Zawsze powtarzam, że jak nie ma
wyraźnego pomysłu na pętle rowerową, to przez Kędzierzyn Koźle
zawsze chętnie można przelecieć. Moja sobotnia trasa także ów
miasto obejmowała, docelowo jednak zaplanowałem Racławice Śląskie,
bo jest tam stary dworzec – w klimacie starych dworców - i
przebiega przezeń linia kolejowa nr 137, czyli dla miłośników
kolei niegdyś niesamowicie klimatyczna magistrala podsudecka, która dzisiaj (dzieląc los wielu podobnych linii) straciła znaczenie, ale chodzi mi o poczucie tej dawnej
świetności. A może jakiś spalinowy lok typu „Rumun” czy
„Gagarin” akurat przez stację przeleci?
Tekst i zdjęcia: Marek Locher
Wracając do soboty: pobudka,
gimnastyka, śniadanie, pompowanie kół, upychanie batoników musli
w tylnych kieszonkach… i 5:24 wyjazd z mysłowickiego zadupia.
Mieszkanie w aglomeracji GOP ma swoje zalety np. fotograficzne:), ale
żeby rowerem się z niej wydostać na spokojne drogi np. okolic
Jury, przedgórza Beskidów czy na zachód, to trzeba te minimum 30 km
nakręcić po ruchliwych drogach, skrzyżowaniach, światłach,
przejściach… ale jest wcześnie, więc sygnalizacja też jeszcze
mruga pomarańczowym snem, jadę więc!
Jeszcze wspomnę, że bardzo często na
pierwszych kilkuset metrach jazdy w głowie znajduję sobie fragment
jakiegoś utworu o odpowiednim bicie, który w zapętleniu nabija mi
rytm kręcenia, dziś – nie wierzę – to jest DE SPA CI TO…,
ale nawet dobrze się to sprawdza w jeździe i nie będę z tego
powodu kopał roweru jak Chuck Norris swój telewizor! :D
Ja mam ogromny sentyment do
wszystkiego, co na zachód, dlatego na Śląsk opolski i dalej zawsze
chętnie mnie ciągnie. O wspomnianej porze wyjazdu jest już
przyjemnie i nie trzeba brać bluzy, ale okolicę spowija mgła, jest
klimat do porannej golder hour - trwającej już, niech tylko słońce
zacznie się przebijać! No więc zaczyna się Ruda Śląska –
gigantyczny organizm miejski złożony z 11-stu dzielnic, z których
większość śmiało może być traktowane jako osobne miasto. W
Kochłowicach słońce przebija się przez mgłę, akurat przy motywie
pola ze zbalowaną słomą w charakterystyczne walce, tu przyznam, że
trudno mi pogodzić robienie zdjęć z szosową jazdą, ale walczę z
tym i wymuszam zatrzymywanie się, poza tym za aparat wtedy robi
tylko smart fon, więc jest specyficznie;) Dalej Ruda Bielszowice i
nowa łączówka przed dawne hałdy pokopalniane, potem ostry zjazd
drogą na Zabrze. Ruda to też strasznie pagórkowaty twór, ze
znanym lokalnie podjazdem / podbiegiem ulicą Tunkla w Wirku. W
Zabrzu – Makoszowach przelatując nad A4, kieruję się na
Przyszowice i tam będzie pierwszy punkt wyswobodzenia się z duchoty
aglomeracji! Te wiejskie drogi przez Przyszowice i Bojków znam na
pamięć, przypominałem je sobie właśnie do rowerowej jazdy, po
wielu latach – gdy w czasie powodzi w '97 był to świetny dojazd
do DK40 z całkowitym ominięciem Gliwic i ląduje się od razu w
Sośnicowicach. Dziś jednak nie przetnę Sośnicowic, choć bardzo
lubię to miasteczko, gdyż stanowi ono dla mnie swoisty point of no
return jeszcze z czasów corocznych wyjazdów z rodzicami na
odpoczynek w Kotlinę Kłodzką… Za Bojkowem skręcam w DK 78 na
Rybnik, niedługo potem z prawej strony pojawia się niski nasyp, a
na nim szczątkowo porośnięty tor – ta linia wąskotorówki
prowadziła niegdyś do Rud Raciborskich i w dalszej trasie na Rudy
będzie się jeszcze przeplatać – zwracając moją uwagę i myśli
o tym, jaki to musiał być piękny widok przed laty, gdy wzdłuż
drogi sunął mały skład wagonów z czerwoną lokomotywką…
Krajówką nie pojadę jednak do Rybnika, po kilku kilometrach
skręcam w prawo w spokojną, zalesioną DW 921 – nią jadę do Rud
Raciborskich, asfalty niezłe ale pobocze momentami mocno
zdezolowane, głównie z górki, dużo lasu – czyli nuuda
krajobrazowa.
Przez Rudy do samego Raciborza
prowadzi: DW 919, na której ruch jest nieco większy, jest też dużo
obszarów leśnych. W Rudach alternatywnie można odbić na Kuźnię
w DW 425 i lecieć nią na Kędzierzyn, ale to nie dziś.
W centrum Raciborza za mostem nad Odrą,
skręt w prawo i prosto , aż do wyjazdu z miasta, gdzie jestem na DW
416. Mijam cmentarz i tu zaczynają się piękne przestrzenie
bezkresnych krajobrazów – Kotlina Kłodzka wzywa – tak nazywam
ten stan, który dopada mnie corocznie w okolicy czerwca, stąd ten
kierunek rowerowych pętli jest zdecydowanie właściwy! Tak więc za
cmentarzem rozciągnięty podjazd z wydzieloną DDRką, niestety z
kostki betonowej, ale droga jest stosunkowo wąska, ruch duży, więc
nie ma co ryzykować, można za to zjeść batonika podjeżdżając
itp. Na wzniesieniu skręcam w prawo w docelową DW 417, którą
dojadę do Racławic Śląskich. Ukształtowanie oraz okoliczne
przestrzenie i krajobrazy tej drogi wzbudzają we mnie zachwyt,
przywołują dobre wspomnienia i ogólnie „banan na twarzy”. Już
za Pawłowem krajobraz się otwiera i mam te swoje widoki, nawet nie
do fotografowania ale po prostu do wzrokowego chłonięcia:) Asfalty
są tu w miarę dobre, choć pobocze momentami każe uciekać na
środek, na szczęście ruch aut jest znikomy. Przed niegroźnym
leśnym podjazdem – za którym zaczyna się Opolskie – mijam tą
dziwną brzozę, niezły freak, co to się porobiło?! ;) Dalej
jestem już w Opolskiem, tu zaczynają się hopki z tendencją pod
górkę i tak na horyzoncie –ahead- ukazuje się widok niezwykły,
to zbliża się skrzyżowanie z DK 38 otoczoną rzadszymi drzewkami,
jak samotny łańcuszek wśród tych rozległych pól, dodatkowo
teren w stronę Głubczyc mocno schodzi w dół i to naprawdę robi
wrażenie, tu by się mogła toczyć jakaś powieść np. Deana
Kontza ;)
Na horyzoncie majaczy pasmo górskie
pobliskiej czeskiej strony (Odry?) choć to jeszcze nie Sudety widok
jest mocno nostalgiczny... Gdyby skręcić w prawo DK38, to
dojechałbym do Kędzierzyna, droga jest szybka, dość nudna,
przestrzeń się wypłaszcza, już nie te widoki. Ale przecinam
krajówkę i mknę dalej 417stką. Wzniesienia i zjazdy są tu
częstsze, jednak asfalty gorsze, stare, grudowate i momentami
przypominają sfrezowaną drogę, bywa, że dłuższymi fragmentami
jadę nawet po angielsku. Racławice Śląskie leżą na wzniesieniu,
wiem gdzie dworzec, zawsze robię risercz na googlowych mapach,
wcześniej mijam wiadukt kolejowy, którym dawniej odbijała nitka do
Głubczyc i Raciborza, przy nasypie wzbudza mój zachwyt zachowana
linia telegraficzna na drewnianych słupach, nie wierzyłem, że
będzie mi dane jeszcze coś takiego zobaczyć, gdy w latach 90tych
taka infrastruktura masowo znikała z linii podsudeckiej. Ostatni
odcinek dojazdu do stacji po żwirze to niezły offroad (moja tylna
Michelinka zakończyła wczoraj swój żywot po powrocie) Dworzec
wygląda równie pusto jak ten następny w Prudniku, tyle, że tory
oplatają go po obu stronach. Na stacji stoi, a po chwili rusza długi
skład węglarek, rusza w stronę Prudnika, nie widzę jaki spalinowy
lok go ciągnie. Na peronie drugą obecną osobą jest miłośnik
kolei, który kręci i fotografuje ów skład, chwilę rozmawiamy i
przywołujemy czasy świetności tej linii kolejowej, to bezcenne
wspomnienia! Magistrala podsudecka nr 137 wciąż zachowuje
najważniejszą cechę swojej „klimatyczności”, czyli brak
trakcji elektrycznej, chociaż to się nie zmieniło.
OK, byłem, zobaczyłem i teraz powrót
w stronę Głogówka. Optymistycznie zakładam, że i tym razem
(pamiętając dwa poprzednie razy) wiatr w drodze powrotnej będzie
pchał mnie w plecy. Niestety jest dokładnie odwrotnie i tak już
będzie – w twarz - całą drogę powrotną! Przed samym Głogówkiem
wskakuję na DK 40, znam tą drogę na pamięć, niezliczoną ilość
razy pomykam nią na coroczne wyjazdy w Kotlinę Kłodzką, w
ubiegłym roku także rowerem. Ruch na niej jest duży i umiarkowany,
ale trasa jest dobrej jakości. W Kędzierzynie muszę jeszcze
sfotografować jeden istotny detal, do planowanego –
wspomnieniowego wpisu na bloga, potem klasycznie zajeżdżam do McD
(taka norma na 130 czy 160-tym kilometrze wielu moich tras) 15 minut
przerwy na ciastko jabłkowe, po którym wchłaniam dużego Shake
truskawkowego i dalej w drogę. Podczas konsumpcji dwóch facetów
wychodzących z Maka zapytuje mnie o rower i ogólnie skąd, dokąd
itd. Dosiadają się i wywiązuje się krótka, sympatyczna rozmowa,
ten szczuplejszy jest emerytowanym policjantem, a ten większy to
manager, muzyk, basista, który prowadzi w Kędzierzynie dość znany
zespół Disco Polo! To nie moja muzyka, ale widzę, że człowiek ma
szersze spektrum pojęcia o muzyce, więc jest o czym porozmawiać.
Myślę, że to tak, jak z zawodowymi fotoreporterami, wielu, których
znam często zarabia lepiej na weselnym kotleciarstwie niż pracując
na etacie dla agencji, czy robiąc swoje projekty :/ Punkt 12,
upał w mocy, ale spowalniający wiaterek ma też swoje dobre
działanie, cyrkulując powietrze, przez co jest przewiewnie.
Opuszczam centrum Kędzierzyna dalej krajową 40-stką na Blachownię,
Ujazd i jeszcze tylko drobiazg – decyzja, czy skracam trasę za
Ujazdem w prawo, kierując się na Sośnicowice i Gliwice spokojnymi
wiejskimi asfaltami, czy mknąć dalej 40-stką do Pyskowic. Rano –
wyjeżdżając - czułem, że noga będzie dobrze podawała, więc
polecę na Pyskowice. Zawsze na tym odcinku trasy, o tych mniej
więcej godzinach spotykam wielu szosowców, tak jest i dzisiaj… W
Pyskowicach wskakuję na DK 94 i teraz już prosto (choć odcinek
mocno pod górę) na Bytom. To już właściwie wszystko, jestem już
„u siebie”, minę tego Lenina na elewacji starego bytomskiego
osiedla, a potem z zamkniętymi oczami Maciejkowice, Siemianowice,
Szopienice… na koniec przejeżdżam przez kurtynę wodną
ustawioną w rynku katowickiego Nikiszowca.
Może jeszcze dodam jak to wygląda
kilometrowo, przy różnych wariantach zawsze wyjdzie minimum 200,
opisywana pętla to 256 km, można jeszcze poszerzyć o Prudnik, albo
lecieć przez Rybnik i Rydułtowy, to dojdzie +/- 30 km. Ogólnie, to
staram się nie dobijać na siłę. Trasa ma tyle ile się w niej
zaplanuje, dobijanie na siłę kilometrów może mieć skutek
niedobry, gdy zdrowy rozsądek schodzi na dalszy plan kosztem
bardziej zajebistego wyniku na Endomondo! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz