poniedziałek, 8 września 2014

OKOLO VÁPENNÉ - klasyk i silny polski akcent


Żaden ze mnie ścigant, mam swoją potrzebę "wyścigową" ograniczoną w sumie do dwóch imprez i jedną z nich jest Wokół Wapiennej. Tym razem pojechaliśmy tam bardziej zorganizowaną grupą znajomych i skończyło się ciekawie.

Tekst i zdjęcia: Szosowaszosa


Niedziela rano. Powieki ciężkie jeszcze od rytmów weselnej kapeli, a ciało od kotletów i sałatek. Zataczając się trafiłem do kuchni, zalałem płatki żytnie, zrobiłem kawę i tak gdzieś mi wzrok utknął za oknem na mieniącym się od rosy trawniku. Teraz mi się nie chcę, nigdy rano mi się nie chce wstawać, ale wiem, że za chwilę o tym zapomnę i będę sam sobie dziękował, że się udało. Tym bardziej teraz, kiedy poranne słońce jest bardziej senne, niż pobudzające. Ale za to dzisiaj jest wyścig, na który czekałem tyle miesięcy, na którym chciałem poprawić mój czas sprzed roku. No i przerzuciłem ciężar ciała w lewej stopy na prawą i sobie w myślach zakląłem. Stopa boli dalej. Trudno, zobaczymy jak będzie. 


Wszystko mija gdy mijasz Kałków i wpadasz na drogę do Vidnavy. To już nie chodzi o moje bycie czechofilem, ale o ten asfalt, widok i świadomość, że zaraz będę po tym jechać i wspinać się i zjeżdżać i lewo, prawo... wszystko moje, choć na chwilę.


Auta zostawiliśmy w Vidnavie, z której dojechaliśmy do Vapennej w ramach rozgrzewki i moim zdaniem to dobra opcja. Ja jechałem z kuzynem, w Vidnavie czekał na nas Tomek, a w Vapennej kolega Michał. Niestety na tym odcinku dotarło do mnie, że jestem w dyspozycji, która nie da mi możliwości poprawienia czasu. Noga boli, czuję się źle, bo spływa ze mnie stres po obroni dyplomu i jakieś generalne zmęczenie. Pokibicowałem chłopakom do startu i postanowiłem pojechać do Lipova-Lazne, obadać kilka rzeczy, które zawsze chciałem zobaczyć, a które jakoś mi umykały.




Pierwsza rzecz to jeszcze w Vapennej taka mała, ślepa dróżka wspinająca się przy potoku. Pięknie - z jednej strony pastwiska dla koni, z drugiej ładne domki i cudny asfalt szerokości ręcznika papierowego. Na końcu drogi przywitały mnie dwa jamniki. Posiedziałem chwilę z nimi, pogadałem z młodym wędkarzem i poleciałem w dół. Na głównej drodze (57) w kierunku na jaskinię/Jesenik/Lipova Lazne jest spokojnie, non stop pod górę, a między jaskinią, a fabryką robi się ciut bardziej stromo. Wjechałem podjazd na metę wyścigu trochę wywołując konsternację obsługi, ale potem było dużo śmiechu, bo przecież najszybszy zawodnik powinien tu być najszybciej za 50 minut :)


Pod fabryką jest są tory, a za nimi jeden z piękniejszych widoków tego dnia. Na trzecim planie widać Pradziada (na prawo od słupa). Napatrzyłem się chwilę i z fantazją poleciałem w dół. 



A na dole, w Lipovej, taki pomnik. Pewnie kontekst jest znajomy. Co mnie zaciekawiło to tabliczki na tym - w obecnych czasach - wydawało by się wstydliwym pomniku. Ale nie. Czesi traktują to jako pamiątkę swoich wstydliwych czasów i bardzo dobrze. Dobrze, że ktoś o tym myśli, a nie pozwala na pełne odcięcie. Moim zdaniem polityka "grubej kreski" jest spoko na krótką metę, ale w długim czasie może się okazać bardzo szkodliwa. U mnie większość ludzi we wsi jest przekonana, że tu (w sensie na Dolnym Śląsku) przed II Wojną Światową była Polska. 


Jak już dojechałem na południe do rozwidlenia na Ramzovą, to akurat pojawiła się taka knajpka, uroczy bałagan i pani krojąca jabłka do "moucznika" nie pozostawiły złudzeń, że teraz właśnie jest pora na "presso". Niestety Czesi od niedawna pokazują gdzie należy postawić rower i miły pan pokazał mi "wyrwikółko". Ale potem pogadał, pożartowaliśmy i generalnie to było fajne dziesięć minut - Ja gadałem po czesku, on po polsku, to gwarancja śmiechu :)




Wróciłem do drogi 57 i ponownie wjechałem pod fabrykę czekając na "swoich". Zaskoczył mnie Tomek, że przyjechał bardzo szybko i tak wyszło, że poprawił swój i tak dobry czas o 10 minut wobec tego sprzed roku. Chwilę za nim był Łukasz, który jak na regularne treningi od 4 miesięcy i "śmierć kliniczną" na majowych Vidnawskich Okruhach zrobił wielki postęp. 


A ponieważ po nich długo nic się nie działo, więc przełączyłem się w tryb fotografa ery "new topographics" i porobiłem trochę szkiców, bo niebawem - może jesienią - chcę tu wrócić z poważniejszą kamerą.


Czekając na wygłoszenie wyników ucinaliśmy sobie głupie rozmowy o przewadze imprez tu i w tam. Wcinając kiełbasę z chrzanem żartowaliśmy, że w takim anturażu to można oglądać potyczki piłkarzy. Mógłbym tu siedzieć jeszcze 4h po meczu i się gapić. 


Michał miał dobry humor, bo na drugim w życiu wyścigu zrobił 1 miejsce w kategorii z czasem 1:27, Tomek na drugim miejscu 1:28, a Łukasz był czwarty 1:33. 


Tłumy wiwatują.


Czasu było jeszcze trochę, więc pojechaliśmy na zakończenie okrężną drogą do Vidnavy przez piękne ścieżki, które już tu nie raz opisywałem. Chmury i słońca zafundowały niezwykłe widowisko, a do tego temperatura rozpieszczała. 


Także tak - sukcesy są, otoczenie jest. Mnie czeka jakaś chirurgiczna interwencja w stopie, która na kilkanaście dni teoretycznie uniemożliwi jeżdżenie w szosowym bucie (bo przecież nie chodzi o ból - ból jest wyborem :)) Zatem przed taką przerwą fajnie było zrobić sobie wycieczkę tej klasy i z takim towarzystwem. 

Z Tomkiem planujemy jeszcze w tym roku zrobić szosową masakrę na Rejviz ścieżką polecaną przez Mateusza Bireckiego - na Rejviz z Pisecznej. Boję się patrzeć na profil tego podjazdu, bo ma być cięższy niż ten skrótami od Mikulovic (który kończył się przy źródle). Do tego od Nowego Gierałtowa do czeskiej granicy została poprowadzona piękna szosa, więc chcemy zobaczyć, czy Czesi to zauważyli i czy powstała alternatywna przeprawa dla przeł. Lądeckiej i Płoszczyny.

3 komentarze:

  1. Świetne połączenie opisu tras i relacji z zawodów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skusiłeś mnie informacją na facebooku do napisania komentarza ;)

    Powiedz czym robisz fotki na wypadach i jak ten sprzęt przewozisz?


    P.S. dodaj opcję komentowania anonimowo, a gwarantuję, że będziesz mieć więcej komentarzy:)

    pozdrawiam Maciek
    na-rower.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć - robię zdjęcia "czym się da" lub "tym co mam akurat pod ręką". Najczęściej jest to Samsung Galaxy S3 lub Canon Ixux z 2006 roku. Moje sprzęty, którymi pracuję zawodowo lub w pracy twórczej są za ciężkie i za duże do wożenia na rowerze lub czasem nawet do wożenia autem :D

      Usuń