czwartek, 12 stycznia 2017

reminescjencja, czyli po polsku: flashback


To jest wpis, który teoretycznie powinien pojawić się jakoś w końcu lipca, jednak z przyczyn, których nie pamiętam, nie powstał. Dzisiaj przekopywałem zdjęcia z sesji, którą miałem dzień wcześniej i tak jakoś trafiłem. No i poszło. Za oknem mam krajobraz jak po błotnej lawinie, wiatr wywiewa resztki ciepła, a szarość powoduje, że chorobliwy optymista z ogniem w oczach patrzy na żyletki. No i to jest idealny moment, żeby stworzyć post pełen gównolotnych konkluzji o życiu, ale to nie ten blog :) Zobaczyłem zdjęcia i się zapaliłem, bo dzięki zdjęciom wróciło wszystko (przez chwilę), co wtedy towarzyszyło mi tego dnia. No więc będzie wyliczanka.


I

Rzecz podstawowa. Budzik wtedy zadzwonił gdzieś około 4:30. Było już jasno, a ja chwilę wcześniej wróciłem z wakacji i prosto z nich pojechałem na sesję, o której na śmierć zapomniałem. I teraz, choć wydaje mi się to super odległe, to całkiem niebawem będę ubierać się tak samo, jak wtedy - potówka, krótkie lajkry... ubieranie znowu zajmie mniej, niż sama jazda :) Wstałem rano i pamiętam, że miałem opóźnienie w wyjściu, a to było istotne, bo chyba to był czas super upałów. Poranek z długimi cieniami i rześkim powietrzem, w głowie wtedy chyba głównie doskonały set od Jamesa Holdena i to poczucie, że jadę na Przełęcz Lądecką. To nie bardzo daleko, ale zawsze to miło pomyśleć, że się z domu rowerem kopnąłem do innego kraju.




II

To, że po drodze jechałem przez Wzgórza Strzelińskie, że w kilku miejscach mijałem widoki utkane z najlepszych wizji tego, jak musi wyglądać w Toskanii (tak, tylko zamiast cedrów - topole, ale nie można mieć wszystkiego), to oczywista radość dla mnie i ponownie zapraszam Cię do tych Wzgórz.

III

Droga dojazdowa do Ziębic minęła błyskawicznie, choć pamiętam, że wiało bardzo i wtedy powstał w mojej głowie termin zezowaty wiatr. To od tego, że ilekroć mijałem jakieś wiatraki elektrowni wiatrowych, tle razy wszystkie wiatraki były zwrócone w diametralnie różne strony i wszystkie kręciły się tak samo intensywnie.


IV

37 lat i pół. Tyle wtedy miałem. Teraz mam pół więcej i z zimowego dystansu nie mogę dać uciąć sobie swojej siwiejącej głowy, że latem nie dostanę małpiego rozumu i znowu będę wierzyć, że o 9.00 rano w Paczkowie zjem gdzieś śniadanie wiedziony instynktem, że przecież Paczkowianie gdzieś rano jeść muszą. Otóż nie - nie muszą. Podobnie jak Ziębiczanie, Strzelinianie itp. Wszyscy chodzą do pracy głodni. Albo jedzą w domach. No więc zrobiłem tylko postój, przypomniałem sobie zapach kawy z poprzedniego dnia i bocznymi uliczkami Paczkowa wyleciałem do Javornika.


V

Tu zawsze synom chcę pokazać znak drogowy "uwaga na przechodzące płazy", który stał tu jeszcze w 2008 roku. Nie ma go, a szkoda, bo to kraina występowania pięknej salamandry.


VI

Tu powstała ładna historia o kości pneumatycznej, która wystawała z trupka szczygła leżącego na poboczu. Oczywiście wjechałem w niego przypadkiem i potem zatrzymałem się chwilę dalej. Jakieś 600 pikseli niżej, bo w miejscu z poniższego zdjęcia...





VII

Publiczny zwracacz uwagi. Stwierdziłem wtedy, że jak już i tak jestem głodny i zasłodzony batonami, a zaraz będzie super upał, w czasie którego będę musiał dojechać do domu, to może wjadę na Przełęcz Lądecką też na głodnego (przecież nie pierwszy raz, ale pierwszy raz z domu). A potem, jakby w nagrodę, zaserwuję sobie śniadanie na wypasie w ulubionym Hotel Taverna w Javorniku.

Dlatego szybko skierowałem się na Travną i dalej na przełęcz i zrobiłem zdjęcie miejsca, z któego kiedyś robiłem zdjęcie i jak to zdjęcie (to z wtedy, nie z teraz) poszło na Szosę, albo na Szosowąszosę, to z miejsca ktoś napisał "to nie jest Przełęcz Lądecka, bo ona jest dalej". I było już gorąco i musiałem na kimś wyładować to, że jestem głodny, a obrzydliwy słodki posmak batonów zabija jedynie rzeka słonego potu wlewająca się do moich ust. Tak więc przepraszam, że wtedy się w myślach wyładowalem na tym nieszczęsnym komentującym. Choć wciąż mnie denerwują takie komentarze, kiedy ktoś koniecznie chce się pochwalić swoją bystrością i zamiast uwagę wrzucić w prywatną wiadomość, to musi błysnąć publicznie. Ale przecież wolno, nie? Tylko to często wygląda finalnie jak memy z patriotycznych profili, w których w jednym zdaniu są trzy błędy ortograficzne i zła interpunkcja ;)




VIII

Świat nie stoi w miejscu. To, że coś, co było "niedawno" okazało się być wieki temu, to nie znaczy, że to jest contans, choć miejsce, w którym się jest, za takie się uważa. Fest bełkot, nie? Chodzi o to, ze jak gdzieś przed dziesięcioma laty jadłeś śniadanie o 9.00 rano, to czasy się zmieniają i teraz kuchnia jest czynna od 12.00. Ale nie mogłem czekać, więc zamiast najlepszej jajecznicy (której smak też mógł ewoluować przez dekadę i to w złym kierunku) zgodziłem się na ofertę kawa plus piwo plus kofola. W toalecie zatankowałem do pełna bidony i poleciałem szukać węglowodanów.




IX

Powyżej endemit - Czeski Aborygen. Poważnie. Spójrz mi w oczy i powiedz, że to nie jest Aborygen.



X

Generalnie niechętnie wracam z roweru. Ale pamiętam, że z porannej, pełnej siły i poczucia przygody trasy zostały tylko strzępy klejące się do rozedrganego asfaltu. Oba bidony nie dojechały do Ziębic, choć minęło tylko 30 km. Jeden został wypity, drugi wylany na kask i tors, a ciało zaczynało się czuć jak klasyk ormiańskiej kuchni - taki fajny, suszony przysmak z wołowiny. Piękne góry za plecami już nie przyciągały swym magnetyzmem. Jechałem dosłownie na oparach licząc tylko minuty do kolejnej stacji benzynowej czy biedronki. Nie pamiętam, jak bardzo było gorąco. Pamiętam, że strasznie. Taki łąkowy krzyk świerszczy stał się dźwiękiem smażonego mnie na asfalcie. Heh - "grillowany na ruszcie z prętów siodła";) ostatkiem sił robiłem tylko notatki (myślowe) do zdjęć, które i tak wyszły nieostre - bo "to tu miałem kiedyś przyjechać". Boczne drogi nęciły. Dzisiaj mam nieostre zdjęcie, choć nie wiem jak udało mi się zrobić nieostre przy tak ostrym świetle. No i zapomniałem włączyć geotagowanie, więc podwójny fakap.



I to wszystko weszło dzisiaj. W upale spowodowanym niewyrabianiem się ze zleceniami. Powietrze wibrowało jak wtedy, tylko zamiast słońca podgrzewała je (to powietrze) wibracja telefonu panicznie skaczącego podczas dywanowego nalotu maili :)

Dobrze, że to się stało. Dzisiaj idę na rower, za godzinę na jakąś godzinę z hakiem, żeby nie zamarznąć. Ale jest na co czekać - to tyko trzy miesiące i połowa kwietnia, możliwe będą już upały. Pomyśl, co było trzy miesiące temu. To tylko 3 przelewy do ZUSu :) to strasznie blisko. Tylko nie myśl za dużo, bo zaraz dojdziesz do momentu, w którym posmutniejesz myśląc, jak ten czas zapierdala, a to powoduje tylko przyrost patosu do opisów zdjęć na instagramie ;)

2 komentarze:

  1. Pragnę Cię uspokoić w temacie javornickiej Tawerny. Nadal można polegać na kuchni i obsłudze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma potrzeby mnie uspokajać w ich temacie, mam u nich zaklepane miejsce w przypadku emigracji ;)

      Usuń