Miniony weekend to nie zabawa. W niedzielę mróz, śnieg i wichura jakaś szatańska. Wziąłem więc błotny rower i pojechałem w pola, przynajmniej tam, gdzie musiałem jechać pod wiatr.
A jak nie musiałem, to jechałem asfaltem - śliską jak cholera DK 94, pełną aut pędzących, jakby to był lipiec. Dzień wcześniej warunki były bardziej ludzkie, choć też można by mieć wrażenie, że te kilkadziesiąt kilometrów to bardziej hartowanie się do Rovaniemi 150, niż kumpelska runda z kofibrejkiem na makdonaldsie na MOP Oleśnica Mała, przy A4.
Ale było warto, bo doszliśmy do poważnej konkluzji. Po pierwsze - jak zatrzymasz się, to nie ściągaj rękawiczek, bo będziesz cierpieć i to bardzo szybko. Po drugie - cierpienie uwalnia nieznane pokłady autohejtu i trudnego dowcipu. Trudny dowcip sprowadził nas na porównanie się do rasowych meneli, którzy plują na ulice. Jak widzisz takiego menela, to co wtedy? Myślisz "menel". Ale nie my. My - jadąc na szosie, walcząc z trudami aury, oporami powietrza i odmrożeniami, plujemy, smarkamy w eter, ale - jak nasze rowery - robimy to z wdziękiem. Tak, jak oczyszczasz nos, to robisz to pięknie, w słusznej sprawie, poprawiasz przepływ powietrza, nawet mając w nosie takie esy-floresy, jak ja z moją przegrodą nosową i kształcie pomiętej blachy falistej. W każdej innej sytuacji - będziesz po prostu menelem, plującym i charczącym menelem. Nawet na MTB, nawet na rowerze miejskim. Ale na szosie Ci wolno.
Pluj z wdziękiem. Kup szosę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz