poniedziałek, 4 sierpnia 2014

KTUKOL - AUDAX 107 km. *****


Oława, gdzie się urodziłem i gdzie (prawie) mieszkam, to miasto satelitarne dużego Wrocławia. W Oławie mieszka jakoś już 40.000 ludzi, dużo z nich jeździ na rowerach, a od dwóch lat ilość szos zaczyna mocno się wybijać. Oława w herbie ma koguta, więc rozgarnięte władze miasta jadą na nim wszystko. Mamy dni koguta, gdzie zawsze koncertuje jakaś wygasająca gwiazda koncertów plenerowych, mamy bieg koguta i parę innych kogucich imprez. Ale nic ciekawego dla mnie. 74 km ode mnie na południe, małe Głuchołazy położone za niewielką Nysą, tuż nad granicą teoretycznie są satelitą samą dla siebie. Nie mają koguta w herbie, nie mają wielkiego miasta obok. Ale mają Ktukol.

No więc zapisałem się na imprezę, która z założenia nie jest ściganiem, nie jest akredytowana przez Audax Club Parisien, do tego gdzie miały być kiepskie szosy, ale w pięknym terenie. Pętla miała mieć dwadzieścia kilometrów z hakiem i trzeba ją było przejechać pięć razy. Zapisałem się szybko, ale długo myślałem, po co to? Może lepiej się tam samemu przejechać i to nie na rundzie, ale ot tak. Koledzy pisali, że to nie wyścig (dla mnie bomba), że to coś jakby rekonesans. I tak, i nie. 

Miało być tak: (klik)
A w sumie było tak: (klik)



Ale od początku. Jechałem z moim kuzynem i kolegą, który niedawno kupił szosę (wiecie, jeszcze nie goli łydy, nie ma butów SPD, ale jest na dobrej drodze). Na dzień dobry omijamy niecelny strzał policjanta w nas i cudem unikam mandatu - przepraszam, był zjazd i zakręt i nagle teren zabudowany, ale potem jechałem już wolno proszę pana). Potem stacja benzynowa i od razu widać, że w tym mieście, od świtu jest już święto. Co lepiej widzę, że to szosa znajomego z Oławy. Potem ludzi z Oławy było już tylko więcej i więcej :)


Obsługa w biurze zawodów była bardzo sprawna, wszystko super zorganizowane i ogarnięte. Człowiek z mikrofonem w ręku nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mówi żeby tylko nadawać (raz raz raz dwa raz dwa) tylko mówił faktycznie rzeczy istotne i pomimo, że ja jestem nieogarem (a spałem całe 3 godziny, bo w nocy poprawiałem jeszcze moja pracę dyplomową), to wszystko połapałem i o 8:22 ruszyliśmy na trasę z dwoma lokalnymi kolarzami. Żeby nie rozpisywać się niepotrzebnie dalej, to zacznę od podsumowania. Trasa oznaczona świetnie, jakość asfaltów - w połowie ok, w połowie nie ok, ale tam, gdzie by to mogło być niebezpieczne to akurat były podjazdy, więc było bezpiecznie. 


Z Łukaszem i Tomkiem najpierw urywamy z grupki lokalnych szosowców. Mieliśmy jechać rekreacyjnie, ale swoim tempem. W połowie pierwszego okrążenia gubimy Tomka, ale ustalamy, że Tomek pojedzie swoim tempem, to jego pierwsza impreza i pierwsza setka chyba, więc niech jedzie jak mu pozwala organizm. My jechaliśmy fajnie i wliczając zatrzymanie na punkcie kontrolnym i ogólnie rozpoznawczy charakter pierwszej pętli robimy średnią 31 km/h. Jest ok. Pętla kończyła się w Głuchołazach na takim srogim przejeździe kolejowym, z pierwszym razem nie zauważyłem torów :) bo był wiadukt nade mną. Kto by się spodziewał. Mostek kiery mało nie wybił mi zębów, bo to było na końcu zjazdu, przez ostrym zakrętem, więc zwolniłem do 45 km/h.

Idea była taka, żeby nie dać się złapać ekipie z CykloOpole :) taka moja mała ambicja. Z nimi jechał Tomek i Marta. W ogóle idea była taka, żeby nie dać się wyprzedzić komukolwiek. Idee jednak upadają, i nasza też na końcu drugiego kółka - na zjeździe pogoniła grupka mastersów z lokalnych klubów. Podziałali na nas motywująco więc jechaliśmy za nimi, ale nie kole, tylko w stałej odległości. Kultura.



Wjazd na trzecią rundę - wciąż w bezpiecznej odległości od mastersów - zaczynał się szybkim odcinkiem, gdzie bez spawania szło się ponad 40 km/h, potem żwirowy zakręt na "najcięższy" na trasie podjazd. Internety podają że ma tak koło 4%, ale mam wrażenie, że jest sztywniejszy. Za podjazdem - przejazd kolejowy - tym razem zamknięty. Jednak tutaj torowiska nie są jakoś specjalnie zadbane, więc pociągi poruszając się napędzane siłą woli. Od tego momentu jechaliśmy pełne okrążenie z mastersami. Na koniec trzeciego kółka średnia wyszła ponad 32 km/h.



Widoki - pierwszą część trasy jedzie się DW 411 Nysa - Głuchołazy i nie ma tu spektakularnych widoków, ale potem, po podjeździe w Nowym Świętowie jest po prostu pięknie. Praktycznie non stop widok na Góry Opawskie, rozległe pola i ładne wsie - Nowy Las i Charbielin. W tej pierwszej dłużący się podjazd urozmaicała kręta szosa, a w tej drugiej ładny asfalt dał się szybko jechać. Architektura bardzo ciekawa, charakterystyczna dla regionu - miks pruskiej prostoty i habsburskiej ozdobności ;) Mało miałem czasu na zdjęcia. Jechaliśmy swoje.


Na każdej rundzie zbierało się znaczki z punktu kontrolnego w Nowym Lesie. Na pierwszej jeszcze sie zatrzymywaliśmy, ale potem obsługa chyba połapała się w tym, że wielu tu jedzie na wynik :) więc łapało się je w locie. Ale na czwartym kółku wyszło słońce i z nieba zaczął lać się żar. Omijaliśmy wcześniej bufet, więc tym razem jakoś za połową wpadliśmy do sklepu na colę. Nie - na dwie zimne, zroszone puszki coli. Tyle szczęścia za 3 blachy. I widok spod sklepu mnie rozwalał - puste pole, idealny horyzont. Takie miejsce, że oczami wyobraźni widać tu koniec wszystkiego. Zazdrościłem przez chwile lokalnej ekipie, która tam sobie siedziała na piwie. Tymczasem pojechało CykloOpole. Nie dali się namówić na bufet. Ciśnieniowcy ;)




Do 4 km przed metą szło mi super. I nagle bum - upał, kurz i zrobiło mi się źle. Musiałem zwolnić i zatrzymać się na chwilę. Zdecydowanie za mało wody. Bufet jest po to, żeby z niego korzystać. dwa bidony po 700 ml i dwie puszki coli to nie jest jakoś dużo w wysiłku i upale. Ot - znowu głupota. Jechałem te 4 km patrząc, jak średnia prędkość spada do 30 km/h. Na mecie mi się poprawiło. Tyle ludzi - ponad 200 uczestników. Jak ruszaliśmy to tego nie było widać jakoś bardzo. Każdy przekraczajacy linię mety przywitany brawami. To działa. 


Jeszcze mieliśmy plan wjechania na Rejviz, ale akurat coś niedobrego zaczęło dziać się z pogodą. Wracając do domu jak zwykle na szybko sobie wspominaliśmy co i jak. Pierwsza rzecz to sens takich imprez - moim zdaniem najważniejsze jest to, że są lepszym miejscem na poznanie ludzi (zakażonych cyklozą) niż choćby internety. Dla mnie 107 km to już nie wyzwanie, ale niedzielny spacer przed obiadem. Ale dla wielu ludzi, których tam widziałem, to nie lada wyczyn. Nie wszyscy startujący to wycieniowani mastersi z łydami jak szynki serrano, To nie wyścig, ale myślisz o czasie - musisz rozłożyć siły i zdążyć w limicie czasowym (5h). Jak jesteś cyklistą, masz po prostu rower i jeździsz po parku - to jest wyzwanie. Nie tylko kręcenie - trzeba pokombinować, trzeba się zmierzyć ze sobą samym w pierwszej kolejności. Na przykład jestem pełen podziwu dla Tomka, bo wcześniej nie latał na takim dystansie, a raczej "u nas", po płaskim po około 60 km. Czasy dobre, ale sami wiecie - jak jeździsz po płaskim to nawet pagórki potrafią człowieka zniszczyć. Tomek dał radę i przyjechał jakoś pół godziny po nas. Został sam na trasie i jechał. Połknął bakcyla i ja mu chyba strasznie zazdroszczę tego momentu. Potem to już pewnie wiecie jak to wygląda - siedzisz na internetach i czytasz o butach, pedałach, kołach... ;)

Rundy mają jeszcze fajną rzecz - jak nie robisz samemu długich przelotów, to cokolwiek by się stało, zawsze ktoś pomoże (bo zawsze ktoś jest na trasie), a jak już nikt nie jedzie, to do punktu startu masz w najgorszym przypadku dłuższy spacer. Na rundach mogłem też się dokładniej przyjrzeć temu, co mi wcześniej wpadło w oko, więc nie jest to pomysł pozbawiony sensu.

Ktukol zrobił super imprezę na końcu świata. A jak Ci się znudzą już Głuchołazy, to zaraz obok masz Czechy - Jeseniki i wszystkie te trasy, o których tu z uporem maniaka piszę. Baza noclegowa jest i może warto zaplanować sobie tu urlop w najbliższym czasie. 


4 komentarze:

  1. Gratuluję hobby i samozaparcia. Świetnie się czyta Pańskiego bloga i ogląda te przepiękne okolice. Ale miałbym jedną prośbę - kolorowe fotki :-)
    Powodzenia i zdrowa życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się chce zobaczyć kolor, to trzeba pofatygować się w te miejsca ;) Dziękuję i pozdrawiam

      Usuń
  2. Ależ ja tak daleko mam :-) Ale może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  3. taka mała Nysa :) https://pl.wikipedia.org/wiki/Nysa#Ludno.C5.9B.C4.87

    OdpowiedzUsuń