Zanim przejdziesz niżej i doczytasz telegraficzny skrót (jak na przejechanie ponad dwóch tysięcy kilometrów i miliona metrów w górę) pozwolę sobie na przedstawić Arka. Arek (Arkadiusz zasadniczo) Wojciechowski jest fotografem, robi foty jedzenia albo nagich ludzi, jeździ na dziwnym rowerze, bo z bagażami i prostą kierą, ale rama to Bianchi, więc jest koszernie.
Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Wojciechowski
Pierwszy dzień, potworny upał dochodzący do 40 stopni.
45°3'58" N 4°45'19" E
Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie…
45°3'12" N 4°43'48" E
Wąwóz rzeki Ardeche.
44°23'15" N 4°24'31" E
Cel
Po prostu pojechać. Być ciekawym co
kryje się za kolejnym zakrętem drogi, co zobaczę za kolejnym wzniesieniem
terenu. Jechać, jechać, jechać i chłonąć widoki. Wyrwać się z domu, oderwać od
komputera.
Chciałem pokręcić się po Masywie
Centralnym, a potem jakoś stamtąd wrócić i to głównie wpłynęło na kształt mojej
wycieczki. Masyw Centralny to 5 parków narodowych więc jest co oglądać. Potem
była Prowansja, Alpy, jeziora na pograniczu włosko-szwajcarskim, niemieckie
Alpy, ścieżki rowerowe nad Dunajem, trochę pogórków na austriacko-czeskim
pograniczu i już koniec. Pomiędzy tymi miejscami zdarzały się dni nudne i
nieciekawe, kiedy musiałem się transferować między miejscami ciekawymi. Ot taka
specyfika wyprawy, nie wszystko da się przeskoczyć.
Wąwóz rzeki Ardeche.
44°22'10" N 4°27'10" E
Wąwóz rzeki Ardeche.
44°22'2" N 4°27'16" E
Camping Le Mazet, poranek. Rower spakowany o poranku, gotów do jazdy.
44°20'17" N 4°31'47" E
Dojazd
Żeby się wystrzelić na miejsce z
rowerem trzeba się postarać. Samolot mi nie odpowiadał bo rower musiałbym
rozmontować, zapakować w karton i nie miałbym pewności czy na lotnisku docelowym
odbiorę go w całości. Przewoźnicy autokarowi to jakaś zmora, nie gwarantują
przewozu roweru, a decyduje o tym kierowca w dniu wyjazdu, czyli loteria. Pod
hasłem „przewóz paczek” znalazłem busa, który bez łaski mnie zabrał, kosztowało
to więcej niż autobus ale też przejazd busem trwał kilka godzin krócej. Tak czy
inaczej podróż jest masakrą, którą jakoś trzeba przeżyć, 22 godziny spędzone na
samochodowym taborecie do najprzyjemniejszych doznań nie należy.
Rzeka Ardeche, dzień drugi.
44°19'39" N 4°32'55" E
Barjac.
44°18'27" N 4°20'45" E
Piwo nad Le Luech.
44°18'6" N 4°2'51" E
Mapy
W dzisiejszych czasach wożenie ze sobą
papierowych atlasów i map przestaje mieć jakikolwiek sens, szczególnie jeśli
chce się przejechać kilka krajów. Trzeba by wieźć ze sobą ze 2 kg papieru.
Smartfon i darmowe aplikacje działające offline, takie jak Navigator na Androida
w zupełności wystarczą. Zaletą mapy elektronicznej z GPS-em jest to, że pokaże
Ci dokładnie gdzie jesteś, a nie gdzie domyślasz się, że jesteś i nawet jeśli
się zgubisz czy przeoczysz skrzyżowanie to szybko możesz wrócić na właściwą
trasę.
Wcześniej przygotowałem sobie tracki w
formacie gpx, wciągałem je do Navigatora, a on pokazywał mi drogę. Nie zgubiłem
się ani razu.
Inny program, jak np. Strava,
Endomondo czy choćby polski Navime może zapisywać tracka, który przyda się
później do analizy trasy czy geotagowania zrobionych zdjęć.
Wąwóz rzeki Le Luech
44°18'7" N 4°2'32" E
Wiadukt kolejowy nad rzeką Le Luech nieopodal miejscowości Chamborigaud.
44°18'16" N 3°59'13" E
Castelbouc.
44°20'28" N 3°28'0" E
Wąwóz rzeki Tarn.
44°18'20" N 3°15'36" E
Landszafty
Via Michelin, czyli dostępne online
mapy Michelina powiedzą Ci prawdę. Każda droga zaznaczona na zielono warta jest
grzechu. Jeśli pojedziesz taką drogą Twoje oczy będą szczęśliwe, a poziom
endorfin odpowiednio wysoki. Inspiracją do moich podróży są też relacje z Giro
czy TdF. Kiedy zdarza się malowniczy etap po prostu trafia on do bazy miejsc,
które chcę odwiedzić.
Momentami więcej czasu stałem niż
jechałem, w końcu wsiadałem na rower tylko po to żeby 500 metrów dalej zatrzymać
się znowu i sięgnąć po aparat. Prawdziwe fabryki landszaftów, którymi jechałem
to wąwóz rzeki Ardeche, Tarn, podjazdy pod małego Bernarda i Maloję, Dolina
Aosty.
Gatuzieres.
44°12'2" N 3°29'33" E
Winnice za Bonnieux, w oddali słynna Góra Wiatrów.
43°50'20" N 5°19'47" E
Wąwóz Meouge.
44°16'1" N 5°46'15" E
La Batie-Montsaleon.
44°27'39" N 5°43'34" E
Monestier-de-Clermonz, wiadukt autostrady A51. W tle szczyty masywu Vercors.
44°55'49" N 5°38'22" E
Pieniądze
Nie jest drogo. 3 tygodnie za 3300 zł.
Dojazd z Wrocławia do Francji kosztował 650 zł, powrót pociągiem z Brna ok.
150zł. Cała reszta, 2500 zł to koszt podróżowania czyli jedzenie, piwo i noclegi
na kampingach, do tego jakaś dętka, którą musiałem kupić.
20 km przed Bourg-Saint-Maurice, miejscowość, z której zaczynają się podjazdy
na Col d'Iseran, Cormet de Roselend, Małego Bernarda i paręnaście ciekawych górek.
45°34'46" N 6°44'9" E
Podjazd pod Bernarda.
45°37'26" N 6°51'55" E
Pożegnanie z Francją.
45°40'45" N 6°52'59" E
Dolina Aosty
45°45'44" N 7°0'13" E
Dolina Aosty, Saint-Vincent
45°45'6" N 7°38'4" E
Bagaż
Mimo, że tuż przed wyprawą testowałem
jazdę z tym co spakowałem i tak wziąłem za dużo rzeczy. Już drugiego dnia, po
tym jak ledwie podjechałem pod pagórek o nachyleniu 6-7% pożegnałem w śmietniku
prawie 2 kg ciuchów. Parę dni później, przed wjazdem w Alpy, wysłałem paczkę do
Polski z rzeczami cenniejszymi, a jak się okazało zupełnie nieprzydatnymi. Przez
to, że miałem bagażu za dużo, a na tylne koło zbyt optymistycznie założyłem
kasetę z 26 ząbkami musiałem sobie odpuścić dwie alpejskie przełęcze. Co prawda
byłem na nich kilka lat wcześniej ale jednak żal. Pewnie bym na nie wjechał ale
na drugi dzień mógłbym już nie pojechać nigdzie, a na to sobie pozwolić nie
mogłem.
Jeśli nie śpisz jak buszmen w lesie
tylko na kempingu to zamiast butli z gazem, kuchenki i menażki weź leciutki
stalowy kubek i zwykłą grzałkę, zaoszczędzisz prawie kilogram wagi, a gniazdko z
prądem znajdziesz przecież na każdym kempingu czy stacji benzynowej. Zamiast
cukru weź słodzik, kolejne 0,5 kg do przodu. Zamiast płynu do kąpieli, szamponu
itp. weź jedno dobre mydło w kostce. Zamiast ładowarki solarnej weź mały power
bank, telefon do ładowania i tak możesz zostawić w toalecie, nikt go nie
ukradnie, a power bank będziesz miał na wypadek bezprądowia. Zamiast lustrzanki
zabierz kompakt z dobrą matrycą, w zupełności wystarczy. Ciuchy wyłącznie
lajkrowo-polarowe, żadnej bawełny. Niby oszczędności na poszczególnych
elementach nie są wielkie ale kilogram do kilograma i zbierze się 5, a to już w
Alpach robi różnicę.
O tym, że było rzeczywiście ciężko
przekonałem się gdy złapałem kapcia w tylnym kole. Zdjąłem koło i chwyciłem się
za głowę. Nie było bieżnika! Zniknął, a w jego miejscu pokazały zielone placki
wkładki antyprzebiciowej. Po nieco ponad 2100 km starły się jakieś 3 mm
gumy!
Dolina Aosty, Bard.
45°37'12" N 7°44'19" E
Pomiędzy Lago di Maggiore, a Lago di Lugano. Ta niepozorna górka w tle
zamorduje mnie tego wieczora.
45°53'53" N 8°42'3" E
Lago di Como. Łódki miejscowych rybaków ;)
46°9'44" N 9°20'43" E
Lago di Mezzola.
46°11'40" N 9°26'59" E
Przeciwności losu
Wiatr. Może być Twoim sprzymierzeńcem
lub najgorszym wrogiem. Bywały dni, w których wiało przyjemnie w plecy i
pędziłem jak wariat. 30-35 km/h z sakwami to już naprawdę sporo. Bywały jednak
dni, w których płakałem z bezsilności. Dolina Aosty, ponad 100 km do
przejechania, start z kempingu leżącego na wysokości ok. 1000 metrów n.p.m.,
meta nad jeziorem na wysokości nieco ponad 200 m n.p.m. Myślę sobie, luzik,
rekreacja, dziś odpocznę. Nic z tego. Wmordewind był taki, że jadąc z lekkiej
góry, z której rower sam toczyłby się co najmniej 30 km/h ja, pedałując nie
mogłem przekroczyć 20 km/h. Masakra. Rzucałem w ten wiatr najwymyślniejszym
mięsem, w sumie i tak mnie nikt nie słyszał ani nie rozumiał, a ja przynajmniej
trochę rozładowywałem frustrację. Na szczęście wg prognoz miało przestać wiać
około 17 i dokładnie tak się stało, o 17.30 wyłączyli wiatr. Dosłownie w ciągu
minuty, dwóch nastała cisza i mogłem w miarę rześko jechać dalej.
Kamienny most w Bondo
46°20'20" N 9°33'22" E
Szwajcaria :)
46°21'60" N 9°39'17" E
Końcówka podjazdu pod Majola Pass.
46°23'41" N 9°41'31" E
Woda
Wiadomo, pije się sporo, kilka litrów
dziennie. Woda jest ciężka, szczególnie kiedy wiezie się ją pod górę, a to
oznacza, że co 2-3 godziny przydałby się jakiś wodopój. Najlepiej kupować wodę w
sklepach ale nie zawsze się udawało. We Francji radziłem sobie w ten sposób, że
korzystałem z przydomowych kranów. Szczególnie na południu jest taki zwyczaj, że
niemal przy każdym domu jest kranik, z którego można nalać wodę. Raz w
restauracji dostałem pełną butlę lodowato zimnej wody z nalewaka. Bosko bo
akurat był piekielny upał :) Raz miejscowi polecili mi fontannę, w której
płynęła krystalicznie czysta woda ze źródełka.
Pewnego dnia we Włoszech skończyła mi
się woda i jechałem zaglądając w każde podwórko w poszukiwaniu kranu. Nic.
Trafił mi się jakiś region, w którym nie podlewa się ogródków, a sklepy
pozamykane. Cóż począć, jechałem dalej i szukałem, w pewnym momencie minąłem
cmentarz. Nagle olśnienie. No gdzie jak gdzie ale na cmentarzu musi być kran. I
był :)
W Szwajcarii zupełnie inna bajka.
Mnóstwo poideł, które kiedyś, a może i dzisiaj służą do pojenia krów. Takie
koryta wydłubane w pniu drzewa lub kamienne, do których „z kija” leje się
absolutnie najlepsza woda jaką piłem w życiu. Perriery i Vichy po 2 Euro za
butelkę to przy tym zwyczajna klozetówka z dworca w Skarżysku-Kamiennej.
Silsersee.
46°24'42" N 9°42'37" E
Szwajcarskie poidełka z wodą o smaku ambrozji.
46°52'46" N 10°27'31" E
Pożegnanie ze Szwajcarią.
46°54'51" N 10°28'56" E
Wzdłuż rzeki Inn, rowerowy raj wg Austriaków.
47°12'42" N 10°47'58" E
Jedzenie
Na chińskich zupkach i bagietkach
daleko nie zajedziesz. Niestety. Jakoś tak się złożyło na początku wyprawy, że
kiedy byłem głodny to nie było w pobliżu żadnej restauracji, a kiedy mijałem
restaurację nie byłem głodny. W rezultacie w pierwsze 10 dni ledwie 2 razy
jadłem ciepły posiłek w knajpie. Potem wziąłem się za siebie i dzień
rozpoczynałem od przeszukiwania Google Maps pod hasłami McDonalds, KFC czy
Burger King. Jeśli trzeba było nieco zboczyć z trasy to tak robiłem. Warto było.
Jadąc rowerem spalałem tyle kalorii, że powiększony zestaw wpadał do mojego
żołądka jak ziarenko groszku do studni ;) Taki żarcie to paliwo doskonałe, może
nie supersmaczne ale treściwe. Białko, skrobia, cukier. Paliwo dla nóg. Pół
godziny po wciągnięciu burgera, frytek i wiaderka koli naprawdę czułem przypływ
energii, mogłem wreszcie jechać. Koszt żywienia w takich barach też robi swoje,
7 Euro za duży zestaw w porównaniu do 15-20 Euro za obiad w dowolnym bistro,
różnica jednak jest wyraźna.
Reit im Winkel, Niemcy.
47°40'22" N 12°27'33" E
200 km ścieżki rowerowej? Żaden problem.
48°13'40" N 14°34'50" E
Dunaj we mgle.
48°13'27" N 14°35'9" E
Zaopatrzenie
Robienie zapasów i wożenie ze sobą
kilogramów jedzenia jest raczej słabym pomysłem. Najwygodniej jest mieć przy
sobie to co się zje dzisiaj i rano na śniadanie czyli bagietkę, niewielką
konserwę, parę topionych serków, jakiegoś pomidora czy pęczek rzodkiewek, co kto
lubi. I tak codzień, jedynie na niedzielę trzeba zakupić trochę więcej prowiantu
bo sklepy otwarte są tylko do godziny 12-14, w zależności od kraju.
W Polsce pod względem zaopatrzenia
jest wręcz cudownie, praktycznie w każdej wsi jest jakiś „supermarket”. W
centralnej Francji jest dziwnie. Jednego dnia przejechałem 65 km nie napotykając
ani jednego sklepu, natknąłem się tylko na piekarnię. Wiem, byłem w miejscach
mało uczęszczanych i mało przemysłowych ale żeby tak zupełnie bezsklepowo? Gdzie
Ci ludzie robią zakupy?
We Włoszech jest całkiem OK, po drodze
napotykałem sporo małych sklepów, w Szwajcarii zakupy robiłem tylko raz, a w
Austrii i Niemczech czułem się jak w domu. Lidle, Aldiki i inne ichniejsze
„Biedronki” były w każdej większej miejscowości.
Owoce
Zaczęło się od winogron. Miałem to
szczęście, że lato było ciepłe więc grona były dojrzałe, a w wielu miejscach
trwały winogronowe żniwa. Mijałem hektary winnic, z których czasem ukradkiem
korzystałem. Słodycz i marzenie.
Po drodze jadłem też najlepsze śliwki
w życiu, twarde, a jednocześnie niesłychanie słodkie. Innym razem wpadłem na
jerzyny i zjadłem ich tak dużo, że prawie nie mogłem dalej jechać :) Jabłka,
gruszki czy figi też padły moim łupem.
Przed Grenoble mijałem kilometry sadów
jabłkowych po to żeby na pograniczu austriacko-czeskim znów trafić na winogrona.
Ciekawa rzecz, grasują tam stada ptaszysków wyżerających winne grona. Żeby
zapobiec utracie plonów winiarze instalują jakiegoś rodzaju pneumatyczne działa.
Jechałem więc rowerem w dźwiękowych klimatach rodem z Czterech Pancernych.
Ka-boom, chwila przerwy, ka-boom z innej winnicy, chwila przerwy, ka-boom zza
horyzontu, za chilę jebut tuż zza krzaka. I tak przez cały dzień, a stada
ptaszysków co chwila podrywały się do lotu.
Jazda
We Francji i Włoszech jesteś bogiem.
Kolarz, a szczególnie randonneur ma tam szczególne przywileje. Zdarza się, że
kierowcy Cię pozdrawiają trąbiąc i machając przez okno. Nikt nie ma zamiaru Cię
przejechać, potrącić czy nawet wystraszyć. Pewnie wynika to z faktu, że tradycja
kolarstwa w tych krajach jest przeogromna i co drugi kierowca po południu
przesiada się na rower i nawija kilometry.
W Szwajcarii i w Niemczech trąbienie
na rowerzystę czy pieszego jest wręcz nie do pomyślenia więc i tam na drodze
możesz się czuć bezpiecznie jak w swoim łóżku.
W Austrii miałem 2 przygody z
trąbieniem ale to miało miejsce na bardzo ruchliwych drogach więc jakoś
szczególnie mnie to nie zdziwiło.
Typowe austriackie pagórki.
48°35'34" N 16°9'39" E
Kapliczka nieopodal Pottenhoffen, ostatniej wsi w Austrii.
48°46'1" N 16°33'14" E
Asfalt
Kiedy jedzie się tyle kilometrów ze
wzrokiem wbitym w asfalt przed przednim kołem to po jakimś czasie zaczyna się
dostrzegać rzeczy, na które wcześniej nie zwracało się uwagi.
We Francji asfalt jest raczej gruby,
szorstki i położony jakby niedbale. We Włoszech kruszywo do jego produkcji jest
drobne, a nawierzchnia gładka ale widać już włoską fantazję i niedoróby. W
Niemczech jest równo i gładko. Szwajcarii to jakaś abstrakcja. Ideał. Tak jakby
każdy centymetr kwadratowy szosy wypieszczony był ręcznie przez benedyktyńskich
mnichów. Nieprawdopodobna precyzja, każdy krawężnik wygląda tak jakby go
wyprodukował zegarmistrz.
Im bliżej Polski tym bliżej naszych
klimatów, w Austrii można już spotkać dziury i łaty, w Czechach jest jeszcze
bardziej swojsko :)
Pośpieszny
49°24'23" N 16°37'42" E
Kempingi
We Francji są najtańsze ale też
najgorzej wyposażone. Cena za zestaw namiot + rower + człowiek wynosi średnio
9-10 Euro. Najmniej zapłaciłem na kempingu municypalnym -- 4,20 Euro. We
Włoszech bywa drożej, ceny 15-18 Euro ale za to wyposażenie dobre. W Szwajcarii
koszt noclegu to 15 do 20 franków, Austria to wydatki od 10 do 15 Euro. W
Czechach cenowy raj, za namiot zapłacisz ledwie 40-50 koron, za bungalow z
prawdziwym łóżkiem i pościelą 200 koron, czyli tyle ile za namiot w strefie
Euro.
Linki do poszczególnych dni:
Fajna wyprawa!
OdpowiedzUsuńCzytało się bardzo "Swojo" :) Super szkoda ze tak niewiele ;)
OdpowiedzUsuńSuper wyprawa, pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń