czwartek, 27 lutego 2014

wtorek, 25 lutego 2014

po prostu






Źródło: akpool.de
Wiązów (do 1945 r. - Wansen). Oberłane miasteczko.


Dzień ma już przyzwoitą długość. Można rano wyjść na przekręcenie nogi, zanim telefon rozpocznie bombardowanie dźwiękami przychodzących maili i rozmów. Pojechałem na moją podstawową pętlę, która jakoś mi się nie nudzi już od tylu lat. Ona jest trochę dziwna, bo o ile byłbym ciśnieniowcem, to pewnie w ogóle nie zwróciłbym uwagi na jej uroki, ale ponieważ nie jestem ciśnieniowcem, więc czuję każdą jej zmianę. Najbardziej zapach - ale to nie jest kwestia tylko tej trasy, ale chyba każdego miejsca. Światło, właśnie zapach, prędkość - to wszystko buduje nastrój. I o ile żaden idiota rozmawiając przez telefon i notując kolejne rzeczy w kajecie podczas wyprzedzania tira nie chce mieć Cię na zakrwawionej masce swojego auta - to wracasz do domu i po prysznicu aż miło zobaczyć, jak schodzą maile z kolejnymi poprawkami poprawek i nawet jakieś akceptacje do druku.

A muzycznie dzisiaj było na drodze. I to bardzo.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Tour de DK39


Plan była taki: jestem po długim czasie rowerowego wygnania, po chorobach itp, więc nie cisnę. Tymczasem w niedzielę ląduję z kolegą na ustawce w Jelczu-Laskowicach. Zaczęło się niewinnie, jak zawsze, ale potem już było szarpanie. 


No i to ostatnie zdjęcie grupy. Potem było kilka miejsc, gdzie ekipa pięknie się rozjechała po zakrętach, w pięknym i słonecznym anturażu, ale mój aparat postanowił odpocząć. Na początku lekko się tym zdenerwowałem, ale nie - niesprawny aparat nie odbierze mi przyjemności. Zapomniałem o nim i o zdjęciach w sensie fizycznym. Wojciech Bruszewski w książce "Fotograf" pisał o fotografowaniu do mózgu. I tym się zająłem. A potem nie było czasu nawet na to. Gdy po 60 km takiej jazdy parametry na pulsometrze bardziej pasowały do wyścigu, niż wyluzowanej jazdy, to zwolniłem i spokojnie patrzyłem, jak blisko dwudziestoosobowa grupa znika w sinej dali. 


Gdzieś tak w 70 km trasy, gdy parametry życiowe wróciły do normy, przypomniał o sobie głód. Słyszeliście pewnie hasło o "następcy drożdżówki" - nie dawajcie mu wiary. Zapomniałem w sklepie ściągnąć okulary i byłem przekonany, że kupuję coś innego (w sensie rogaliki, które są całkiem spoko). Swoja drogą tak rzadko jem takie rzeczy, że już zapomniałem, jak się je kupuje :). Siedziałem sobie przed sklepem w Lubszy słuchając, jak dwóch wczorajszych gości mówi o kompletnie skacowanej wczorajszej kobiecie (mówią do niej), jak bardzo jest kiepska w byciu wierną małżonką. Pewnie gdybym był w jakimś włoskim kurorcie nad Gardą i kompletnie nie znał języka tubylców, to mówił bym o poznawaniu folkloru. A tu była zwykła wiejska opierdolka. Więc oni na tę panią mówili brzydko, a ja wcinałem węglowodany popijając tablicą Mendelejewa z puszki 0.33 litra.

* * *

W międzyczasie naprawiłem aparat. A tu nagle podjechał miły Kępczanin, również po zapasy i dalej pojechaliśmy już razem do Brzegu te kilka kilometrów. Tak więc pozdrowienia dla Kępna. 


W Brzegu zrobiłem sobie drugą przerwę pod zamkiem. Na murku siedziałem ja, a po lewej i prawej kilka romskich kobiet z papierowymi kubkami. Były żniwa, bo ludzie właśnie wychodzili z kościoła, więc szybko zebrały dzieci biegając po bukszpanowym labiryncie, one posłusznie poukładały się koło mam i zaczął się żebraczy lament. Tymczasem ja patrzyłem sobie na moje nowe kółka. W październiku już myślałem o zmianie zużytych Aksiumów. Potem pisałem, że wybór padł na WR-RS80 (obecnie WH-RS-81 - z bębenkiem na kasetę 11 biegów). Mniejsza o to, jak bardzo lub jak mało one mają wspólnego z Dura Ace (choć mają, ale z poprzednią generacją - link), bo na forach idioci piszą na przykład takie rzeczy: Another difference is build quality. The DA wheels are put together by the best technicians..Uwielbiam tych, co nie mając nic do powiedzenia chcą na siłę powiedzieć coś mądrego. Na pierwszy rzut oka koła jadą super. Są znacznie sztywniejsze od Aksiumów. Bałem się o dziury, bo w przednim kole jest tylko 16 szprych, a limit wagowy jest dużo niższy, niż w najtańszych Mavicach (90 kg łącznej wagi kolarz + rower, ale mam jeszcze spooory zapas ;)) Robiłem wczoraj i zwykłe bujanie, i sprinty i nawet jeden podjazd - nie nie trze, koła jadą stabilnie. Kiedyś o nich napiszę więcej, jak będzie co pisać. Wbrew panującym modom erło-pro (i rozsądkowi, który nazywa się Sram Force) to ja mimowolnie stałem się szimanobojem ;).


Niestety plaży nie było, ale plażowa pogoda - jak najbardziej. Nawet było mi trochę gorąco, bo gdy wychodziłem z domu temperatura nie przekraczała 5°C, a chwilę potem było ponad 10. Kiedy jechałem sobie sam i pomijając fakt, że wypaliłem się i jechałem już tylko i wyłącznie dla samej radości jazdy, to oczywiście myślałem i to dużo. Myślałem co napisać na blogu, myślałem ile mam dzisiaj szczęścia w tym, że udało się wyzdrowieć, pogoda dopisuje, jest po prostu bajecznie na tej najpiękniejszej w okolicy szosie (DK 39 oczywiście). Myślałem też dużo o moim koledze z podstawówki, który sobie spokojnie żył, aż tu nagle jego egzystencja zamieniła się w piekło. Nie traktuj tego, jako moralizującej rozprawki o tym, jak bardzo należy się cieszyć z życia - sama/sam to pewnie wiesz i masz swój światopogląd i ja nie mam ani ambicji, ani prawa Ci doradzać. Ale pomóc Mariuszowi możesz. Walka jest nierówna, finansowo pomogłem na ile mogłem i jeszcze pomogę. Pewnie Ty też masz wśród znajomych takie lub podobne historie, ale jeśli akurat nie, a chcesz pomóc - nie miej litości dla przelewów.

Tu jest akcja na Siepomaga: http://www.siepomaga.pl/f/dolfroz/c/1245
Tu jest fanpejdż na Facebooku: https://www.facebook.com/zyciedlamariusza?fref=ts

czwartek, 20 lutego 2014

Syndrom #Sralpe


Dzisiaj zdjęcia i wpis prosto z roweru. Nie zza szyby auta, nie z trenażera, ale z żywego, pachnącego Brunoxem Deo roweru. Nie szosowego, bo szosowy śpi sobie w trenażerze, ale zawsze z roweru. Pewnie znasz fanpejdża Sralpe. Pewnie domyślasz się, jaki jest powód jego powstania i pewnie rozumiesz jego dystans do ów powodu. A jeśli nie, to trudno. 

To ja Ci powiem, jak ja rozumiem Sralpe: dość smutno. I to nie chodzi o ideę założyciela ów fanpejdża. Po prostu jak sobie weźmiesz pierwowzór na tapetę i porównasz z naszym odpowiednikiem to jakoś tak się robi straszno.


Na przykład głupie oznakowanie dróg. Co dwadzieścia metrów - dwadzieścia kilometrów na godzinę mniej. Głupota. Do tego w lewo można skręcić na zamknięty, zabytkowy w sumie zjazd na autostradę - obecnie Punkt Selektywnego Wypierdalania Odpadów. Zdziwiona/y wulgaryzmem? Ja nie. A do tego na dole, pod autostradą - wielkie dziury jak opony od tira. Sralpe.


A to taki ładny widok na piękny zabytkowy folwark. Musiał być ogromny. Jeszcze dekadę temu było więcej stodół otaczających olbrzymi plac ze stawem. Ale moda jest taka, żeby te stare stodoły niszczyć, bo za zniszczone nie płaci się podatku. Więc się im pozwala zapaść, spłonąć. Jak ktoś choć trochę interesuje się historią to pewnie wie, jak Dolny Śląsk wyglądał przed 1945 rokiem. Wie też, jak było jeszcze chwilę po tym czasie, a obraz tego, co zostało znaczy jedno - faktycznie to jest już Sralpe.


Przy Autostradzie postawili dwa znane punkty gastro z dwoma łukami w logo. Wreszcie wymarzona cywilizacja dotarła na głęboką, pogrążoną w letargu prowincję. Po wielkich bojach - udało się wynegocjować z zarządcą furtkę w ogrodzeniu MOP, by ludzie nie poruszający się autostradą mogli sobie przyjechać na tyły i tylnym wejściem pójść po zestaw powiększony. Więc wokół tego dzikiego parkingu, a nawet kilometr od jego gastro - epicentrum - tona śmieci z tymże logo wymieszana z zawiązanymi prezerwatywami. W dzień kanapki, w nocy kanapki i ciasna miłość w tedeiku. Oczywiście efekty spożywania i współprzeżywnania lądują za oknem. Mogło być pięknie. Może nie jest to kolacja w Ritzu, ale zawsze coś. I jest Sralpe.


Sralpe.

*

W 2003 roku z powodu lęku przed lataniem samolotami wybrałem się na wakacje do Grecji. Autobusem. Gdy w połowie podróży zatrzymaliśmy się w Serbii na parkingu, byłem przerażony, jak całe rodziny Albańczyków siedząc przy swoich wysłużonych W124 jedzą arbuzy wśród tony śmieci. Nie że tak jak u nas - parking wyglądał po prostu jak pryzma śmieci na wysypisku. W racji bliskości do Grecji ktoś w autobusie użył sformułowania Srecja. Ładne, co?

środa, 12 lutego 2014

Graal


Przez miesiąc nie siedziałem na rowerze. Mikroby rozwaliły mi trochę życie rowerowe, ale dzisiaj już zacząłem się przygotowywać do jazdy. Strasznie słaby jestem po antybiotykach, więc pokręciłem bardzo lekko w domu. W domu mieszkam, w domu pracuję, w domu jeżdżę rowerem. Zapodałem sobie fajny filmik, z mózgojebną muzyką, zeby nie oszaleć, ale i tak oszalałem i finalnie zsiadłem z roweru, pobrałem z półki Świętego Graala od Monty Pythona i jakoś zeszło. Lepsze to niż te udawane jazdy w grupie na majorce. Dzięki temu modny ostatnio hasztag "sralpe" stał się jeszcze bardziej "sralpeowaty". Ale swoją drogą pedałowanie w domu ma jakoś wiele wspólnego ze tytułem tego montypythonowskiego super skeczu. Graal? Też, taki symbol, ale Czarny Rycerz to już w ogóle.


poniedziałek, 3 lutego 2014

jeszcze trochę



Także tak. Adam jak słyszy o połączeniu Kotliny Kłodzkiej i szosy to puka się głowę. To da się zrozumieć, gdy czyta się relacje uczestników dwóch dużych imprez na ziemi kłodzkiej - Klasyka Radkowskiego i Klasyka Kłodzkiego. No cóż - jest tam wiele wertepów, to oczywiste, ale... nie tylko wertepy tam są, a z relacji uczestników nasuwa się wniosek, że problemem nie jest jakość asfaltów, a ruch samochodowy. W sensie, że jest. Obojętnie - ja się skuszę w tym roku na jeden z powyższych, ale jeszcze nie wiem który. W miniony, super wietrzny weekend udało mi się wyszukać kilka tras, które powinny pozwolić domknąć pętlę wewnętrzną wokół Kotliny Kłodzkiej. Teraz jest tam pełno piachu, ale jeszcze chwila i powinno być cud miód. Taka trasa z Kłodzka, przez Radków - Zieleniec - Lasówkę - Międzygórze - Stronie Śląskie - Lądek - Radochów - Kłodzko... oczywiście z przyległościami. Jest szansa. 

Póki co jest pełno soli.