środa, 1 stycznia 2014


No i zaczął się rok. Generalnie - umówmy się - że lata to granica umowna i w sumie niczego nie oddziela i być może nawet co poniektórzy outsiderzy nawet niczego nie świętowali. Niemniej jest to jakaś granica. Albo nawet kilka. Po pierwsze cykliczność. W naszym klimacie - jakby on nie dziwaczał, czego przykład mamy teraz za oknem - Nowy Rok oznacza, że jesteśmy mniej więcej w połowie martwego sezonu. Oczywiście z tego, co czytam na facebooku i innych socmediach, wiele osób jest aktywnych, ale przyjmijmy, że to nie jest "ta" aktywność. Lepsza taka, niż żadna. Inaczej - gdyby cykliczność była zła, to byśmy nie byli cyklistami ;). Po drugie - Nowy Rok to nowa tabelka w Endomondo czy innej Stravie lub Garmin Connect, więc zaczyna się motywacja do zrobienia lepszych statystyk. Ja tam sportowcem sensu stricte nie jestem, ale jak mi wyjdzie 3000 km więcej na koniec roku to jakaś duma się pojawi. Ale najbardziej ważne jest to, żeby do tego końca roku dotrwać w zdrowiu - truizm, ale tak naprawdę to jest podstawa wszystkiego. Ja po ponad dwóch tygodniach chorowania w końcu wsiadłem na rower. Nawet myślałem, żeby szosę odpiąć z trenażera, ale nie - nie dałbym rady jechać powoli i tylko bym sobie zaszkodził. Wypadło na mtb i było super. Jechać po prostu bez celu - trochę asfaltu, trochę trawy, trochę bruków. Byle powoli.

Dzisiaj starałem się nie zaglądać w informacje itp, ale dotarło do mnie, że w Kamieniu Pomorskim pijany gość zabił autem kilka osób, które stały sobie po prostu. Zgroza. Tak dzisiaj sobie jechałem powoli i myślałem za każdym razem, gdy mijało mnie auto (ale wtedy jeszcze nie wiedziałem o tej tragedii), czy w tym lub tamtym samochodzie siedzi napity kierowca (lub na kacu) i zaraz zetnie mnie z drogi. Całe szczęście aut mało jak nigdy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz