poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Amplituda. Oława - Pradziad - Oława.

Oława, 14°C

Całą zimę 2016-2017 jeździliśmy głównie nocami. Nie jest to wielka rzecz, bo pracując w ciągu dnia, mniej więcej od 16:30 zaczyna się już noc. Trudniej o spontaniczne wyjście, bo ubieranie i rozbieranie się zwykle trwa dłużej, niż sama jazda i to chyba najbardziej zniechęca.

Kiedy już jechaliśmy lasem czy tam polami i kiedy było na tyle komfortowo, że mogliśmy rozmawiać, to głównie rozmawialiśmy o tym, żeby tęsknimy za głupimi wycieczkami. Pradziad jest jedną z najwyższych gór, które można zobaczyć z Oławy i jednym z najdalszych punktów na horyzoncie widocznym z południowych granic miasta. Jakieś 100 km w linii prostej. Idealny cel na letnią ekskursję: 270 km całości, niecałe 3000 metrów podjazdów. Brzmi rozsądnie. Nierozsądna była temperatura.

Kolnica, 15°C.
Nie wiem czy Tomek usłyszał parsknięcie śmiechem. Wiem, że brakuje jednego "m", ale przecież od kiedy ta potrawa weszła hurtem na półki dyskontów, niejedzenie hummusu jest takim manifestem snobizmu, jak nie posiadanie tatuażu. 


Obwodnica Nysy - Góra Czarownic, 17°C. 
Pierwszy raz tędy przejechaliśmy i to jest kolejne miejsce, które dodałem do swojej kartoteki miejsc do "objeżdżenia" i pewnie przez kolejne miesiące nie pojawię się tu, pomimo niewielkiej odległości od domu. 

Nysa, 24°C. 
Luźne śniadanie po 60 km. Zapas energii z szybkiego śniadania w domu skończył się pół godziny wcześniej. 


Podkamień, 26°C. 
Punkt kardynalny pierwszy. Życie po życiu - za każdym razem inna reklama, więc za każdym razem chcę stąd wysłać MMS do Wojtka Wilczyka, że się coś zmieniło. A niech wie. 


Nowy Świętów, 29°C
Kiedyś to zrobię. Przejadę i napiszę. 1989 roku szara nyska ze mną, moją mamą, moim tatą, jeszcze jedną opiekunką kolonijną (bardzo atrakcyjną, w opiętych sztruksach i tlenionych lokach) i kilkoma dziećmi zatrzymała się tu na siku. Pierwszy raz jechałem ZA GRANICĘ. Poziom ekscytacji został przebity wiele lat później przed innym... "pierwszym razem". Potem był postój na granicy i przesiadka z nyski do avii, z paką, w pace z parkowymi ławkami i z dziećmi na parkowych ławkach przez Jeseniki pojechała do Oseku nad Becvou. Rzeka Becva pojawi się w życiorysie po 16 latach.


Konradów/Zlate Hory, 30°C


Zlate Hory, 31°C
Znowu jestem głodny.


Vrbno pod Pradedem, 31°C
Teraz jestem głodniejszy i do tego bidony są puste.


Karlova Studanka, 1.000.000°C. 
To temperatura odczuwalna. Nowe butki od Shimano są naprawdę świetne, ale mam wrażenie, że jestem mistrzem chodzenia po żarze. Jedziemy w lesie, a jedziemy w słońcu. Garmin pokazuje 27°C, ale nawet bruk w tym słońcu wydaje się być miękki. Dwa gigantyczne pudle wydają się tu kropką na "i" absurdu.


Pradziad, 19°C. 
"Nie da się". Nie da się płacić kartą, nie da się mieć rowerów na oku, nie da się kupić jedzenia w restauracji i wyjść na dwór. A nawet jeśli by się dało, to nie dało by się tego (niemożliwego do kupienia jedzenia) zjeść, bo właśnie tego dnia roje, chmary, dzikie hordy oso-podobnych błonkoskrzydłych postanowiły falą zalać szczyt naszej góry. Zjedziemy do Owczarni / zjemy w Owczarni. Ciut niżej, ciut cieplej i mam wrażenie, że tam nie było os.


Hotel Owczarnia, 23°C na zewnątrz, 18°C wewnątrz. Najzimniej w kosmosie.


Bělá pod Pradědem 23°C
Ruch tu jak kurwa mać. Skrót z Karlovej Studanki do Jesenika przez Vidly to najgorszy asfalt świata, ale malowniczo było. Na końcu piękne "tornante". Niestety temperatura rośnie, a telefon co chwila zgłasza możliwość wystąpienia burzy. Minęła mniej więcej połowa trasy, a przestałem już liczyć, ile bidonów zostało opróżnionych. Śmierdząca, ale doskonale smakująca woda z Karlovej - jak dotąd - najlepsza. 


Domašov, 31°C
Stoimy pod sklepem. Sfrustrowany Czech strąbił starszą panią jadącą poprawnie na rowerze po drodze. Wysiadł z auta i kazał kobiecie prowadzić swoje koło po chodniku. Zniknął we wnętrzu najstarszej możliwej Octavii i zostawiając chmurę siwo-błękitnego dymu ułatwił tylko kobiecie ponowne sprowadzenie roweru na jezdnię. Zuch pani. Tymczasem za plecami dwie witryny sklepu. Dla przypomnienia: jestem w Jesenikach, ponad 700 km od najbliższego morza. Na witrynach muszle, koralowce i sztuczne ryby. Kofola tylko ciepła, tylko smakowa (jakby sam jej dziki, "raw" smak kofolowy byl niedostatecznie dziwny). Piję. Dwie butelki wody przelewamy do bidonów, resztki do gardeł. I tak za chwilę będziemy szukać nowego wodopoju. 


Otmuchów, 33°C
To, że wyjechaliśmy z Jeseników, wcale nie jest tożsame z brakiem podjazdów. Ja je lubię, Tomek je lubi, ale podjazdy, wiecznie kończąca się woda, parzące w usta powietrze wydychane z własnych płuc i temperatura powodują, że nie ma mowy o jakimkolwiek odczuwaniu radości. W przeciwieństwie do wąwozów, które pojawiły się na północ od Otmuchowa. Wcześniej na stacji benzynowej pochłonęliśmy kolejne tony wody. Mam wrażenie, że z jednej strony woda ratuje, z drugiej - tratuje. Lecą więc też izotoniki i kola. I kawa. Wszystko to powoduje, że usta, język stają się zacementowane okropną, chemiczną skorupą. Tęsknię do siarkowego aromatu wody z Karlovej Studanki.


Goworowice, 37°C
Albo gdzieś koło Goworowic. Jedno jest pewno - wciąż do domu jest dość daleko, a Garmin pokazuje 37 stopni. Nawet mając na uwadze, że te wszystkie elektroniczne gadżety mają tendencję do dramatyzowania, to samopoczucie wskazuje na to, że jest kurewsko gorąco. Po tej prostej ratujący życie wąwóz. W nim podjazd, taki na 10%, a po wyjechaniu z wąwozu jeszcze poprawka ścianki na jakieś 8 procent. I potem jeszcze na sześć. Umieram na górze. Potem, po miesiącu patrzę, że miałem tam KOMa, a ktoś mi go na świeżej nodze odbił. Wrócę.


Gnojna, 38°C
40 km bez czynnego sklepu od Otmuchowa. Ponieważ od Vidnavy goni nas duża burza, więc non stop jedziemy pod wiatr, który pędzi w kierunku lokalnego niżu. Nawet Tomek umiera, który zwykle schodzi ze zmiany wtedy, kiedy inni mają już dość jechania za nim z prędkością światła. Nie jedziemy powoli, wciąż ścigając średnią, która spadła nam w górach. 30 km od domu zatrzymujemy się w sklepie w Gnojnej. Nie ma przed nami już żadnego podjazdu. Burza zmienia kierunek na mapie, mamy lekki zapas. Schodzi kola, gazowana woda. Najchętniej piwo, ale jakims cudem resztki rozumu każą trzymać niebezpiecznie zapieczony język za lukrowanymi chemią zębami. Na przystanku siedzimy bez butów. Zwykle jadąc w tygodniu przez to miejsce mam jakieś 55 minut do domu. Jakieś to cholernie długie 55 minut. Przed sklepem Gnojne życie. Ekipa rozmawia o weekendzie, dzieciaki z siarczystym hiphopem charkliwie wypływającym z miniaturowych głośników smartfonów krążą po wsi. 


Oława, 35°C
Żeby było idealnie, powinniśmy zrobić zdjęcie na oławskim rynku. Za gorąco. Chcę już prosto do domu, odpocząć. Za trzy dni jedziemy z Szosą do Szwajcarii. Muszę odpocząć.

2 komentarze:

  1. Świetne krajobrazy. Oława to moje strony :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oława jest piękną miejscowością, bardzo klimatyczną :)

    --
    Pozdrawiamy,
    Zespół Cyberiusz Oława

    OdpowiedzUsuń