polsce taki klimat chyba już nieosiągalny;) Na wszystkich imprezach, w których brałem udział był pomiar elektroniczny i drukowane listy:) Mam kilka pytań, na które nie udało mi się znaleźć odpowiedzi.
    1. Ile osób startowało?
    2. Był ktoś z Polski poza Wami?
    3. Czy start jest wspólny?
    4. Która to była edycja wyścigu?
    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna jest nie tylko sama impreza, co cały cykl "jesenickiego szneka" (opłakana pisownia, ale nie chce mi się szukać czeskiej diakrytyki, a polska nazwa Jeseników brzmi - moim zdaniem - kretyńsko) i warto sobie sprawdzić cykl na stronie organizatora, w zapowiedzi wyścigu jest do niej odnośnik.

    Osób startowało niewiele, chyba ze 30 w głównym peletonie i drugie tyle w kategorii juniorskiej. Z Polski było parę osób, poza mną dwie osoby, które trafiły przez blog/forum, a jeszcze na oko z trzy były. Start jest wspólny i przez chwilę wydawało mi się, że będzie cywilizowany przelot, ale przy pierwszym bardzo szybkich i trudnym zjeździe w Żulowej okazało się, że nie będzie lekko i były regularne przepychanki w grupie przy dużej prędkości na mega zjeździe w ostrym zakręcie. Ale to dodaje tylko adrenaliny. A edycja - chyba już siedemnasta :) ale nie wiem jak cykl rozwijał się przez lata i czy wszystkie imprezy są takie same. Niebawem wrzucę opis imprezy rozpoczynajacej szosowy cykl Jesenickiego Szneka - Vidnavske Okruhy. W tym roku byłem, jechałem w deszczu, 4 rundy po 18 km, ale ja dałem radę tylko 3 rundy. Przemokłem, byłem słabo przygotowany przez spóźnioną wiosnę i po prostu się poddałem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za odpowiedź. A jak z samą organizacją imprezy? Pytam, bo spróbuję wyciągnąć kilku znajomych w przyszłym roku i nie chcę, żeby mi później marudzili;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż - żeby nie marudzili - moim zdaniem warto - 80 koron, czyli jakieś 13 zł wpisowego. W tym jeśli są mocni, to pojadą w peletonie, czyli będą jechać za wozem technicznym. Wyścig odbywa się w ruchu ulicznym, ale w niedzielny poranek, więc ruchu tam nie ma, a jak jest to kierowcy muszą się zatrzymać, a nie powoli jechać. No i suple w cenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tymi suplami mnie przekonałeś;)

    OdpowiedzUsuń
  6. plus jest taki wobec imprez, z którymi mogę ten cykl porównać, że to impreza przygotowana na przyzwoitym poziomie, bezpiecznymi trasami, świetnymi asfaltami. Do tego nie ma na celu zarabiania kasy - istnieje dla idei i jest wiele takich imprez u naszych południowych sąsiadów. Oczywiście są też imprezy komercyjne, jedne nie wykluczają drugich i to czują startujący zawodnicy. Tak myślę :)

    OdpowiedzUsuń