czwartek, 7 stycznia 2016

Koniec świata. Księżyce.

- Dobra, robimy!
- To kto staje?
- Jak to kto - ja jestem magister sztuki, to ja robię zdjęcie, a wy zdejmujecie.
Starszy pan wyraźnie przejął się tym dialogiem.
- Proszę się nie martwić, tylko zrobimy jej zdjęcie.
- A róbcie, róbcie. Tylko tu ktoś zabrał ostatnią literę ze znaku...
- Nawet lepiej, wyjdzie bardziej po polsku.
- Wiecie, tu na znaku jak jest zjazd to napisali, że "dwa Księżyce"...
- Taaak?
- Tak, bo zawsze piszą nazwę, potem ile kilometrów, a tu jest odwrotnie. Wie pan, bo to taka artystyczna wieś.
- Yhmy. Dobra, Karol złap ten znak. Nie! Nie tak, za rurę złap, Maciek za tablicę. No! Nie! O! Tak! Akcja! Potem się oczy zaczerni tylko. Idealnie!


foty: Wojtek Sienkiewicz, Karol Kaniuka

* * *
To prawdopodobnie pierwsza załogowa rowerowa misja do Księżyc. Kolejny koniec świata przyklejony dość blisko do ruchliwej drogi. Nie tak bardzo ruchliwej, jak A4, jednak DK 39 tutaj jest ruchliwsza, niż pozostałe drogi w okolicy. Wieś jednak - pomimo nieprzelotowości - jest dość żywa i zadbana. Chociaż pod śniegiem wszystko wygląda dobrze. Nawet Sosnowiec. 

Wydawało mi się, że pojedziemy we dwóch, bo choć się ociepliło, to warunki wciąż są dalekie od idealnych. Jednak ja bardzo takie lubię, pomimo tego, że jazda na przełaju na oponach 35 mm nie jest wyjątkowo łatwa i w duchu śmieję się sam z siebie, jakim głupim pomysłem było pozbycie się górala. No cóż - nie uda mi się dotrzymać danego słowa to już ostatni rower na jakiś czas

Za miasteczkiem Wiązów, w kierunku na Strzelin, jest wieś Stary Wiązów, a za nią drogowskaz "2 Księżyce". Jadąc od strony Strzelina jest "Księżyce 2", więc jak należy. Drogowcy też mają prawo do humoru. Białe drogi w tydzień po opadach śniegu są tego dobitnym dowodem.


Jadąc w kopnym śniegu wszystko jest inaczej. Przełaj jest mało stabilny w porównaniu do opon 2.25", choć nikt nie miał jakoś bardzo łatwo. Śmiałem się pod nosem, że bardzo dużo naraz zdarzyło się splotów. Jedzie nas czterech do (na) Księżyc, a skoro cztery rowery, to osiem kół, a jak osiem kół, to Łunochod. Po Księżycu choł Armstrong, a inny Armstrong jeździł rowerem. W koło obydwu trochę narosło historii, bo ten pierwszy jeździł mocno chemicznie, a ten drugi - wg różnych teorii - w ogóle na Księżycu nie był...



...ale całe szczęście świat usłyszał (o) jeszcze jednego Armstronga, który śpiewał, że Świat jest wspaniały. I taki właśnie jest dojazd do Księżyc, kiedy już zjechało się z DK 39 i prostą nitką trzeba było wbić się na górkę, z której droga powoli opadała w kierunku wsi, wcześniej dając niezwykłe wrażenie braku horyzontu, bo wszędzie było biało: droga, pola, niebo. Tylko niewykoszone przydrożne chaszcze określały granice, jak pas startowy. W zacinającym w twarz śniegu faktycznie to jest fajne, że można poczuć zimę. Nie dla jakiegoś wybitnego cierpienia, bo co to za cierpienie, skoro jesteśmy godzinę od domu i gorąca herbata czy kawa jest praktycznie na wyciągnięcie ręki. Ale to chwilowe uczucie bycia na skraju (czegoś) jest niezwykłe i dla mnie bardzo atrakcyjne. 

Lubię w swoim najbliższym otoczeniu mieć ciągle poczucie zachwytu, odkrywania. Nie tylko w takich innych-niż-zwykle warunkach. W każdych.





Inną rzeczą jest to, że w zimie jazdy choć są wolniejsze, to nie traci się nic na intensywności. Ja nie tracę (bo nie chcę generalizować). Po takich dwóch godzinach herbata smakuje lepiej, niż zwykle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz