środa, 22 października 2014

Filozoficzne przyjemności na skraju Saksonii i Brandenburgii.


Miało być tak pięknie, a wyszło jeszcze lepiej. W weekend zabrałem familię za zachodnią granicę do Drezna. Piątek dojazd, sobota ze starszym synem na wszelkiej maści pojazdach szynowych, a niedzielny poranek dla mnie. Miała być trasa 140 km, 3 km w pionie, ale żona się uparła, że musimy wyjechać wcześniej, więc co robić? Przejechać taki klasyk sprzed roku. O ten. Ale jest znacznie później, jest jesień, jest ciepło, widoki mogą być obłędne. Do tego głowa gdzieś zupełnie w innym świecie, serce wbija się na egzotyczne rejestry - ciało w rozsypce. Nie, to nie choroba. To kipienie pięknem. Nie że ja jestem jakiś piękny. Po prostu ostatnimi dniami łapię zadyszkę. Taka natura uśpionego nerwicowca.

Zjadłem śniadanie (1001 niezdrowych gotowych produktów) wśród rysunków pociągów (byłem z synem na fabryce w Sebnitz, gdzie produkują jego kolejki TT i gdzie znalazłem taką ścianę, że nie dało się wyjść z auta, a potem jeździliśmy kolejką parkową w Dreźnie - polecam, nawet jak ktoś nie jara się koleją - czyli takiego kogoś jak ja). Wbiłem się w lajkry, wklepałem w nawigację ścieżkę i ruszyłem. Mokro i ślisko. Czasu nie ma - dobrze, że nie jadę na te szykany w Szwajcarii Saksońskiej, bo pewnie bym do domu wrócił z plastikowym worku. Albo słoiku. 


Spokojnie minąłem A4 i jadę sobie wśród czystego anturażu i myślę. Po pierwsze myślę o tym, że mam w głowie pasażera. Raz to jest konkretna osoba, a raz cała gromada. Myślę o tym, ile i co widzę i że jak tego nie opiszę to wybuchnie mi mózg i będzie po jabłkach. Myślę o tym jak opiszę to, co właśnie widzę, co przeżywam i jak to opowiedzieć Tobie, bo jak nie opowiem to jaki jest sens jechać? Przyczepić gołpro na fajerę i trzaskać samojebki - nie, to mogą robić inni, ja jestem fotografem, mam na to kwity dobrej uczelni, milion lat doświadczenia i... nie mam aparatu. Mam bloga, telefon i Photoshopa. I głowę pełną emocji, pełną tekstów ułożonych w locie, a jak już siadam do pisania to wszystkie robią "puff". Gdzie one są? Takie ładne sformułowania - nie jakieś grafomańskie popisy pełne patosu, nie porady czy złote myśli. 

Dupa. Trzeba kombinować od nowa i łapać strzępy. Dobrze, że w głowie siedzi oswojony copywriter.


Postanowiłem - choć żonie obiecałem, że będę cisnąć jak szatan - że pojadę na spokojnie, obadam te miasta, które zeszłym razem "przeleciałem" - bez miłości, namiętności, a potem patrzę na wikipedię, a ja minąłem się z jakąś totalną perłą. Zrobiłem zdjęcie skrzyżowania, a za rogiem było prawdziwe szaleństwo. Cholera, tam wszędzie jest prawdziwe szaleństwo, bo wszystko to jest dla mnie poczęści egzotyką. U mnie, na tzw. "ziemiach odzyskanych" to wszystko powoduje, że mam ochotę zagipsować oczy, a tu - wszystko jest idealnie w porządku. Wszystko (niemal) działa tak, jak ma działać. Architektura jest dalej piękna, nie zajechana kornikiem w kolorze łososiowym i nie ma bannerów. Ale jest pomnik pionierki w mieście Königsbrück.



I rynek, od którego płonie serce. Sam samiuśki na rynku. Otwiera się pierwsza restauracja, ale w kieszeni ani pół erło - a plastik się nie przyda. No trudno. Biorę bagaż, pasażera do głowy i podjazdem cisnę w las. Piękny las.




I przerwa na grobli za miejscowością Schepnitz. Tu jest tak pięknie, że czekam, aż mnie coś rozjedzie. Nie robi tego charcząca V8 z pierwszego modelu Lamborghini - Miura, która leci sobie tędy na imprezę oldtimerów do Drezna. Dzisiaj jeszcze kilka egzotyków mnie minie. Zdjęcia nie ma, bo przegrałem życie i pozbywałem się potówki, która parzyła, bo z 7°C zrobiło się milion, a słodkie Lambo zniknęło za zakrętem, zanim telefon zdążył się skapować, że próbuję go uruchomić. Piszę sam do siebie, że tu tak pięknie, że brakuje tylko jednorożców i tęczy. Niestety presja czasu każe mi jechać dalej. Wiecznie coś.


Nowa moda w Niemczech nie przypadła mi do gustu - ale cóż - takie życie.




Skończył się sielski klimat stawów hodowlanych i wjechałem do miasta Ortrand. Minąłem bulgoczące Audi RS6 i mijając wykwity intelektualistów zapewne z lokalnego kółka szachowego dotarłem do drugiego rynku dzisiaj.



Serce pękło mi sześćsetny raz. A jeszcze nie była to pora drugiego śniadania. Tu wszystko jest jak na kolejowej makiecie - cały plan miasta, całe miasto. Nawet jak już jest ruina, to nie wygląda jak ruina, tylko jak ładna ruina. Zrobiłem milion zdjęć, ale Ci nie pokażę - tylko będzie Ci gorzej. Przyjedź to sam/a.


Mając w niedalekiej odległości autostradę A13 lecę sobie na południe. Co chwilę podjazd i zjazd. Widoki i zapachy (właśnie jakiś wysyp orających pola traktorów) może nie spektakularne, ale karmią oczy. 



I osiągają punkt kulminacyjny na drodze do miejscowości o wymownej nazwie "Dobra". Przecież tu jest masakra. Pękają oczy, serce, mózg już dawno ewaporował po tej emocjonalnej trepanacji. Jak oni tu mogą żyć? Włączam transfer danych i wrzucam strzał na Instagrama - "jak żyć?" pytam. Dostaję odpowiedź "Ciężko jest". Tak - trafiony - zatopiony. Znowu mija mnie stare maserati i nie chce mnie zabić. Wyobrażacie sobie? Jadę na szosie w pięknym raju, kolejnym dzisiaj i nie zabija mnie charczące maserati (nie znam ich modeli, ale logo bardzo dobrze). Za to dwa dni później ledwo wpiąłem buty w pedała i chciał mnie zabić tir, potem honda CR-V i oczywiście suv Kii. Takie życie.


Teoretycznie spieprzyłem sprawę. Nie zobaczyłem nic nowego, pojechałem znaną mi trasą, mając pod bokiem jakieś szatańskie. "Z wiekiem umiemy się cieszyć tym, co mamy. To jedna z niewielu zalet starzenia się" - chyba dobrze zacytowałem Murakamiego (O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu). Mam to gdzieś. Mogę tę trasę jechać co dzień jak Bill Murray w Dniu świstaka. Mogę tak bez końca jak słuchać dobrego utworu. Na przykład tego:


Dlatego dobrze rozumiem na przykład Cyklistę w Warszawie jak mieli swoje Gassy enty raz. Kij ze zdobywaniem, kij z watami i treningiem. Liczy się to, że umiem czuć się dobrze ze sobą. A reszta to tylko opakowanie.

3 komentarze:

  1. Świetny tekst! Na wiosnę sam się muszę tam wybrać, może nawet uda się jakąś ustawkę zrobić! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam od niedawna - jestem pod wrażeniem i się dużo uczę ! Rowerowe pozdrowienia (-:

    OdpowiedzUsuń