środa, 20 kwietnia 2016

Runda doskonała - Javornik - Lądek Zdrój - Stare Mesto - Branna - Lipova Lazne - Bernartice - Javornik ******


Na początku października 2013 roku obudziłem się wcześnie rano w niedzielę, z trudem przełknąłem ślinę przez obolałe gardło i zakląłem nie tak po cichu, jak wymagałaby tego domowa etykieta w przypadku, kiedy jeszcze wszyscy w domu śpią. Byłem absolutnie chory i na strasznym wkurwieniu pisałem do Tomka wiadomość, że nie pojadę planowanej pętli. Tomek pojechał, a dzień później wrzucił foty na swój blog, a ja to też opublikowałem tutaj (o tu). Potem Tomek usunął bloga, co zaowocowało rozwaleniem zdjęć, a ja głupi czekałem dwa i pół roku, żeby przejechać jedną z najpiękniejszych pętli, jakie znam.

Ten tekst to w zasadzie tylko uzupełnienie słów, które napisał wtedy Tomek (zachęcam do przeczytania), no i postaram się zdjęciowo trochę nadrobić.

W końcu nadszedł ten moment w roku, kiedy można się umawiać na wyjazd z domu o szóstej rano, co spowodowało, że na dwie fabie tuż po siódmej byliśmy już w Javorniku, gdzie pod urzędem miejskim zostawiliśmy auta.


Javornik to takie super miejsce, o którym pisałem już nie raz, jednak za każdym razem tutaj nie mogę się nadziwić ilości restauracji i generalnie "miłego" klimatu miasteczka ze spoglądającym nań z góry zamkiem Jansky Vrch. Czekając na Karola i Tomka (ale innego Tomka) aż się pozbierają, zrobiłem sobie rozgrzewkę... dupa, po prostu chciałem się przejechać tutejszymi uroczymi uliczkami. A że rozgrzewka - z Javornika trasa wiedzie na Przełęcz Lądecką, więc rozgrzewka jak najbardziej przyda się do tych kilku kilometrów podjazdu (chyba z osiem).


Tym razem lepiej wyszło zdjęcie, niż w kwietniu przed rokiem, kiedy chciałem je powtórzyć na zjeździe z Przełęczy. Niestety wtedy lunął deszcz, a przy kapliczce skończyły mi się klocki hamulcowe, więc musiało poczekać.




Podjazd nie jest trudny, można w całości wjechać z blatu. Uważać trzeba najbardziej na kierowców, którzy skracają sobie drogę z Kotliny na Opolszczyznę - nie ma ich wielu, ale co drugi myśli, ze jest Bublewiczem.



Po polskiej stronie zjechaliśmy na parking, z którego jest mega widok na Kotlinę Kłodzką, na Czarną Górę (Masyw Śnieżnika) - tylko najlepiej podjeść kawałek dalej.


Taki dowcip.



Minęliśmy Stronie Śląskie - światło, pogoda, temperatura, nawet wiatr - wszystko idealnie się poukładało. Nawet asfalt - zawsze trochę się bałem jego jakości tutaj, na wschodniej ścianie Kotliny, ale był lepiej, niż dobry.


Choć w Bolesławowie go nie było, ale był oczopląs od tych ślicznych miniaturowych budynków i kostki brukowej na podjeździe.





Podjazd na Przełęcz Płoszczyna miał być hardkorem. Nie ze względu na jakieś chore stromizny - jest całkiem łagodny, nie wiem, czy miejscami osiąga około chociaż 8%. Na oko ma 6%. Zapomniałem, że Tomek (tamten, nie ten na zdjęciach) pisał mi, że droga jest zrobiona. Cud! Bo do tej pory każdy cieszył się zjazdem na stronę czeską, gdzie asfalt przypominał alabaster. Niestety jest tuż po roztopach, więc po polskiej stronie (jak i po czeskiej, ale to za chwilę) droga jest pokryta grubą warstwą piachu. Podjeżdżając to nie przeszkadza, ale w dół...





...w dół wciąż lepiej było po czeskiej stronie, bo raz, że piachu mniej, to widok na Śnieżnik pojawiający się co jakiś czas był piękny. U nas nie ma możliwości, by zobaczyć tę górę w pełnym słońcu, a tu - tylko tak było.

Kiedy dojechaliśmy do Novej Seninki, droga pięknie wiła się w dolinie ze strumieniem, owcami i tym wszystkim, co tu jest pięknego. Aż do ścianki prowadzącej do rynku Starego Mesta. Segment na Stravie ma nazwę "Mur de Stare Mesto" i ta pionowa ściana faktycznie robiła wrażenie. Krótka, więc da się ją skończyć, zanim zaczną piec płuca.





Stare Mesto to cyrk dla oczu. Sentymentalnych oczu. Tu jest jak na planie zdjęciowym animowanej bajki "A je to" z Patem i Matem. Rynek, śliczny mikro ratusz, pod ratuszem mikro schody, mikro stacja benzynowa, mikro sklep, mikro szkoła, mikro bloki. Tylko widoki makro.


Wyjechaliśmy w kierunku miasteczka Branna - spacerowałem po nim dwa miesiące wcześniej w śniegu, a tu po śniegu już tylko piach w porach fatalnego asfaltu. To jedyny odciek o przeciętnej jakości, choć bez dramatu. Dało się szybko i bezpiecznie jechać.







I po 6 km dojechaliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy wypić kawę na mini rynku kolejnego mini miasta, zawieszonego na zboczu. Prawie jak w Ligurii ;) widok fenomenalny - Branna - wielki kościół katolicki, obok niego ewangelicki (z niższą wieżą), na lewo odrestaurowywany zamek, na prawo widać ratusz, a w dole budynki spięte z resztą miasta bardzo długimi schodami, które są tutaj jedną z atrakcji turystycznych.





Pierwszy raz w życiu miałem takie światło na zdjęciach. Niemal nie było co robić w Lightroomie - Instagram w wersji pre-rejestracyjnej.


Kawiarnia okazała się zamknięta, więc został nam mini browar, gdzie mini kelnerka podała nam kawę turka w szklankach tak wysokich, jak flakony. Minibrowar ma jednak maksi ceny, więc trzy kawy i trzy marlenki trochę zaskoczyły przy kasie fiskalnej. Ale za takie widoki przy stole spokojnie - stać nas było na tę rozrzutność.



No i głupim pomysłem było w tej Brannej się najadać marlenkami, napijać kawami (ja jeszcze "dałem sobie" małą jedenastkę), bo niby zjazd, ale z zimy pamiętam, że droga mocno idzie w górę, robiąc momentami 12% i to tak dość długo.



W dół było też 12%, były łzy w oczach pomimo okularów, był Keprnik po prawej...


...i Ramzova - super miejsce na narty, ale nie tego dnia.


Potem było strasznie szybko. Z Ramzovej do Lipova-Lazne lecieliśmy cały czas około 70 km/h, przez jakieś 12 km. I tu właściwie można by skończyć, bo z pięćsetny raz opisywałbym, jak strasznie dobrze jest na odcinku z Jaskini do Javornika przez Vapenną.


No więc nie napisałem :) Skręciliśmy tylko przed Javornikiem na Dziewiętlice. Już po płaskim, żeby dokręcić do 100 km, żeby wstydu nie było na Stravie. Po polskiej stronie pas przygraniczny jest też piękny, oferuje super widoki, a czasem (w okolicach Nysy) wrzuci pod koła jakieś "naście" procent. Generalnie strefy przygraniczne są ciekawe szczególnie. Nieczynne stacje końcowe (Pruskie), wpleciona na każdym kroku bogata historia Marianny Orańskiej... to czuć, choć z jednej strony jak zwykle przykro jest patrzeć na umierające linie kolejowe i zaniedbane wsie. Ale ma się ku lepszemu i to też widać.




W tygodniu w głowę dostałem od Youtuba najlepsze tło muzyczne. Po pierwszym przesłuchaniu (a dzisiaj już po setnym) wiedziałem, że to będzie TO tło do TEGO przejazdu. Uwielbiam. Tam jechałem z muzyką w głowie (bo nie na uszach), a teraz słuchając muzyki - mam widoki tuż za zamkniętymi powiekami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz