Wraz z połową Polski w weekend majowy wsiadłem do samochodu i pojechałem do Chorwacji zrobić pewien materiał. Nie byłem wcześniej w tym kraju będącym na celowniku polskich turystów od prawie dwóch dekad. Naprawdę nie ciągnęło mnie tam. Teraz pojechałem z rodziną do rodzinnego resortu w Zatonie, a że zawsze na wakacje biorę ze sobą rower, to w sumie napiszę lekki post o tym, co robić, żeby na wakacje zabrać rodzinę i rower, oraż żeby rodzina nie obraziła się za to, że "czuje się tłem rowerowych wycieczek". Nie napisałbym tego, ale ilekroć w socialmedia wrzucałem foty z rodzinnych wakacji to ktoś pytał "zabrałeś rower na rodzinne wakacje? ticz mi master!". No to piszę wraz z kilkoma chorwackimi obserwacjami.
Te porady są lekko żartobliwe, ale w każdym dowcipie jest odrobina żartu. Druga rzecz - nie życzę sobie pretensji "nie działa, żona chce rozwodu, wisisz mi 100 baniek". Oj nie - ja tu opiszę jak ja to robię, a ja jak Ty masz to robić.
Ta roślina to 80% przyjemności w Chorwacji. Nie znalazłem polskiej nazwy niestety.
1. Najważniejsze dla mnie jest to, żeby wstać tak wcześnie, jak się da i żeby być w hotelu/domku letniskowym, zanim rodzina zacznie rozpełzywać się z łóżek. Niby to proste, ale nie jest pozbawione wad. Po pierwsze moje dzieciaki w dni robocze chcą spać do 11.00, a w dni wolne od pracy potrafią zbudzić się o 7.00 i kręcić po domu/pokoju jak zombie. Chyba, że znajdą jakiś wolny smartfon z grą, którą lubią to nie, ale potem mogą nieopatrznie wyłączyć budzik i nikt z dorosłych nie wstanie zrobić im śniadania i potem już tylko prokurator i telewizja pukają do drzwi.
Wadą tego rozwiązania jest to, że sam się nie wysypiam na urlopie, a nawet jestem ultraniewyspany, bo:
2. Nie daję rodzinie odczuć, że wieczorem jestem śnięty i chcę iść spać o 19.00, żeby rano wstać o 4:30 i jechać po bułki 80-120 km. To znaczy czasem daję znać, ale walczę z tym. Efekty tego są takie, że na wakacjach odpoczywam na rowerze. Muszę być jak te ptaki, co śpią w locie - jerzyki. Ale niestety Chorwacja - przynajmniej Dalmacja - nie pozwala na beztroską jazdę po drodze na jednej śpiącej półkuli mózgu. Po kilku dniach tam mam odczucie, że żaden z poznanych przeze mnie narodów nie jeździ gorzej, niebezpieczniej, niechlujniej niż Chorwaci. To jest masakra i miałem spięte poślady ilekroć słyszałem jadące za mną auto. Co prawda spory odsetek aut w majowy weekend to te z Polski, ale one akurat raczej dawały tam lokalsom przykład, jak poprawnie wyprzedzić cyklistę.
Most na wyspę Pag. Stoję sobie i robię zdjęcia i już myślę o tym, że ta masa chmur co idzie znad morza to mnie zmoczy doszczętnie (deszczętnie). Podjeżdża niebieskie audi, wysiada z niego kobieta i mężczyzna, tacy około pięćdziesiątki. Gadamy sobie łamgielsczyzną, a potem patrzę na tablice - SCZ i kilka cyferek. W majowy weekend na nie-polaków ciężko było trafić. To było przezabawne, gdy w turystycznych miasteczkach słyszało się tylko polskie rozmowy. W Krakowie tak nawet nie ma :)
Łuk w Grbe
Chorwaci w Dalmacji dość specyficznie dbają o zabytki. Fajnie, że są, ale bywają albo kompletnie nie opisane, albo wystawione na działanie turystów. Mnie to przytłaczało, gdy widziałem hordy dzieci biegających po tysiącletnich - a czasami trzykrotnie starszych - elementach rzymskich świątyń. Fajnie, że można tego dotknąć, dla mnie to mega doświadczenie, ale brak jakikolwiek zabezpieczeń wydaje się być super krótkowzroczne. Rozumiem, że idea, aby można było obcować z historią jest dobra, tylko... mam wrażenie, że 90% ludzi tego nie rozumie.
Nin, kościół Świętego Krzyża z IX w.
3. Pakując się nie mówię dzieciom "tego nie zabierajcie", a żony nie pytam "tę torbę też musisz pakować?". Mam Mondeo Mk 4 w wersji liftback. Jadąc na 2 tygodniowe wakacje wchodzą do niego dwie bardzo duże walizki, jedna średnia, dwie mniejsze torby i z pięć kosmetyczek. Na płasko oczywiście. Na wierzch spokojnie kładę ramę i koła w pokrowcach. Płasko i klapa się zamyka bez przeszkód. Czasem dopiero na miejscu ktoś zauważa, że mam rower. Jak coś nie wchodzi, to dzieciom proponuję, czy nie chcą mieć swoich plecaków z zabawkami pod ręką na wypadek ataku nudy. Zawsze chcą, choć mimo nudy nigdy nie bawią się spakowanymi zabawkami :)
4. Wracając z porannej wycieczki lepsze wrażenie robi się wnosząc do pokoju świeże bułki, niż nie wnosząc niczego. Jeśli przypadkiem się spóźniam kwadrans lub dwa, to zawsze mogę to zrzucić na poszukiwania tej najlepszej piekarni. Rzecz jasna idzie na to mniej czasu, ale każdy wie, że na rowerze czas tak strasznie szybko leci... ;)
Przyznam, że bardzo mnie interesowało, jak Chorwaci radzą sobie z tym, że ćwierć wieku temu mieli tu krwawą jatkę. Dla mnie to przerażające. Trudno mówić, że nie ma już tematu, bo wciąż są tu puste budynki ziejące czarnymi dziurami wybitych okien stojące w krzakach w jakimś pięknym miejscu opanowanym przez owce. W ciągu dnia więcej serbskich aut widzę u mnie na wsi na ulicy, niż tam przez cały pobyt.
Drugą rzeczą, która mnie interesowała była chorwacka kuchnia. Owoce morza w pierwszej kolejności, ale dzięki serialowi Ugly Delicious (poniżej) zacząłem uważniej przyglądać się pizzy w różnych krajach. Niemniej i pizza, i owoce morza są tam znakomite z wyjątkiem restauracji w samym campingu w Zatonie. Ta powinna "zatonąć". Natomiast rzecz, która mnie najbardziej zaskoczyła w Chorwacji to ceny. Wydaje mi się, że spacerując sobie ze Szrubkiem przed rokiem w szwajcarskim kurorcie Crans Montana i próbując znaleźć coś do jedzenia tańszego niż roczny budżet średniego powiatu na Mazowszu - rzadziej parskaliśmy śmiechem.
Wyspa Wir zachwyciła mnie kompletnie pustą, idealną wąską nitką asfaltu w północno-zachodniej części. Jest wyłączona z ruchu i jednokierunkowa, ale trzeba uważać, bo pomimo wyłączenia z ruchu, turyści zapuszczają się tu podziwiać spektakularny zachód Słońca. Numer dwa - z poznanym na miejscu Darkiem z Radomia lecieliśmy sobie w dół, do morza, gdy za winklem wyskoczyły na drogę dziki. Podobno jest ich na wyspie sporo.
Rowerem przejechałem tylko dwa spektakularne mosty, ale ponieważ chorwackie wybrzeże Adriatyku to głównie zyliony wysp ciasno utkanych przy linii brzegowej, wiele z nich połączonych jest mostami. I to jest naprawdę piękna rzecz. Po paroma przepływałem, a kilkoma jechałem w drodze, jeszcze w aucie.
Nin, wyspa Wir, Zadar - mnie te miejsca zaskoczyły. Mógłbym się tam snuć godzinami po posadzkach śliskich jak teflonowa patelnia. Wszędzie koty, śpiące nawet w za małych kartonach z chińskimi zabawkami. Ale nie, że biedne takie - grube, spasione, piękne koty.
Kościół św. Mikolaja, XII w. Takie małe kościoły sprzed 1000 lat i starsze - ja jestem niewierzącą osobą, ale one mnie przyciągają jak magnes, przez swój wiek czy surową, piękną formę.
Miałem pojeździć znacznie więcej, ale niestety w drodze do Zatonu się rozchorowałem i w sumie dopiero po miesiącu w miarę doszedłem do siebie przechodząc przez autentyczne piekło. Efektem tego miała być dzisiaj operacja, ale lekarz diametralnie źle postawił diagnozę i okazało się, że nie muszę. Może przez fakt dokuczliwej przypadłości trochę mnie Dalmacja zawiodła, a może dlatego, że byłem w paru innych miejscach, które podobały mi się znacznie bardziej. Fajnie było w Zatonie, dobre miejsce na wakacje z rodziną, szybki dojazd do masy atrakcyjnych miast. Dzieciaki nie nudziły się, chociaż my głównie odpoczywamy aktywnie - rejsy, spacery, lody, pizza, wycieczka, plaża, łapanie krabów pustelników, szczypanie krewetek, szukanie muszli. Wyjazd rodzinny jest dla celów rodzinnych - rower brałem przy okazji. W ten deseń Dalmacja jest super. Ale jakbym miał jechać 1150 km tylko z rowerem? Nie nie, wybieram Włochy. Po drodze do Chorwacji jechałem (jak wszyscy) przez Słowenię. Ponieważ tak się stało, że niechcący musiałem tam zboczyć z kursu i chwilę pobyć, to mam wrażenie, że to jest kraj, który chciałbym odwiedzić z rowerem i to bardzo szybko.
Wszystko zaczyna się zmieniać w momencie, kiedy dzieci są na tyle duże, że chcą mieć na wakacjach swoje rowery, ale nawet wtedy lubię samotnie, rano zrobić sobie swoja trasę. Podobnie miał Darek, którego spotkałem w Chorwacji - nie było zdziwienia, kiedy umawialiśmy się na rowery i pierwsza proponowana godzina to 5:30. Darek przyjechał z trójką dzieci i żyje. Nie będę tu rozwlekać się nad tym, że rodzina to sztuka kompromisu, że dzieci to skarby i że wszystko pięknie. O nie - nie mam zamiaru motywować do czegokolwiek, bo jeśli ktoś potrzebuje motywacji do robienia rzeczy, które lubi, to znaczy, że tych rzeczy właściwie nie lubi - biegania, roweru, badmintona, zebrań w związku hodowców gołębi pocztowych czy dłubania przy silniku remontowanego motocykla itd itp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz