wtorek, 28 maja 2019

Oława - kolej - Nysa - Grodków - Oława


Mam głęboką nadzieję, że linia kolejowa, która łączy Brzeg z Nysą nie umrze. Tak bardzo mam tę nadzieję, że 30 lat zajęło mi przejechanie się ty połączeniem. Plus jest taki, że od niedawna pociąg jedzie z Wrocławia przez Oławę - codziennie - i idealnie wcześnie rano, ale nie za wcześnie. Z racji na to, że "znowu mieliśmy mało czasu", to wybraliśmy taka prostą, niedzielną opcję. Trasę wyrysowałem po dwóch piwach na kolanie tuż przed tym, zanim wyłożyłem się na ruszcie nieświadomości. Stąd mieliśmy kilka odcinków specjalnych. 



Dojazd rowerem w pociągu zawsze wygląda dobrze. Albo powrót z rowerem. Można z innej perspektywy popatrzeć na teren, obszar, który normalnie zakreśla się jak "mój" szlakiem zapisu na mapie. Teoretycznie nawet w kiepskim wietrze dojazd do Nysy - jadąc po zmianach - zająłby nam około półtorej godziny. Pociągiem zajął... no też półtorej godziny. Ale widoki! Jakbym oglądał relację na temat mojej drogi. Z Bogusławem Wołoszańskim gościnnie. O, to tak! I powiedziałby coś ciekawego o mnie, z przebitką kamery na nas - z takim filtrem, że niby obraz z kamery 16 mm. O takie coś:


Bogusław Wołoszański, fot. Ralf Sicherlich, CC BY 3.0
"Pomimo tego, że obaj posiadali poziom rowerowej afirmacji ustawiony pięć stopni ponad najwyższy możliwy punkt na skali, to wyjazdy i powroty drogami, które znali jak własną kieszeń, bywała dla nich mordęgą. Choć nie lubili na taki stan rzeczy narzekać, bo - de facto - lubili do pewnego stopnia powtarzalność i przewidywalność swojego życia. Bardziej denerwowało ich to, że szukając nowych miejsc oddalali się od tych wszystkich niesamowitości, które wciąż pozostawały nie zbadane w bezpośredniej bliskości ich - niemal codziennych - tras, które przecież nie miały nic wspólnego z trenowaniem, bo z zapisów, do których mamy dzisiaj dostęp w archiwum Stravy wiemy, że to były raczej prędkości umożliwiające konwersację i kontemplację. Dojazd pociągiem urozmaicał im jednak te najbliższe domu rejony. Podczas jednej z takich podróży odkryli na budynku stacji kolejowej w dawnej Deutsch Leippe - a dzisiaj w Lipowej - napis, wielokrotnie zamalowywany, a dziś jednak wciąż czytelny: Deutsch Leippe. Obaj wiedzieli, że jeszcze tego samego dnia tam wrócą".



W drobnej części trasa pokryła się częściowo do dojazdem do Nysy sprzed dwóch lat, kiedy z Tomkiem jechaliśmy na Pradziada. Już wtedy wiedziałem, że powrót w te okolice będzie mi się śnić po nocach, niemniej - co wtedy też chyba nawet wybrzmiało - "nie uda się, bo zawsze będzie coś ważniejszego i choć jest pięknie i blisko, to pewnie dwa lata zajmie mi powrót". Tak, w te miejsca blisko domu czasem trudniej mi dojechać, niż nad jezioro Como. 



Krajobraz regionu wyznaczony przez drogi DW 401 na wschodzie, DK 46 na południu, DW 385 na północy i DW 395 na zachodzie jest wybitnie urozmaicony przez powtarzające się pagórki, prawdopodobnie pochodzenia morenowego. W dolinach między nimi swoje źródła ma wiele niewielkich rzek, a wyjątkowy teren musiał być atrakcyjny już od kilkuset lat. Rezydencje pałacowe w regionie były dość okazałe, choć większość z nich - jak w pozostałych częściach Śląska i tzw "ziem odzyskanych" - uległo rozkładowi, to Pałac we Frączkowie szczęśliwie ocalał i funkcjonuje dziś jako klimatyczny hotel. Moim zdaniem to najlepsze miejsce na bazę do zwiedzania tych okolic, ale i gór na południu. Bliskość wysokich Jeseników, Rychlebów, Gór Opawskich i Złotych, gwarantuje piękne widoki wieńcząc horyzont za pofalowanymi polami i łąkami.






Perłą jest wieś Siedlec, która robi wszystko, żeby do niej nie wjechać na szosie. Oba dojazdy do wsi szczerzą swoje dramatyczne asfalty w taki sposób, żeby sobie odpuścić. Warto zacisnąć zęby i przecierpieć chwile dyskomfortu, a w ogólnie ładnym krajobrazie dotrze się do idealnego asfaltu, jak jest w samej wsi. Po uspokojeniu wzroku będzie można skupić oczy na kolejnym ładnym pałacu, który chyba także jest w trakcie reanimacji. 


Kolejną perłą jest wieś Ogonów, do której od południa prowadzi droga, która najpierw prowadzi pod wiaduktem nieczynnej - jednej z wielu nieczynnych - linii kolejowych, z piękną stacją samotnie stojącą przy zarośniętym nasypie, a droga zacznie się lekko wznosić. W samej wsi mamy dwie opcje - skręcić w pierwszą drogę w prawo na Karłowice Wielkie, lub pojechać prosto i za wsią w lewo, główną drogę na Goworowice. Oba kierunki doprowadzą do pięknych i dość stromych podjazdów. Przy czym ten pierwszy wydaje się być bardziej malowniczy, choć najlepiej w jednej "turze" zaplanować trasę tak, by kilka razy wieś przejechać. Jest to i możliwe, i ciekawe. 






Słupice - wieś tak bardzo na uboczu, że droga ma w niej przełom i zawraca z lęku przed dotarciem do miejsca, z którego widać już tylko skorupę żółwia. 


Z asfaltami to bywa jak ze złymi chwilami. Jak ma się dobry dzień w pracy i ktoś go zepsuje, to potem wiele osób mówi, że taki dzień pracy był zły. Nieważne ,że na osiem godzin, siedem było dobrych. Tak samo jest tutaj - asfalty, te nieodnowione, są dramatyczne. Lepiej nam się jechało po gruntówkach w kilku miejscach i są one wg mnie dobre nawet jak ktoś musi przejechać na węższych oponach, niż moje 28 mm na szerokich obręczach. Zero stresu. Natomiast jeśli trafi się miejsce, gdzie asfalt jest zły, to to będzie bardzo złe. Wiele dróg jest właściwie w bardzo dobrym stanie, świetne wąskie drogi rozrzucone po szczytach pagórków. 


Biechów w całej rozciągłości jest niesamowity w na pewno tu wrócę tak szybko, jak tylko kleszcze wpadną w odrętwienie. Pałac, który przeżył, bo była w nim szkoła, przy pałacu kościół, we wsi architektura kompletnie nie przystająca do statystycznej większości regionu. Park przy pałącu wielkości chyba Puszczy Amazońskiej i te pagóry...



Rejon pagórków opuszczaliśmy w pośpiechu, żeby jeszcze zdążyć napić się kawy na piękniejącym grodkowskim rynku i po kawie przejechać przez Lipową, w której chcieliśmy zrobić zdjęcie budynku stacji. Pośpiech umożliwiła nam piękna droga, która doprowadziła nas niemal pod sam Grodków. Właściwie niecały kilometr od Pałacu Sulisław, niedawno oddanego do użytku po gruntownym remoncie. Ajurweda nam jednak nie była tego dnia potrzebna, tylko kawa.


Pierwszy raz po puszczeniu najbliższych okolic Nysy przecięliśmy trasę, którą kilka godzin wcześniej jechaliśmy pociągiem. Przecież często tędy jeździmy, a takich rzeczy, jak ta nastawnia ze zdobionymi tarasami to jakoś była niewidzialna wcześniej. Stąd zmiana perspektywy czasem przynosi odkrycia, które miałem pod nosem...


...albo pod kawą.



Lipowa. Mały pies, ten mniejszy z dwóch małych, chciał mnie zajebać. Naprawdę, był tak wściekły, jakby miał za złe tylko mi, że skazałem mojego foxterriera w jesieni życia na mieszkanie z dwoma kotami pod jednym dachem. Jacka, który ma dwa koty, kompletnie olał, ale mnie chciał rozszarpać, podgryźć gardło i tarzać się w kałuży mojej krwi. Tak by zrobił. Okolice południa niestety są najgorszym czasem na zdjęcia w końcu maja. Jakoś jednak oryginalny napis udało się dostrzec. 


Na mapie zaznaczyłem cały obszar, któremu spokojnie można poświęcić weekend na "zwiedzanie". We wsiach są sklepy, ale na kawę lepiej liczyć w miastach - Nysa, Otmuchów, Paczków, Ziębice, Grodków. Zielony obszar w całości jest super, a niebieski - to crème de la crème. Choć jest tylko pagórkowato, to bez większego problemu można nazbierać ponad 1000 metrów przewyższenia na każde 100 km trasy. Bazy można zorganizować w większych miastach, ale i Henryków wydaje się być dobrym pomysłem. Natomiast można dojechać do Nysy z Opola lub Wrocławia pociągiem, ale jeździ ich niewiele, więc trzeba sprawdzić. Powrót do Wrocławia często kursującymi pociągami to raczej polecam z miast na zachodzie regionu - Kamieniec Ząbkowicki / Ziębice

Muzycznie w głowie przez niemal cały wyjazd Kazik: Pan Pancerny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz