piątek, 18 sierpnia 2017

"Precz z atomem", czyli trochę na wschód od Wejherowa.

Albo on, albo ja. Stoi przede mną - jakoś 20 metrów. Jest duży, sylwetka trochę sportowa. Nie wiem, nie widzę, bo mam oczy pełne pyłu podniesionego gwałtownym hamowaniem na szutrowym zjeździe. Jak ruszy w moją stronę, to przedupione - z tyłu łańcuch może na drugiej koronce, a za mną podjazd, taki na 8 procent. Chuj z tym - krzyknę na niego. HUUUUAAAAAA!!!!....
To już trzeci w ciągu tych wakacji.



Wybacz wstęp wulgarny jak 90% polskiego stand-up'u, ale stawiam na rzetelny wpis - jak jedziesz sobie szczęśliwy, że udało się wstać, a dzień wcześniej upić na tyle mało, że dzisiaj jesteś w stanie utrzymać równowagę i kask nie ciśnie jakoś bardziej, właśnie jedziesz sobie piękną, szeroką, szutrową drogą w pierwszych porankach najlepszego miesiąca w roku (sierpień!), właśnie masz piękny, szybki zjazd z lasu do wsi... to ma być idealnie! A-nie-kurwa-luźny-pies! 

Po drugim "HUUUAAAAAAuuuUUUUUAAAaaaaa" gardło przeszyła strzała bólu, a pies zrobił takie "łuuuufffffff", zawinął ogon i uciekł. No dobra, to teraz trzeba ruszyć w dól i napierać do odcięcia, żeby się ten pies nie połapał i żebym już był na szczycie następnego podjazdu, kiedy on podejmie próbę pomyślenia o tym, co właśnie zobaczył. No więc ruszam. Cisnę. Garmin pokazuje 45 km/h. Dokręcam. Mijam bramę - mijaaam, mijaaaam, mijaaaaoooooOOO-KUUUURWA-BIEEEEGNIEEE! Za mało czasu, za dużo na raz do myślenia. Po pierwsze to jakiś tam posokowiec czy inny pies gończy. A więc nie odpadnie przy 40 km/h na podjeździe (a ja tak). Po drugie to pies myśliwski - a za płotem stoją dwa pickupy na warszawskich blachach, wypicowane jakby właśnie wyjechały z podziemnego garażu wilanowskiego osiedla. Ale też może - żeby się wizerunkowo zgadzało - piesek jest "dobrze" wyszkolony i nie przestraszy się symulowanego wystrzału, ani tym bardziej zwykłego "spierdalaj". Spierdalaj akurat nie usłyszy, bo zaczyna się podjazd, a moje astmatyczne płuca przy tętnie 190 łapią skurcz. Dobrze, że na wakacje nie zabrałem pulsometru, dzięki temu moja hipochondria nie uruchomi spazmu zbyt wcześnie. Generalnie właściciele pewnie śpią. Albo kręcą z balkonu wynajętej willi szlagier na jutuba "Reksio masakruje rowerzystę". Tak czy siak jest na tyle wcześnie rano, że nikt nie wyjdzie na ulicę w pidżamach, bo pani w szlafroku pewnie bez mejkapu nie jest gotowa, a pan ma jeszcze ślady porannej erekcji, więc lepiej będzie ewentualnie zapłacić ten mandat, niż się skompromitować wzwodem nieproporcjonalnym do wielkości zaparkowanego pickupa. 

Tymczasem ja sobie spokojnie spierdalam, Rex za mną bez śladu zmęczenia. Jest już cicho - walka, a cicho, jak w wojennym filmie, kiedy obok bohatera dupnie granat, bohater otwiera oczy, w tle cisza, a na wizji kompletna sieczka. I to sobie trwa, aż Rex odpuszcza. Jadę kawałek dalej, jeszcze na pełnej prędkości. Zastanawiałem się tylko, ile strzeliłem KOMów. Szybciej tutaj nie leciały nawet śmigłowce. Kątem oka dostrzegam w polu parę żurawi, więc myślę, żeby sobie na nie popatrzeć, ale przypomniała mi się historia przeczytana milion lat temu w "Foto-Kurierze", gdzie żuraw rzucił się na fotografującego go autora tekstu. Ale trudno, zaryzykuję, bo puls właśnie spadł do 190 uderzeń, więc to dobry czas, żeby uspokoić świszczący oddech.

Natomiast co poza tym na wakacjach? No były jeszcze dwa inne psie incydenty i jeden sarni, ale sarny przynajmniej nie rzucają się w pogoń. Niemniej sarny rzucają się. Tym bardziej, że jadąc na wakacje z rodziną, na rower przeznaczam wczesne poranki, żeby spokojnie sobie dwie lub trzy godziny pojeździć, a potem jak gdyby nigdy nic zajmować się wirami generowanymi przez moich synów. 

Postarałem się zjeździć wszystko - każdy asfalt i szutrówkę na terenie ograniczonym wybrzeżem Jeziora Żarnowieckiego na wschodzie, Jeziorem Sarbsko na zachodzie i linię od Choczewa do Gniewina na południu. Na północy - naturalnie ograniczeniem była plaża. Teren nie jest rozległy, ale szalenie "unerwiony" licznymi drogami, ścieżkami mniej lub bardziej przejezdnymi. Czasem w ciągu dwóch godzin udawało się przejechać niecałe 20 km, a innym razem w dwie godziny - 60. W takim pięknym miejscu to nie ramy geograficzne są najciaśniejsze, a czasowe. Ale o nich i ich powodach pisałem powyżej. Oczywiście jedna z dróg pojawiała się praktycznie w każdym przejeździe i - oczywiście - nie udało się przejechać wszystkiego. W lesie co rusz stał zakaz wjazdu z powodu wszechobecnych wycinek. Polne dukty wielokrotnie obiecywały swobodny przejazd, by w połowie drogi wysypane (wylane?) jakąś dziwną, czarną cuchnącą substancją, podobną to tej wywożonej z oczyszczalni ścieków.

Lubiatowo, gdzie bazowałem, to mała wieś, która zna każdy Oławianin, bo albo on, albo ktoś z rodziny był kiedyś na obozie harcerskim w Lubiatowie. Mała wieś jest o tyle lepsza, że nie jest tam jak w Łebie. Dwa sklepu, dwie restauracje. Małość tej miejscowości odbija się niestety w podejściu do klienta (żeby nie napisać turysty). Ale - ujdzie. Ponieważ we wsi kończy się jedyna droga dojazdowa, żeby nie było nudy, najlepiej mieć rower zdolny do poruszania się w różnym terenie, ja mam tutaj MTB, ale taki fajny nowomodowy gravel byłby najlepszy. Ale niekoniecznie - choć jeśli szukasz powodu, żeby kupić sobie nowy, zupełnie niepotrzebny rower, to wyjazd nad morze jest jak najbardziej uzasadniony. Jeśli dodasz do tego koszt rodzinnych wakacji nad morzem, to cenę nawet dobrze wyposażonego roweru uda się niezauważenie przecisnąć przez nawet ciasne sita domowego budżetu. Na morzem robi się drogo i piszę to z całą odpowiedzialnością i świeżo po powrocie ze Szwajcarii.

Zaskoczeniem mogą być podjazdy i bannery z cytatami Kaczyńskiego, że - w skrócie - "wcale tu nie musi być miejsce na elektrownię atomową". Otóż właśnie, wg badań setek naukowców, wg wydanych milionów każdej waluty na badania - tak. Okolice Żarnowca nadają się na to doskonale. Póki co nic się nie dzieje z wyjątkiem "zapadania" się pozostałości po rozpoczętej budowie. Mnie to mocno kręci, więc przyznam, że rundy wokół tego zbiornika traktowałem trochę jak wejście w świat ZONY w Stalkerze. To nawet fajnie się łączy - rowerowy stalker. Te muterki przydałyby się na te puszczone luzem psy. Ja kocham psy, naprawdę, mam dwa i kota, ale dbam o nie i nie biegają po wsi nie dlatego, że jeden jest za gruby i ledwo chodzi, a drugi jest głuchy i ślepy. Każdą rundę wokół jeziora można zakończyć podjazdem albo w Rybinie (kilkaset metrów i 10%) albo z Nadola do Gniewina (niecałe 2 km i 10.7%, maks na 100 metrach 14%). To kultowe miejsce więc mijam tu masę kolarzy, ale nikt mi nie mach, bo jadę na MTB i to takim fest dresiarskim (ale ze świetnymi kołami). Inne podjazdy, asfaltowe czy szutrowe lub po kocich łbach mają średnio po 6%, czasem do 10% i jest ich tu sporo, więc bez problemu można tu wykręcać 1000 metrów przewyższeń na 100 km rundzie. Dla Mazowszan to roczna suma podjazdów ;)

Z rzeczy absolutnie wartych uwagi moimi typami są:
1. Leśne dojazdy pożarowe, fajne szybkie szutro-piaski na drodze z Białogóry do w sumie Stilo - da się jechać niemal nie dotykając asfaltu.
2. Okolice Nadola, Rybina i Gniewina - z kilku powodów. Dwa naprawdę fajne podjazdy i piękne widoki, do tego jest tu sporo pamiątek po tragicznych Marszach Śmierci prowadzonych tędy podczas ewakuacji KL Stutthof. To kompletnie nieśmieszne, ale na tablicach przeczytasz rzeczy, które nagle mogą się wydać bardzo bliskie i aktualne.
3. Wierzchucino - Żarnowiec między wsiami jest znak umiejscawiający przy rzece Piaśnicy dawną granicę miedzy Polską, a Niemcami w latach 1920 - 1939. Warto wejść na cmentarz przy kościele w Żarnowcu i poczytać epitafia. Dla kogoś, kto mieszka (ma poczucie) bycia "nie u siebie" to dość ciekawe przeżycie. W Wierzchucinie jest też pięknie położona restauracja w starym młynie i - to pewnie nie przypadek, nazywa się "Kaszubski Młyn". Niestety jest czynna od 12.00, więc nie miałem szansy nawet napić się tam kawy, a wyglądała na najlepsze miejsce na tę przyjemność.
4. Jeśli tak jak ja nie umiesz pływać, to warto złamać sobie kręgosłup i spłynąć Piaśnicą do Dębek. Płynąłem z moim starszym synem, który akurat pływa doskonale. To przeżycie, które udowadnia, ze jednak na rowerze wszystkiego nie da się tak idealnie przeżyć :) czasem przyda się kajak.
5. Stilo - dojazd do Stilo od Jackowa lub plażą od Lubiatowa to w obu przypadkach walka z piachem, szutrem itp. Rano spokojnie i bez dużych zwierząt. Sama latarnia morska stoi na wydmie i podjazd pod nią też jest całkiem przyjemny, a porankami całkiem pusty.
6. Wieża widokowa "Oko Kaszub" - trochę tam festyniarsko, ale sama wieża z widokiem na górny zbiornik Elektrowni Szczytowo-Pompowej Żarnowiec oraz okoliczne wzgórza, aż po Zatokę Pucką i otwarte morze jest fantastyczny.
7. Kręte wąskie asfalty między Choczewem, Perlinkiem, Bychowem, Prusewem i Gniewiniem - zestaw malowniczych wąskich dróg wijących się po morenowych wzgórzach. Czasem są to gładkie asfalty, czasem betonowe płyty, czasem nie wiadomo co, ale na poboczu stoją normalne znaki jak przy normalnej drodze, więc pomimo, że Garmin był ustawiony na omijanie gruntowych dróg, to prowadził mnie dokładnie po tych dzikich nawierzchniach. Ale pędzący tędy czasami kierowcy beczkowozów (to najdzikszy tam gatunek kierowców) nie mieli chyba takich rozkmin. W pierwszy dzień, rano, na skrzyżowaniu gdzieś około 5:45 słyszę deptanego do granic wytrzymałości dizla, nagle zza winka wylatuje z lekkim uślizgiem mały Star z jeszcze pustą beczką. Pełno kampingów, ludzie na wakacjach więcej jedzą, więcej piją, więcej się myją. Nawet taka mała wieś potrzebuje non stop beczkowozów, a kto pierwszy, ten... pierwszy w kolejce do oczyszczalni :)
8. I pałace - jest tu masa pięknych pałaców. Od zapomnianych, po odpicowane na wysoki połysk tła do robienia sobie doskonałego selfie będą opartym o swoje Randże i Kajeny. A na poważnie - są cholernie piękne.


Takie drogowskazowe rozterki, że nawet budynek ma lico nieco zdziwione od ponad stu lat stania na tym skrzyżowaniu w Sasinie.





W czasie wakacji wydaje się tu być bogato, bo pełno turystów, drogie auta pod sklepem z których wysiadają ładni ludzie. Ale po dwóch miesiącach eldorado znika i banery powiewają na zamkniętych budach i wtedy widać pewnie bardziej masę zamkniętych młynów, gospodarstw, pałaców i niewykorzystanego potencjału, który niespecjalnie wpisuje się we wzorowe tło na samojebkę z wakacji.


Zjazd z Gniewina do Rybina. Jechałem w deszczową pogodę, więc roztarte przez wiatr chmury tylko dodawały uroku. Wiatr tutaj jest wpisany w standard i to często jest bardzo wściekły wiatr.


A tutaj ktoś wyznaczył szlak ER-10. Dla sakwiarzy jak znalazł.





Porankiem latarnię Stilo ogląda się głównie przez płot. Po południu głównie przez plecy innych oglądających. Wybór jest trudny.



Rzeka Chełst. Lubię.




Wzorowo pozostawiony pies pod sklepem. Na smyczy.






Stare cmentarze i obeliski - zobacz, warto. Znajdziesz historie gdzieś z marginesu podręczników. Czasem docenisz, że jedziesz jakimś szutrem na rowerze, że kiedyś tędy szło się inaczej, że naprawdę granica między tym, że teraz jesteś na wakacjach, a tym, że coś złego może się stać jest strasznie cienka. Wybacz taką refleksję, to pewnie przez to, że wpadły mi w ręce "Medaliony" Nałkowskiej. Niestety nie-myślenie o tym, że zło istnieje nie powoduje, że ów zła nie ma. Na cmentarzach mnogość kultur, to też jest ultra ciekawe i charakterystyczne dla terenów dawnego pogranicza i miksu kultur. Najpiękniejszy znalazłem na drodze z Prusewa do Brzyna - ewangelicki cmentarz wśród brzóz - prawie nie zdewastowany.



Kwestia estetyki elewacyjnej jest tutaj traktowana dość swobodnie. Zdarzają się doskonałe przykłady na zepsutą partię tetrisa, talerzoplastykę, ceramikoplastykę i inne, bardzo mieszane dyscypliny tynkarskie.


Z niektórych wzgórz widać morze - generalnie nie wspinają się wysoko, trzydzieści czy czterdzieśi metrów ponad poziom morza, ale wystarczy, by zobaczyć oddalony Hel.


Kaszubskie Oko







Nieostre żurawie po ostrym psie gończym. Próbowałem utrzymać aparat, ale problemem był aparat oddechowy.




Rury ESPŻ - różnica wysokości nie jest duża, ale mam zaliczone 3 elektrownie tego typu. Dlouhe Strane jest bardziej spektakularna, jednak tutaj te rury robią wrażenie - mając 7 metrów średnicy dość ciężko wyobrazić sobie, jaka potrzebna jest moc, żeby taki słup wody "wtoczyć" kilkadziesiąt metrów do górnego zbiornika.




Remizy - taka moja obsesja.






Śmiesznie, bo z Borysem albo jeździmy w Szwajcarii, albo spotykamy się "przypadkiem" na pieczeniu kartofli w ognisku lub połamanym moście w Nordzie (po kaszubsku to północ Kaszub).



A to nowa obsesja. Kajaki.


Te "różowe" ślady to mniej więcej siatka przejechanych dróg. Pomimo sporej różnorodności, widać, ile duktów leśnych pozostało do przejechania. Większość jest w fajnym stanie, warto sledzić znaki dojazdów pożarowych, bo są to fajnie przygotowane, szybkie drogi.

Nie mam puenty "na koniec", całą energię poświęciłem na rozbudowany wstęp. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz