Całe szczęście, że są na świecie rzeczy, które można by robić codziennie i nie mieć przy tym poczucia, że popada się w rutynę lub znudzenie. Mój starszy syn umie oglądać jeden film dwa razy dziennie non stop przez tydzień lub dwa. Ja umiem jeździć wokół domu kilka ulubionych tras i wciąż czerpać z tego radość, choć nie jest to jakaś ideologia - czasem nie mam czasu. Albo raczej czasem go mam. A gdy mam go mało, ale jednak mogę pozwolić sobie na coś więcej - lecę na opisywane tu wielokrotnie Wzgórza Strzelińskie i sąsiednie - Niemczańskie.
Tekst: Wojtek. Foty: Wojtek i Jacek
Do tego kończy się rok, kończy się Festive 500 i pewnie przyjechałbym tu tak czy siak, niezależnie czy chciałbym brać udział w tym challenge'u, czy nie. Jazda zimą ma jedną najważniejszą super cechę - nie ma liści, a w ciągu tego (niezbyt długiego) dnia słońce jest nisko nad horyzontem dając światło, jakie jest latem w tym czasie, kiedy nawet nie myślisz o tym, że za chwilę zadzwoni budzik, kiedy idziesz do łazienki na przedwczesne siku.
Pomimo tego, że przez ostatnie miesiące jeździłem tam dość sporo, to wciąż w pamięci gdzieś miałem kilka rozjazdów, które kusiły niknącym za górką lub zakrętem szarym, zerodowanym asfaltem. Zawsze potem obiecywałem sobie, że następnym razem przejadę, skręcę i... nic. Zapominałem. Do przedwczoraj. Po samotnej, niezbyt czystej walce Wojtek vs Orkan-o-jakimś-tam-imieniu wróciłęm do domu i napisałem do Jacka, że koniec żartów. Do skończenia festive 500 zostało mi niewiele, bo jakieś 60 km, że jedziemy autami do Białego Kościoła i dalej - szosami. Choć wolałbym na szerszych oponach, ale pieprzyć to. Mogę na Wigry-3. Mogę, bo wjechaliśmy w najpiękniejszy region, jaki widziałem w tym roku. I nie jest to z mojej strony kokieteryjne zagranie. Autentycznie - spokojnie może to konkurować z dowolnymi czeskimi miejscówkami, jakie znam. Może na wyrost by było porównanie "fajności" z trasami, jakimi jeździłem we Włoszech czy na Teneryfie, ale takich na przykład Belgów to by to zmasakrowało.
Zdecydowanie najlepszym odcinkiem, nawet pętlą roku 2016, którą można katować jak towarzyszący mi przez cały wyjazd (odtwarzany w głowie) utwór Forma - 237A, jest trasa Henryków- Muszkowice - Piotrowice Polskie - Baldwinowice - Sieroszów - Czerńczyce - Krzelków - Henryków. Bardzo łatwo na nią trafić, wystarczy w Henrykowie zostawić auto i jechać. Raz, piąty, dziesiaty czy setny - poziom nachwytu powinien stale rosnąć. Szczególnie w lesie między Muszkowicami, a Piotrowicami Polskimi, gdzie droga wije się w lewo i prawo jednocześnie gęsto wspinając i opadając. Nie są to wielkie wartości, ale w całości, w zimowym anturażu, bez liści, z widokiem na pokręcony potok płynący w głębokim wąwozie wyciętym fantazyjnie w leśnym runie.. masakra. Absolutnie brakuje mi słów. To jest nie do opisania, natomiast jest do przejechania. Tylko niezbyt szybko, bo asfalt jest prze-zły. Natomiast od Sieroszowa do samego Henrykowa (z przerwą na bruk w Krzelkowie) - droga jest gładka i prowadzi praktycznie non stop w dół, ale to trudny zjazd, bo widoki nie pozwalają na długo schować telefonu. Trudno cieszyć się prędkością i tymi sadystycznie cudownymi widokami. To nie są wielkie góry, choć te widać na bliskim tu horyzoncie.
Viva la revolución!
Miłość do Wzgórz Niemczańskich jest trudna. Było tak pięknie, że musieliśmy z Jackiem co chwila porozmawiać o polityce, żeby nie zacząć mówić wierszem. Oczywisty tutaj ból sprawia widok zaniedbanych domów, pięknych pałaców, gospodarstw i pomników - w większości w opłakanym stanie. Już wiem, powiedziałem to sobie, że to takie jest i nie jestem tego w stanie zmienić, bo nie jestem synem indyjskiego potentata stali. Nie mogę nawet mieć do tych ludzi pretensji. To boli, ale co mi zostało? Nie obrażę się na to. Ale może chociaż ściągnę tu ludzi, żeby zobaczyli. Choć ponoć gdzieś tu w okolicy ktoś napisał pierwsze zdanie po polsku, to jednak tak niepolskość umie (mnie) zasmucić.
Dwa dni temu trafiłem na szatański podjazd w nieziemsko pięknej wsi - Krzelków. Jest tam segment, jest o co powalczyć, bo to podjazd dla dzików. Można go sobie wjechać chodnikiem, ale to jak robić festive 500 na rolkach w domu. Tymczasem ja czaiłem się na dobry czas, ale jedyne co mi się udało, to wjechać tu przed Jackiem, któremu zaczyna się jakieś przeziębienie, ale Festive skończyć musiał. Najpierw obowiązki.
Cień szosy na mapie Wzgórz Strzelińsko-Niemczańskich. Niech się mapa przyzwyczaja. W ten sposób, 30 grudnia 2016 roku zakończyłem sezon. Do końca roku nie wsiadam na rower.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz