środa, 13 listopada 2013

Złotoryja - Dziwiszów. Jeśli Cię nie zabije, to Cię wyziębi. Góry Kaczawskie i Kraina Wygasłych Wulkanów. DW 328 i DW 365 ***


Wyświetl większą mapę

Źródło: Endomondo

Sprawa wydawała się prosta: mała pętla, około 75 km, lekkie podjazdy, jeszcze lżejsze zjazdy. Jednak w temperaturze nieco ponad 0°C jest to dość trudne. Niemniej plan został wykonany, bo najważniejszy odcinek został "przepracowany". Reszta to dopełnienie, na które przyjdzie czas w cieplejsze dni. Przyznam, że boli mnie myśl, że na jakiś czas trzeba spowolnić, ale ten wyjazd udowodnił mi, że to nieuniknione. 

Co jest najważniejsze - odcinek ze Złotoryi do Dziwiszowa (właściwie to już niemal Jelenia Góra) jest super elementem do rozpoczęcia szosowej włóczęgi po regionie. Masz jeden dzień? Jesteś w pobliżu? Przyjedź do Złotoryi, zostaw tam samochód i jedź. Ale! Ale najlepiej w dzień świąteczny i to wcześnie rano. Droga jest kręta ruchliwa. Do tego w dni powszednie pełna tirów.

Kraina Wygasłych Wulkanów
Z okolicą Jeleniej Góry jestem silnie emocjonalnie związany. Od początku mojej edukacji twórczej w tym rejonie przyjeżdżaliśmy na plenery, jako miłośnik (kiedyś) mtb tu jeździłem rowerem, jako miłośnik łażenia po górach - tu łaziłem po górach. Nigdy wcześniej nie wybrałem się na Pogórze Kaczawskie, a wiecznie intrygował mnie brązowy znak - Kraina Wygasłych Wulkanów. Jejku, bo trochę to takie spełnienie marzenia o Kamczatce, tylko takiej nie dymiącej. I bliżej od domu i nie ma niedźwiedzi. Niestety, aby było bliżej marzenia - wybraliśmy się z kolegą Adamem na wycieczkę w temperaturę, która ociera się o średnią podczas kamczackiej zimy :) Oczywiście to był mój pomysł, bo Adam - jak się okazało całkiem słusznie - był za objechaniem Doliny Odry. Ale i tak było ładnie. Faktycznie dawne wulkany są widoczne już z autostrady A4, po wyjeździe ze Złotoryi mija się pierwszy i nawet na powyższej mapie wychwyci je niemal każdy. W internetach znajdziecie komplet informacji o ich pochodzeniu. Piękne jest to, że te góry nie są wysokie - wznoszą się tak 200-300 m ponad teren, wokół wiele dolin, na dnie których wiją się potoki poprzecinane drogami lub liniami kolejowymi. Masa pięknej zabudowy, manufaktury, fabryki, kościoły. Tutaj wojna nie zrobiła wielkiego spustoszenia w trakcie przejścia frontu, więc jest duuużo dobrego dla każdego.

Trip
Plan tripu obejmował przejazd do Świerzawy, poprowadzony doliną rzeki Kaczawy, by za Świerzawą odbić w kierunku Jeleniej Góry. Najważniejszym punktem miał być mega podjazd, by z jego szczytu mieć chyba najpiękniejszą panoramę na Kotlinę Jeleniogórską i Karkonosze. Dupa.

Miało być tak:


Wyświetl większą mapę

A było tak:

No dobra, było pięknie, ale nie jak w Naszynal Dżeografik.

Potem mieliśmy odbić w Dziwiszowie na Zachód, dojechać do Pilchowic i tamtejszej zapory. Mieliśmy odwiedzić piękne, uśpione miasteczko Wleń, a potem wracać do Zotoryi. No i cały czas mieć widok albo na wulkany, albo na Karkonosze. Ja i tak byłem przeszczęśliwy, bo jazda tą trasą, zanim ruch stał się poważnym problemem, była mega fajna. Jest klimat - od razy przy wyjeździe ze Złotoryi - wąska, gładka szosa, szum Kaczawy, tory, zabudowa i wokół góry. Wrócimy tam niebawem. 




Tu właściwie byliśmy zaraz za Złotoryją, asfalt świetny, widoki już bardzo ładne i delikatne falowania drogi w górę i w dół jakoś nie męczę, ale szybko rozgrzewają, więc wycieczka zaczyna nabierać powoli cech "dobrego pomysłu". Architektura jest typowa dla terenów poniemieckich - jeśli jest dolina i potok, to znajdzie się miejsce dla tartaków, młynów i innych fabryk, oraz koniecznie dla gasthausów. Miłośnicy reportażu "Miedzianka" Filipa Springera powinni być zachwyceni, bo tu mniej więcej każde miejsce to bardzo podobna historia. 

Wielisławka (369 m n.p.m.) i czapla. 


Ta jasna plama w lewej części zdjęcia to zastygnięta w fantazyjnym kształcie lawa - Organy Wielisławskie. Są blisko drogi, można do nich dojechać szosą i warto to zrobić. Nie są one może tak spektakularne, jak kolumny bazaltowe na Wyspie Króla Jerzego, ale i tak są niezwykłe, jeśli spróbujesz sobie wyobrazić, że jakiś czas temu tu było pełno dymu, oddychanie było by niemożliwe, a żar rozwarstwił by karbon ramy ;)


Świerzawa - tu aż ciśnie się na klawiaturę słowa, które były bardzo często używane w obecnym numerze RowerTouru - Tu czas jakby się zatrzymał. Świerzawa nie oberwała frontem od wojny, więc zachowała unikalne zabudowania i zabytki. Wszystko znajdziecie na wiki w linku powyżej, ale układ, charakter i klimat tej miejscowości jest niezwykły. Za Świerzawą kończą się lekkie podjazdy i zaczyna terror. Asfalt już jest raz lepszy, raz gorszy, ale nie tragiczny.



Ten znak nie jest optymistyczny, ale po dwóch kilometrach postawili taki sam, ale z podpisem "2,5 km". Ale nie ma się co bać - te 11% to jest tylko przez chwilę, a cały podjazd to około 6%, cokolwiek ta skomplikowana nomenklatura odwołująca się do tangensów i innych matbredni znaczy. Za tymi podjazdami miał być na zjeździe punkt widokowy warty grzechu. Mając tego świadomość oszczędzałem się trzymając puls w ryzach max 160 uderzeń. Bardzo pomogła mi w tym szatańska kaseta założona do szosy, zapożyczona chyba z mtb ;) ale to nie przytyk. O wszystkim napisze później. 


Fot: Adam Pietryk

No i tu mi się dostało. Tu poznałem aurę jak na Kamczatce - widoki fantastyczne, ale wichura - kamczacka, temperatura - kamczacka, wyziewy spalin - kamczackie. Adam się wkurzył jak napity Czukcza, bo zimno, bo to głupi pomysł i te de i te pe. Pomysł nie był głupi, tylko aura nie ta ;)


Ja widokami cieszyłem oko. Może powietrze nie było przejrzyste jak nad fiordami, może nie było błękitu nieba jak na Fuerteventurze, ale było zajedobrze. Pomijając fakt, że faktycznie w czasie zjazdu dokonał się absurd - nagle było koszmarnie zimno, dreszcze nie dawały rady rozgrzać rąk ani nóg, a prędkość robiła swoje. Zaciskać hamulców nie sposób, do mięśnie odmawiają posłuszeństwa, a nogami nie można przestać kręcić, bo odpadną. Ale - przeżyliśmy. 

Co dalej?
Dalej warto zrobić sobie przerwę na kawkę w Jeleniej Górze, do której wpadamy z impetem i kierować się na Jeżów Sudecki - Pilchowice, objechać jezioro przez Maciejowiec z pięknym założeniem parkowym i pałacowym (oczywiście to wycieczka na wyobraźnię, bo i park, i pałac to ruina). Dalej wzdłuż Bobru dojechać do Wlenia, który jest tak jakoś mile skromny, że aż by się go chciało przytulić. A z Wlenia prosto do Złotoryi. W większości są tam dobre asfalty, po drodze jeszcze jeden podjazd. Mapka założenia tej trasy jest tu [link]. Za Bełczyną czeka nas jeden z widok na pobliską Ostrzycę Proboszczowicką (501 m n.p.m.), czyli Śląską Fudżi. 

Komunikacja
Pogórze Kaczawskie jest "przyklejone" północną częścią do Autostrady A4, niecałe 70 km na zachód od Wrocławia. W Złotoryi można się zaparkować i zwiedzić niemal całe góry w jeden dzień. Warto to zrobić w ciągu lata - nie tylko ze względu na temperaturę, ale też przez to, żeby przyjechać tu o świcie, np w niedzielę i jechać pustą drogą. Pozostałe szosy nie są tak obciążone ruchem, więc można kontynuować przejazd już spokojniej. 

Subtelny product placement niczym w programach kulinarnych z Panią Magdą ;)


Na kilka tygodni dostałem do recenzji rower od Canyona, który to Canyon pomógł w tej dość ekstremalnej wyprawie i któremu bardzo dziękuję. W kartonie przyjechał model Roadlite AL w najniższej, ale dobrze wyposażonej opcji 6.0. O wszystkim napiszę, jak natłukę nim kilka setek. Na teraz mogę napisać, że to bardzo ciekawy zestaw, skomponowany trochę na typowo niemiecką modłę - jest zachowawczy, wyważony, dobrze wyposażony. Nie krzyczy na mnie, ale i nie pozostawia bez interakcji. Coś jak VW Golf, ale chciałbym, żeby VW Golf miał taki stosunek jakości do ceny. W ciągu dwóch tygodni pojawi się recenzja ze zdjęciami. 

5 komentarzy:

  1. Ciekawy teren.
    Gdzie w czasie jazdy trzymasz aparat?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! W specjalnie do tego wyszkolonej prawej ręce, przez co czasem zaliczam glebę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wyraziłem się precyzyjnie. W czasie jazdy, kiedy nie jest używany:) Jest na tyle mały, że mieści się w kieszeni? Jeśli tak, to co z wilgocią?:) W terenie nie ma problemu - plecak, nerka albo pokrowiec przyczepiony do plecaka, ale co z szosą?

    OdpowiedzUsuń
  4. Heh, no nic - ja się tu uzewnętrzniam, a to wszystko jak krew w piach ;) aparaty mam dwa do celów szosowych. Jeden to telefon, który mnie wkurza, bo jak go kupowałem, to chciałem mieć fajny, a on nie jest fajny, ale robi fajnie foty i czasem w lecie jak go wyciągam z tylnej kieszonki to jest mokry jak foka, ale szlag go nie trafia. Drugi aparat to mały, stary Canon Ixus, który już tyle przeżył, że pot w kolarskiej koszulce to on wciąga nosem.

    OdpowiedzUsuń
  5. następny mrazem zapraszamy do Vili Greta na kawę :-) To tylko 2 x 3 km dodatku. MOżna tez pojechać przez Lipę

    OdpowiedzUsuń