sobota, 28 grudnia 2013

Schwalbe Insider 700x23


Tak tak. Pewnie w tym roku już nie raz były przed Twoimi oczami artykuły o trenażerach itp. Ja już z ich użycia się wyspowiadałem i jak wiesz nie jestem szczęśliwy z tego powodu, że pedałuję w domu. Takie życie. W każdym razie trenując na zwykłych oponach można się było wkurzyć. Stary i wytarty Michelin Pro3 Race Service Course ślizgał się, śmierdział, piszczał. Założyłem zapowiadaną oponę trenażerową i... jest poprawa. Zrobiłem nawet małe videoporównanie, ale przewidziałem wszystko z wyjątkiem tego, że kręciłem na różnych oporach trenażera :D, ale kilka wniosków jest. Pierwszy - jeśli z niebieską oponą bardziej słychać pracę napędu, to biorąc pod uwagę kiepskość rejestracji dźwięku mojego starego Ixusa, znaczy to tyle, że zespół opona-rolka jest cichszy. Drugi - nawet mocno przyspieszając rolka nie ślizga się, więc to plus. A jak już z głupoty przyciśnie się za mocno, to opona nie piszczy... Sami zobaczcie.



Tak tak. Chciałem zobaczyć po prostu, co się stanie. Mam teraz 0.5 mm mniej elastożelu na elastożelowej rolce trenażera. 

Ci, którzy pisali o treningach domowych nie napisali jednej fajnej rzeczy (przynajmniej ci, których czytałem). Na Youtubie jest pierdyliard filmów z wyścigów i innych przejazdów nagranych przy pomocy sportowej kamery, więc nieco inwencji i już można zająć wyobraźnię. A jak wyobraźnia zajęta, to łatwiej przeżyć zerkanie na pulsometr i pozostałe moce przerobowe mózgu już nie straszą myślą, że dopiero minęło 12 minut z planowanych dwóch godzin jazdy.



Ja dzisiaj jechałem na przykład to. Film jest własnością użytkownika atkimw, ma kilka fajnych filmów w swojej kolekcji na Youtube: https://www.youtube.com/user/atkimw/videos


Schwalbe (i tu ta źle kojarząca mi się nazwa) Insider (albo może przesadzam, niech będzie, że to jakiś film szpiegowski z lat 80 z Robertem Redfordem na przykład, zamiast różowej produkcji sprzed dekady) tak wygląda po ponad 2000 kcal. Wygląda lepiej, niż mój żołądek po wigilijnym ataku spożywczym. Teraz to wszystko trzeba spalić i znowu jechać na cieciorce i kaszy jaglanej.

środa, 25 grudnia 2013

fanty


Dzisiaj mam rocznicę ślubu. Prawie okrągłą. Żona chyba na serio zaczyna traktować moje rowerowe szaleństwo fundując odpowiednią bombonierkę. Szaleństwo póki co jest pogłębiane piękną pogodą za oknem od kilku dni i całkowitą - drugą w tym miesiącu - niemocą chorobową. Cóż - taka karma. Powoli wygrywam z mikrobem, który zaatakował mi gardło i krtań, ale nawet nie chce mi się wsiadać na mój nowy-używany trenażer. Dobra - nie jestem sportowcem sensu stricto, ale jak zacznie się sezon, to chcę w niego wejść na pełnym szatanie, a nie jakieś rozkręcenia. No i w maju wyścig [tu ktoś go ładnie opisał ze sportowego punktu widzenia, więc nie będe się wymądrzał], do którego wypadało by podejść z 3000 km w nogach. Z uwagi na powyższe udało się na aukcji wyszarpać tanio używany trenażer Elite normalnie sygnowany przez Jana Ullricha. Założyłem starą oponę i po krótkiej regulacji "przejechałem" się testowo. Nuda jak cholera, ale przynajmniej na moim rowerze, a nie na jakimś fantomowym czymś. Owszem, można by to porównać do jakiegoś zboczenia, ale cóż począć. Lepszy takich ruch, niż żaden. Na kilku kolarskich blogach pewnie spotkaliście się z demonizacją trenażerów - no na bank nie ma tu ekscytacji jak na zwykłej pętli wokół domu. Ale źle nie jest. Lepiej - za darmo na Youtubie jest pierdyliard filmów nakręconych mini kamerką na kierze podczas wyścigów czy zwykłych przejazdów. Czasy trwania - dowolne. Ja mam plan taki, że o ile nie uda mi się wyjść na rower w teren, to kręcę w domu 3 do 4 razy w tygodniu po 1.5 h zwracając uwagę tylko na puls i do tego niedzielne przewietrzenie niezależne od aury. Jak jest na plusie - to ile wlezie. A jak poniżej 10°C - to około jedną do dwóch godzin. 


Żeby było ciszej (sam trenażer ma rolkę z elastomeru i jest dość cichy i mało wibracyjny) sprawiłem sobie oponę dedykowaną do trenażerów, więc niebawem wrzucę jakieś organoleptyczne porównanie - czy ma to sens, czy nie. Póki co stara spracowana opona Michelin Pro3 Race Service Course wygląda tak, jakby nic się nie działo złego. Jej niebieski następca ma nazwę trochę z pogranicza tanich filmów akcji i akcesoriów prosto z sexshopu, co chyba nie jest przypadkowe, biorąc pod uwagę, że "jazda" na trenażerze jest jednak trochę - nolens volens - wstydliwa, skoro "wszyscy to robią, ale nikt o tym nie mówi" ;)

niedziela, 15 grudnia 2013

Zima mnie zaskakuje.






Dzisiaj wyszedłem się trochę pokręcić wokół domu - o tak na niecałe trzy godziny. Teraz trochę zaciągam nosem, bo oczywiście lekko przegiąłem, ale co tam. Umówmy się, że zwykle grudzień nie jest tak łaskawy wobec ludzi, jak w tym roku. Oczywiście mogło by być milej gdzieś w okolicach Gibraltaru, ale jest jak jest i z tego co jest też można się cieszyć. Odwiedziłem kilka moich ulubionych lokalizacji, miałem okazję, żeby sobie na spokojnie pomyśleć o kilku sprawach. To zawsze pomaga. 

czwartek, 12 grudnia 2013

Szosa to taki rower, ale bardziej.

Taki cytat pożyczony od mojego kolegi, który w istotnym stopniu przyczynił się (kolega, nie cytat) do przerzucenia rowerowego ciężaru z mtb na szosę. Na bank wiele osób słyszało o czymś takim, jak Ranndoneur, do czego nawiązywałem w poprzednim wpisie. W tym - właśnie chylącym się ku końcowi - roku miałem wziąć udział w jednej z imprez organizowanych przez polską organizację związaną z tym... no właśnie tu ciężko to nazwać - czy to są zawody, czy raj czy po prostu wydarzenie. Nie brałem udziału, bo wszystkie imprezy z kalendarza Ranndoneurs Polska były dość daleko, a tu w domu żona w ciąży i nie mogłem przepaść na dłuższy czas. W zasadzie nie ma tu klasyfikacji, a każdy, kto da radę w określonym czasie pokonać dystans, może czuć się zwycięzcą, o ile po drodze zaliczył punkty kontrolne i zebrał odpowiednią liczbę pieczątek. Zresztą to nie o metę chodzi, a o drogę. Tak mi się wydaje. O ile dystans na poziomie 200 czy 300 km jeszcze jakoś wielkiego wrażenia nie robi, o tyle 600 już tak. A taki polski ultramaraton - 1008 km i najlepszy czas około 35 godzin. Zresztą rekordzista [link] brał w tym roku udział w najdłuższym ultramaratonie na świecie - Race Across America

Na naszym kontynencie tego typu imprez jest sporo, najsłynniejsze do London - Edinburgh - London oraz Paris - Brest - Paris


Pożyczony z Youtuba francuski dokument z imprezy Paris - Brest - Paris. Nie po polsku, ale warto zobaczyć. Zresztą dobre emocje nie potrzebują tłumacza. 

Podoba mi się połączenie kilku wątków w takiej imprezie. Po pierwsze rower. Można na każdym, ale umówmy się, że na szosie (niektóre są specjalnie dostosowane do sakw, mają mocniejsze koła, mniej wyścigową geometrię, a wiele w z nich jest celowo budowana od podstaw na stalowych ramach, ale do tego trzeba jeszcze mieć brodę, tunele w uszach i Koziołka Matołka na łydzie ;) - na przykład specjalne rozwiązania do Ranndoneringu oferuje Cielo - od Chrisa Kinga, którego tu przedstawiać nie trzeba. Oczywiście to piękne, stylowe i bardzo drogie maszyny, ale spokojnie - można jechać na wszystkim. Po drugie - nie ścigamy się, tylko jedziemy, ale to nie znaczy, że jakoś powoli, bo punkty kontrolne są czynne od-do i impreza też ma swoje ramy czasowe, więc ciśnienie i tak jest. Po trzecie - przygoda. Jak masz jechać 1200 km, to musisz się gdzieś przespać, o ile nie jesteś cyborgiem. Musisz dojechać do punktu kontrolnego, musisz go znaleźć na nieznanej trasie. Możesz jechać samotnie, lub w ekipie. Możesz jeść w fastfoodzie, możesz piec jabłka na ognisku. Prawie ideał.

Na stronie Ranndoneurs Polska znajdziecie relacje uczestników naszych imprez. Oczywiście są one skromniejsze, niż ich protoplaści z Francji czy Wielkiej Brytanii, ale - moim zdaniem wypracowanym na relacjach uczestników - niczego im nie brakuje.

wtorek, 10 grudnia 2013

Fajnie sobie zdać z tego sprawę


Wsiadam na rower i kręcę pedałami. Oczywiście nie teraz - teraz myślę o tym obsesyjnie. Siedzę na aukcjach i kopię w poszukiwaniu białego kruka, czyli czarnej nowej korby FC-5600 172,5 mm. Oczywiście nie ma jej, a ona mi się strasznie podoba:

fot.: dotbike.com

Wiem wiem, żadne urwanie dupy, ale pasuje mi do finalnego szlifu i po prostu chciałbym ją mieć. Teoretycznie mogę kupić dowolną Ultegrę i mieć z głowy. Ale nie o to mi chodzi. Jakby miało być łatwo, to bym grał w nogę, a nie jeździł szosą. 

Pomijając fajność posiadania jobla, jakim jest rower, pomijając aspekt, że fajniej mieć takiego jobla, niż np. bieganie, bo w rowerze jest dużo więcej fajnych szpejów o których można pogadać, to rower daje jedną jeszcze bardzo fajną rzecz. Otóż pozwala być odkrywcą i to łatwiej, niż każdy inny sposób. Gdybym chciał być odkrywcą pieszym, potrzebowałbym dużo czasu. Odkrywcą lotniczym - dużo pieniędzy. Odkrywca rowerowy jest gdzieś pomiędzy. Zresztą jak ktoś czyta Rower Tour to pewnie zauważył, że opisywane tam podróże odbywały się na zwykłych, konsumenckich rowerach. 

Tak sobie dzisiaj będąc w ogniu pracy i gradzie maili od Klientów zerkałem na kanały na Youtubie i wleciał mi ładny film w odcinkach na kanale Speca (o tu), ale bardziej podobał mi się film niemal prymitywny - ten na górze tego postu. I to, że kopiąc po innych filmach wszędzie przeplata się sformułowanie, że to nie wyścig, to przygoda. No jak się ma do przejechania jakieś 4000 km z Londynu do Stambułu - to jasne, że przygody będą. Ja przeżywam je w mikro skali, co nie znaczy, że nie mam planów na większą skalę. 

Wracając do odkrywania - trudno powstrzymać się od truizmów o niezależności i w ogóle. Ale to fakt. Rower daje niezależność, rower daje swobodę. Pojadę tyle, ile mam w nogach, ile mam siły i na ile jestem mocny. Jak nie jestem mocny to będzie wielkie nic i walka o przetrwanie. Czasem znajomi mi się dziwią, że nie ścigam się, a w tygodniu trenuję i mówię o tym, że to jest trening. Tak właśnie jest. I ten trening jest po to, żeby w weekend, kiedy uda mi się urwać z tych 48 godzin kilka dla siebie - przejechać ile się da i najdalej jak się da. I to nie jest kwestia sportu, tylko kwestia bycia jak Tony Halik - przeżyć przygodę i nawet jeśli jadę po terenie nudnym jak flaki z olejem - to w głowie z radości dzieją się rzeczy, o których lubię pisać, które lubię jakoś utrwalić, bo to jest po prostu potop endorfin. A jak coś jest dobre, to to musi jakoś znaleźć swoją ścieżkę i trwać. 

Czasem wybiorę się na wyścig, bo to też daje mi trochę frajdy. Widzę, co udało mi się zrobić, a co jeszcze jest przede mną. Stawiam sobie jakieś plany, ale zawsze jak o nich piszę, to nie dają się spełnić i to z jakichś beznadziejnie błahych powodów. Ale chciałbym zrobić Bałtyk - Bieszczady, bo na objazd wokół Polski nie dam rady czasowo. Niemniej nie będę się ścigać - oczywiście nie chcę być ostatni, ale po prostu chcę jechać. 

Jeśli też coś w Tobie kwiczy po nocach, że chętnie byś się kopnął na rower i nie wrócił za kilka godzin, ale wyjazd na pół roku do Azji to jednak jest ekstrawagancja, a przecież w sumie lubisz szosy i nie masz zamiaru w czasie wyjazdu hodować brody ani wróbli w niej - jest na to kilka sposobów [klik].

niedziela, 8 grudnia 2013

Pierwszy śnieg na rowerze


Szosa szosą, ale przez rasowo północną aurę jakoś ostatnio więcej robię ścieżek, których dawno nie jeździłem, bo i nie ma jak, gdy się jest uzależnionym od szosy. Wiele razy dzisiaj padało z moich ust cos w rodzaju "gdzieś tu była ta droga". Tomek - na zdjęciu powyżej w czasie walki ze skutkami Ksawerego - niedawno się ożenił, więc teraz łatwiej go wyciągnąć na rower.


Kilka razy pisałem o łączniku między Oleśnicą Małą, a Owczarami. Tu i przy okazji pisania o DK 39. Tak ona wygląda z boku. To lekkie wzniesienie, z którego przy dobrej przejrzystości powietrza można trafić piękny widok na Sudety. 

Zmarzliśmy dzisiaj masakrycznie. Ja tylko co prawda w palce u rąk, ale ból skutecznie kazał skrócić drogę, choć mimo, że niby krótsza o połowę, to dłużyła się w nieskończoność. Ale i tak było fajnie. 

Niebawem będę przezbrajał szosę w nowe koła. Jakoś w październiku pisałem [link], że moje aktualne koła już mnie nie cieszą i zacząłem drążyć temat zmiany. Oczywiście że można by pójść na łatwiznę i kupić dojechane kółka, ale ja nie chciałem żenić nerki, więc szukałem jak zwykle u siebie - tanio i szybko. Ponieważ ten drugi punkt jest u mnie zawsze krytyczny, więc wyluzowałem i powiedziałem sobie, że "nie". Zrób tanio, ale z głową. Bo jakoś do Zond przekonania nie miałem. Gdybym jeszcze miał osprzęt Campy... gdyby gdyby gdyby... Więc złotym środkiem okazały się Shimano WH-RS80. Z opaskami, bez zacisków komplet waży u mnie 1508 g. Czyli mało. Piasty Ultegry, obręcz niby taka sama jak w Dura Ace i możliwe, że to ta sama obręcz. Cena niska, ale nigdzie nie można ich dostać. Są w sprzedaży już (droższe) WH-RS81, a różnica między nimi to chyba tylko bębenek kompatybilny z jedenastkowymi napędami. Zobaczymy. Póki co można napisać, że koła są bardzo ładne, ale to żadna recenzja. Spoko, napisze na wiosnę. Jak wspominałem - przez identyczne parametry jak WH-RS81 - nie straci nic na aktualności.

Aha - jakby ktoś z szanownych czytelników używał jakiś cienkich, ale ciepłych rękawiczek zimowych (tak od -10°C do +5°C, to proszę dać znać - nie chce mi się testować ich ileś-tam, trzeba kupić coś sprawdzonego w boju.

sobota, 7 grudnia 2013

Czas się zabawić. Część 3 - Hall of Fame.


Wyświetl większą mapę

Ta lokalizacja wyszukana przez Łukasza Kawałkiewicza zdecydowanie wygrała i trudno się dziwić. Żeby Łukasz sobie mógł utrzymać wysoki poziom ciśnienia na tych przełęczach, dostanie turbopompę z turbo pakietem i grawerunkiem. To chyba jest jasne, że musi w imię honoru wrzucić nam tu film, jak przez od zera w ciągu minuty ładuje w standardową oponę te 11 barów. Albo chociaż 8.Oczywiste.


Wyświetl większą mapę

Druga w kolejności lokalizacja wyniuchana przez Radosława Walczaka jest dowodem na to, że każdy cierpi z powodu aktualnej aury i nawet prosta pośród płaskiego jak stół horyzontu jest szczytem marzeń ;) Dlatego Radosław dostanie kalendarz bez grudnia czy innego lutego, żeby cierpień mniej było. Ale ja też już tęsknię za jakąś długą prostą. Obojętnie - ja po prostu nie chcę, żeby już wiało i było poniżej 15°C :)


Wyświetl większą mapę

Ta lokalizacja wytruta przez Michała Trybuchowskiego jest niezmiernie ładna i jeśli myśleć o starcie sezonu, to chyba w maju, zanim zaczną ciąć komary, to tam bym chciał być. Ponoć drogi w tamtym rejonie dobre, a nawet jak złe, to ponoć piorunem je poprawiają. Michał też dostanie kalendarz. Taka prawda.

Ale inne lokalizacje też były srogie. Na przykład Łukasz Szymański dopadł piękną dolinę:


Wyświetl większą mapę

A Katarzyna Gwiazda wrzuciła link do trasy, którą nieomal w tym roku przejechałbym - z Głuchołaz do Prudnika z widokiem na bardzo mi bliskie Jeseniki, gdyby nie fakt, że zapomniałem wtedy zrobić przegląd auta i nie dojechałem. Ale karma wraca. Nawet w linkach:


Wyświetl większą mapę

Zjedz Warzywko zaproponowało superprostą przez las. Nuda. Ale dodajmy "...przez las w lecie, pełny pięknych śpiewów, lekko chłodnego powiewu i zapachu igieł", a już się trzęsiesz z tęsknoty:


Wyświetl większą mapę

Były też dwa skrajne wpisy od-dla koneserów, ale z dwóch różnych biegunów szacunku do bólu. Krzysztof Eberle strzelił klasyka...


Wyświetl większą mapę

...a Wojciech Walczak znalazł tajną do niedawna drogę dojazdową do wrocławskiego Brochowa, gdzie jeżdżą głównie przedstawiciele handlowi swoimi służbowymi autami, bo nikt swojego prywatnego tam nie przegoni. Ten niespełna kilometr jest tak intensywny, jakby skondensować 60 km bruków Paris-Roubaix w tym jednym szatańskim odcinku (a prawdziwy koneser bólu najdzie tam pętlę, z łącznie 3 km bruku i tylko 800 m asfaltu):


Wyświetl większą mapę

Były też inne ciekawe propozycje. Wszystko do odkopania na fanpejdżu. Dziękuję za podesłanie kilku tematów, które teraz powodują, że bardziej cierpię z powodu zimy ;)

czwartek, 5 grudnia 2013

Czas się zabawić. Część 2.


Pisałem Wam całkiem niedawno, że będzie zabawa. Słów na wiatr nie rzucam (a wieje po... porządnie), więc zabawa właśnie się zaczyna. Zasady są opisane w pierwszym poście [link] - dla przypomnienia:
1. Przy pomocy Google Street View szukasz Polsce miejsca, które jest wg Ciebie kwintesencją Nadszosy - widok, klimat, nawierzchnia - wiesz, takie że właśnie teraz, kiedy pierwszy śnieg już wisi w powietrzu, to Ty już chcesz tam być i przytulać się do tego ciepłego asfaltu właśnie w tym konkretnym miejscu.
2. Wrzucasz link do tego miejsca jako komentarz pod odpowiednim wpisem na fanpejdżu Szosowejszosy. Link pobierasz tak, że na oknie Google w lewej strony na górze masz ikonkę drukarki i ogniw łańcucha - klikasz w łańcuch, zaznaczasz link i wciskasz podstawowy skrót przy pisaniu pracy magisterskiej - ctrl+C, a na fanpejdżu - ctrl+V
3. Do czasu zakończenia zabawy trzymasz kciuki, żeby to Twój link zebrał jak najwięcej "lajków". Możesz zaprosić kolegów, koleżanki itp, może trafią coś miłego dla siebie na blogu, więc może powiększy się audytorium - a duże audytorium = więcej zabaw :)
4. Na znak sygnał zamykamy zabawę i liczymy ile kto wyciął "lajków". Ów Szczęściarz zostanie napiętnowany na fanpejdżu, otrzyma uwiecznioną tu na zdjęciach doskonałą pompę Lezyne z grawerunkiem...



...a także...



...kalendarz! I to pierwszy egzemplarz ze stu. Nie ma lipy.


Wszystko zapakowane w gustowne drewniane pudełko wypełnione biomasą zabezpieczającą zawarotość przed uszkodzeniami, zarysowaniami i wszystkim tym, co w czasie przesyłki może chcieć popsuć zabawę. Także trzymajcie rękę na pulsie, jest czwartek, jest piątek - kilka dni, w czasie których gdy nikt nie patrzy Wam na ręce możecie dać upust fantazji i szukać na mapach miejsca, które zapewni Wam ciśnieniową niezależność w trasie połączoną z wysmakowanym dizajnem i technologią.

;)

niedziela, 1 grudnia 2013

Utrata - bobrze żniwo

Grudzień mnie zaskoczył. Dwa lata temu w pierwszą niedzielę grudnia jeździłem po bezdrożach wzdłuż biegu Odry na południe od Opola. Dzisiaj - dokładnie po dwóch latach objeździłem tereny między Oławą a Wrocławiem z niezawodnym w temacie bobrowania w błocie kolegą Tomkiem. Relaks, bez spalania. Jak kiedyś będziesz jechać DK 94 z Wrocławia w kierunku Oławy to we wsi Groblice odbij sobie na Kotowice. W Kotowicach będzie drogowskaz w las (przy kościele) na wieże widokową. Zawsze mi się wydawało, że to dość dziwne w tak płaskim terenie postawić takie... coś (wygląda jak potwór na końcu etapu prymitywnej gry przygodowej). Ale cóż. Tym razem ów potwór pokonał mnie. Nie jestem w stanie wspiąć się ponad połowę też ażurowej konstrukcji. Tym bardziej przy wietrze, który trochę nią kołysze :) Jest nowa, jest bezpieczna, ale ja niestety nie pozbyłem się lęku wysokości :) Z połowy jej pułapu widok też jest ładny. Znajdziesz ją tu (link).

Dzisiaj w ogóle jakoś nie mierzyłem w wyjazd na szosę, bo chciałem sprawdzić, czy mój nowy stary rower mtb dobrze się poskładał, ale szos na szosie było multum. Tak pod dwadzieścia osób to luzem i to na dość małym, ale pełnym błota, odcinku.



Jak klikniesz link do mapy powyżej i przełączysz widok na satelitę to zobaczysz, jak dużo tu starorzeczy. Cały obszar około Kotowicko - Siechnicko - Wschodnioobwodnicowego obszaru wokół Odry jest ciekawy i warty wycieczki. Tym bardziej teraz, gdy nie ma komarów i nie ma liści, dzięki czemu cokolwiek widać.





Piękny kolejowy most żelazny nad Odrą, linia kolejowa Wrocław Brochów - Jelcz-Laskowice


Pojawili się też nowi lokatorzy w okolicy - od roku widzę efekty pracy bobrów. O ile cieszy mnie ten fakt, bo bobry są strasznie fajne (choć agresywne i dość niebezpieczne) i ich obecność świadczy o lepszej kondycji środowiska, to niemniej mając w pamięci co zrobiły np z krajobrazem nad Notecią (gdzie byłem na plenerze w maju 2011 roku), to trochę jestem zaniepokojony. Nie wiem, czy leśnicy mają jakiś pomysł na to, czy jest jakiś program kontrolujący ich populację. Całe szczęście bobry są pod ochroną, więc nie grozi im coś, co "humanitarnie" nazywa się "odłowem".

piątek, 29 listopada 2013

Zabawa z nagrodą. Część 1.


Wyświetl większą mapę

Konkurs jest bardzo prostu w swojej istocie. Ale o zasadach - później. Żeby wygrać, a jest o co grać (o tym w następnym wpisie o konkursie) nie musisz umieć robić zdjęć, nie musisz mieć GoPro, nie musisz robić zdjęć telefonem i nawet nie musisz mieć super pogody. Żeby wygrać musisz znaleźć sobie na Google Street View takie najfajniejsze w Polsce miejsce do jazdy szosą. Jak już je znajdziesz, to przemyśl sobie, czy faktycznie to takie piękne miejsce i nikomu nie pokazuj. Na umówiony znak-sygnał, pod koniec przyszłego tygodnia szukaj na moim profilu na Facebooku informacji, co zrobić z tym miejscem, które znajdziesz (lub może już je znasz).

Podsumowując, plan jest taki:
1. Wbijasz na Google Maps i szukasz swojego miejsca z Nadszosą - liczy się wszystko - jakość asfaltu, anturaż, horyzont - wszystko! :)
2. Około 5 grudnia na moim profilu na Facebooku pojawi się hasło do wrzucania linków. NIE WRZUCAJ LINKÓW WCZEŚNIEJ - TERAZ TYLKO SZUKAJ :)
3. Wygrywa ten link, który zdobędzie więcej "lajków". 

Czekaj na dalsze informacje na blogu i na profilu na Facebooku. :)

wtorek, 26 listopada 2013

Canyon Roadlite AL6.0. Recenzja na jesień sezonu. Choć właściwie to już zima.


Ten test miał się chyba nie odbyć. Tyle rzeczy działo się "przeciw", że mógłbym spokojnie wymyślić jakąś teorię spiskową o "układzie" w świecie rowerowej dystrybucji.

Gdy rower dotarł do mnie, gdy go poskładałem i byłem w końcu zdrowy - z dnia na dzień piękna i ciepła jesień zamieniła się w szaroburą zimną jesień. Kiedy na internetach znajomi już wrzucali fotki jak się pocą na trenażerach, ja jeszcze marzyłem o zdobywaniu przełęczy. Bycie blogerem ma swoje obowiązki - rower trzeba dobrze objeździć, poczuć, a nie przejechać dwie ścianki i pisać recenzję. Najlepiej hurtem. Dlatego wytłukłem ten sprzęt na każdej możliwej nawierzchni, jaką znam, w ciężkich warunkach robiłem długie dystanse i chyba tylko nie wpiąłem go na trenażer. Co się urodziło z tej znajomości? Ano trochę się urodziło.


Z czym to się je?
Canyon Roadlite wygląda trochę zaskakująco. Zanim klikniesz w fotkę, żeby zobaczyć jak udało mi się wyretuszować rękę mojej żony podtrzymującej rower za siodło, zobacz, jak klasycznie on wygląda. Rury nie mają gigantycznych przekrojów, sztyca taka wąska (27,2 mm) i cały taki niespecjalnie zwalisty jest. Specyfikację macie w linku, ale wymaga ona tu zaznaczenia, że to pełna stopiątka bez wyjątków, a to nie jest standardem w tek klasie. Ale jak już klikniesz to zobaczysz, że coś tu nie gra. Opony jakieś szersze, kaseta ma tyle zębów niczym zdjęta z roweru MTB. Tylna przerzutka z długim wózkiem. Do tego ja nie jestem typem wycieniowanego sportowca, a podkładek pod mostkiem nie ma. No i dziwnie poustawiane siodło, ale rower w tym rozmiarze był dla mnie ciut za mały.

Otóż sprawa jest bardzo prosta - to jest szosa, która teoretycznie ma być Twoją pierwszą szosą. Ładne, co? Zobacz, jak to robią inni - dają najtańsze szpeje pokroju Sory i pozagrupowe hamulce i korby, ale kasety już o wąskim rozstrzale. Dają cienkie i delikatne opony, dają sztyce z dużym offsetem i niską główkę ramy, co potem kończy się tym, że widać na szosach gości z sześcioma centymetrami podkładek pod mostkiem. Albo nie widać nikogo, bo ich super szoski stoją w piwnicach, bo nie wygodne, bo łapią gumy i bolą ich plecy. A Canyon zrobił coś rozsądnego i tak zachowawczego, jak Golf Variant - ma być ładny (ale bez przesady) i ma być praktyczny (i to do bólu). Tę wielką kasetę potraktujemy tu jak silnik TDI - taka tam roztropność.

Co daje takie rozwiązanie? Jak zaczynasz przygodę z szosą, to w większości przypadków nie wiesz, co to kadencja, że zmiany biegów przydają się nie tylko do pokonywania podjazdów. Mały offset pozwoli już na jazdę z wyższą kadencją, bo cyklista/cyklistka będzie już bliżej przodu. Wielka kaseta nie pozwoli przetrwać ciężki podjazd. A opony 25 mm uratują nieco tyłek pozwalając wozić się na niższym ciśnieniu. Do tego nawet owijka w górnym chwycie jest tak grubo nawinięta, żebyś jadąc na polskich drogach nie mógł narzekać na ból nadgarstków. Węglowa sztyca i widelec też niewątpliwie dbają o nasz komfort. I teraz tak - pojeździsz trochę, zrozumiesz to i owo, poczytasz tu i tam i już będziesz mieć świadomość, że może następna kaseta to już będzie 11-23, bo w sumie jeździsz po płaskim, albo masz już tyle pary w nodze, że Przełęcz Karkonoską zrobisz z blatu. Jak będziesz się bać hejterów - to sprawisz sobie tylną przerzutkę wtedy z krótkim wózkiem. Jak chcesz się ścigać - oponki cieńsze. To jest po prostu konfiguracja roweru, który ma pozostać ze swoim właścicielem od początku do wyraźnego już ukierunkowania. Oczywiście można w nim nic nie zmieniać i będzie dalej fajnym rowerem do turystyki, który zachęca do mocniejszego depnięcia w pedały. Ale pokażcie mi kogoś, kto jak już połknął bakcyla, to nic nie chciał zmienić w swojej maszynie :)

Cały rower dobrze wygląda. Nawet niespodziewanie dobrze i jak już znudzi Ci się najtańszy model, to gdy kupisz najdroższy frame set - nikt z Twojej rodziny tego nie wyłapie i nie będziesz musiał ściszać głosu przy referowaniu, jak mało kosztowała ta rama i jaka to była promocja. Tymczasem na kilka rzeczy warto zwrócić uwagę.

Detale - są minimalistyczne i ładne. 

Malowanie jest świetnej jakości - nie ma dziur w powłoce lakierniczej, która jest jednorodna.

Spawy są tylko lekko wygładzone i bardzo delikatne, choć widoczne. To lubię - nie za mocno, nie za słabo.

Niesymetryczna rura podsiodłowa, która rozszerza się w miarę zbliżania do węzła suportu i przez swój skomplikowany kształt wymusza stosowanie przedniej przerzutki na hak. Sprytnie, choć zamiast koszyka na bidon można tam ukryć na kij do baseballa i jechać na grube zadymy. Przecież kto uderzy szosowca. Warto się przyjrzeć temu detalowi, bo patrząc z boku, w ogóle nie widać jej finezyjnego kształtu, przez co rower nie jest zwalisty, o czym pisałem wcześniej - a węzeł suportu jest dość mocno obudowany. Takie sprytne to.

Mavic Aksium, Continental Grand Prix 4000s, pełna stopiątka...

Dla mnie ten rower jest taki bardzo blisko idei tego bloga. Tu nie będzie o MCippolini, o Colnago C59 ani o Parlee czy Time. Tu jeśli już piszę o rowerach, to o takich, które pomogą Ci wystartować w trasę. Ja wiem, że te pieniądze (pewnie już masz to sprawdzone w sieci, a jeśli nie to jakoś około 4300 pln) nie są jakieś bardzo małe, ale ten rower, z tym wyposażeniem jest tak pi-razy-drzwi o jedną trzecią tańszy, niż oferta konkurencji. Lepiej - jak macie w ręce aktualny numer Bikeboardu i zobaczycie, z jakimi rowerami Redakcja zestawiła Roalite'a - to można się pokusić o stwierdzenie, że ten rower nie ma konkurencji. Oczywiście dystrybucja Canyona ma swoją wadę - tradycjonaliści wolą kupować rower po przymiarce, tu jest kupno zdalne, ale oparte o wiele pomocy (np na stronie Canyona przechodzi się przez dokłądny konfigurator na bazie naszych dokładnych wymiarów). Mnie zakupy przez sieć - nawet tak delikatnej sprawy jak roweru - nie przeszkadzają.


Jak jeździ?
Kiedy wspinałem się nim na szatańskim podjeździe w przejmującym zimnie Pogórza Kaczawskiego w poszukiwaniu idealnej trasy przez Krainę Wygasłych Wulkanów - dawał radę. Korby były sztywne, kokpit się nie wyginał. W czasie szybkiego zjazdu trochę źle się czułem z przesuniętym środkiem ciężkości do tyłu, ale - jak wspominałem - o punkt większa rama i było by idealnie. Wertepy i kostka - jest dobrze, w czym wielka zasługa opon i niższego niż zwykle ciśnienia w nich (7 barów). Duże kratery staram się omijać, ale w czasie ostatniej w tym sezonie setki jadąc we mgle kilka zaliczyłem i nie urwało mi rąk. Wsiadając na Roadlite'a, i to tego lekko-za-małego mogłem swobodnie przyjąć zrelaksowaną pozycję (oczywiście "zrelaksowaną" jak na rowery szosowe, nie "zrelaksowaną" jak na trekingu). Lekki dyskomfort odczuwały cztery litery, ale to, że siodełko jest mega indywidualną sprawą - to wszyscy wiemy.

Po trudnych chwilach jesiennego jeżdżenia między grypą, a kolejnym załamaniem pogody, przekonał mnie on do swojej idei. Gdybym na początku mojej przygody z szosą miał możliwość zakupu takiej konfiguracji/filozofii jako pierwszej szosówki - to bym ją kupił bez wahania. Do teraz zmieniłbym kilka rzeczy. Po pierwsze kasetę na 12-25, bo w górnym zakresie obecnej kasety różnice między obciążeniem korb przy kolejnych biegach są dla mnie zbyt duże. To nie problem, bo kaseta zużywa się, więc i tak kiedyś będzie trzeba kupić. Zerkniesz na stan koronek i w mig będziesz wiedzieć, których biegów nie używasz, a które koronki wyglądają jak łódki. Po drugie siodło - ja (dokładniej - moje cztery litery) i Selle Italia X1 nie dogadujemy się. Poza tym ona tak tanio wygląda przy kokpicie Ritcheya WCS ;) I to chyba tyle. Może w przypływie pieniędzy pokusiłbym się o lżejsze koła. Ale z tymi Aksiumami nie ma źle - są pancerne, gładko się toczą - jadą i dobrze wyglądają. To co spędza pewnie wielu osobom sen z powiek to rama - amelinium czy karbon? Serce mówi o karbonie, a oszczędny rozum o aluminium. Oszczędny i analityczny rozum zaraz szuka po sieci i czyta te wszystkie wypociny o kastrującej sztywności aluminiowych ram. Już pisałem o tym, że alu ramy nie są straszne. A ta jest nawet świetna. Jest nieco sztywniejsza niż opisywany wcześniej Kellys ARC 30, ale robotę tu robią szersze i znacznie lepsze opony w przypadku Canyona oraz cienka karbonowa sztyca i karbonowy widelec z rurą sterową również z tego samego materiału. To wszystko razem tworzy zestaw praktycznie nieosiągalny w innych seryjnych produktach tej klasy. Nie wspominając o cenie.

Na koniec...
...coś, co mnie rozczuliło. Ponieważ Canyon przychodzi do swojego nowego właściciela w kartonie, wyregulowany i działający, tylko lekko rozczłonkowany, więc trzeba go poskładać. Wpiąć koła, przykręcić fajerę do mostka i siodło do rury podsiodłowej. To wszystko. Ale jak ktoś jest amatorem, jak ja, i nie wie ile pary w rękach ma, żeby nie pozrywać gwintów, to Canyon w paczce z dokumentacją (wyglądającej identycznie jak ta samochodowa, w etui) dorzuca to:
Prymitywny, ale działający klucz dynamometryczny z podstawowymi wartościami potrzebnymi do zafiksowania połączeń. I jak tu się nie zakochać?

Podziękowania dla Canyon Polska

poniedziałek, 18 listopada 2013

Życie we mgle

Słoneczny poranek nie jest gwarancją idealnej pogody. Ale jakbym chciał mieć idealną pogodę, to bym się wyprowadził na Fuerteventurę. I jeździł w kółko wysepki. Wpisy na takim blogu skończyły by się pewnie 10 postów temu. Mieszkam za to na peryferiach peryferiów i skoro tak jest, to cóż - trzeba przekuć wady na zalety. A dzisiaj było co przekuwać. Jednak tyle czekałem na chwilę wolnego, że mała setka musiała pęknąć. Trasa podobna do tej, ale na zdjęciach i tak niewiele widać. Generalnie przez cały czas podziwialiśmy mgłę. We wsiach odbywały się mecze widmo. Gdy jechaliśmy przy boisku, to z jego jednej strony nie było widać drugiej. A czasem słyszeliśmy tylko odgłosy meczu, ale nie widać było nawet boiska. Wszystko tonęło we mgle.

Mgła między Niemilem, a Oleśnicą Małą.

Mgła w Owczarach.

Mgła na DW 401 przy zjeździe na A4.

Budynek biblioteki w Jankowicach Wielkich we mgle. 

Jeden z dwóch pięknych kościołów, jakie można zobaczyć w Michałowie. We mgle.

A ja dalej ujeżdżam Canyona Roadlite AL. Tym razem we mgle.

Nawet asfalt pod kołami był we mgle.

A to taka piękna trasa - dwie proste o asfalcie gładkim niczym przesadzony retusz z okładki trzecioligowej gazety z programem telewizyjnym. Tak wyglądała jak nie było mgły. Cóż począć. Do tego na tym odcinku dopadł nas kryzys albo jakieś obniżenie temperatury. Masakra. I do tego zgubiłem batonik. We mgle.

Mgła ściekała z naszych rowerów, kasków, rękawic. Nawet okulary zachodziły mgłą we mgle.

Jaki dzień - taka przerwa na kawę i suplementację kolą. Jak widać - we mgle.


Tymczasem wieczorem w łapy wpadł mi aktualny numer BikeBoard. W środku test aktualnie jeżdżonego przeze mnie Canyona. Widać, że Redakcja bB to raczej nastawiona na mtb, bo ta szosa miała błoto pod siodłem, więc pewnie to zdjęcie dla picu zrobili na szosie - żeby nie było ;) Żart. W każdym razie test nie wytknął żadnych wad swojemu bohaterowi, a podsumowanie samego roweru w obliczu już przejechanych nim kilometrów pozwala mi się zgodzić z werdyktem Redakcji. Canyon miażdży konkurencję dosłownie. Widać to w zestawieniu - Focus, Giant i Specialized nie mają homogenicznych osprzętów, nie mają markowych kół, nie mają markowych - topowych opon, jak widzicie na zdjęciu z rosą na główce ramy - nawet mostek i kiera to Ritchey WCS. Oczywiście jeśli chcesz kupić pierwszą szosę to możesz nie wiedzieć, że to ma znaczenie, ale jeśli już ktoś ma jakiekolwiek pojęcie - to nie będzie grymasić nawet wtedy, gdy uzna, że Canyonowi na tle konkurencji brakuje polotu w malowaniu. Chociaż ja tak nie uważam. Ja lubię rowery stealth ;). 

W każdym razie w przyszłym tygodniu pełna recenzja.

Jak ruszaliśmy to trochę się bałem, czy nas ktoś nie zabije dzisiaj. Wiecie - ludzie jeżdżą jak idioci nawet podczas idealnej pogody. Obwiesiliśmy zatem rowery lampkami jak choinki (sezon przecież już w pełni) i powiem Wam, że nigdy do tej pory po tej stronie Odry i Nysy Łużyckiej tak ostrożnie i z takim zapasem nie byłem wyprzedzany/omijany przez auta. 

środa, 13 listopada 2013

Złotoryja - Dziwiszów. Jeśli Cię nie zabije, to Cię wyziębi. Góry Kaczawskie i Kraina Wygasłych Wulkanów. DW 328 i DW 365 ***


Wyświetl większą mapę

Źródło: Endomondo

Sprawa wydawała się prosta: mała pętla, około 75 km, lekkie podjazdy, jeszcze lżejsze zjazdy. Jednak w temperaturze nieco ponad 0°C jest to dość trudne. Niemniej plan został wykonany, bo najważniejszy odcinek został "przepracowany". Reszta to dopełnienie, na które przyjdzie czas w cieplejsze dni. Przyznam, że boli mnie myśl, że na jakiś czas trzeba spowolnić, ale ten wyjazd udowodnił mi, że to nieuniknione. 

Co jest najważniejsze - odcinek ze Złotoryi do Dziwiszowa (właściwie to już niemal Jelenia Góra) jest super elementem do rozpoczęcia szosowej włóczęgi po regionie. Masz jeden dzień? Jesteś w pobliżu? Przyjedź do Złotoryi, zostaw tam samochód i jedź. Ale! Ale najlepiej w dzień świąteczny i to wcześnie rano. Droga jest kręta ruchliwa. Do tego w dni powszednie pełna tirów.

Kraina Wygasłych Wulkanów
Z okolicą Jeleniej Góry jestem silnie emocjonalnie związany. Od początku mojej edukacji twórczej w tym rejonie przyjeżdżaliśmy na plenery, jako miłośnik (kiedyś) mtb tu jeździłem rowerem, jako miłośnik łażenia po górach - tu łaziłem po górach. Nigdy wcześniej nie wybrałem się na Pogórze Kaczawskie, a wiecznie intrygował mnie brązowy znak - Kraina Wygasłych Wulkanów. Jejku, bo trochę to takie spełnienie marzenia o Kamczatce, tylko takiej nie dymiącej. I bliżej od domu i nie ma niedźwiedzi. Niestety, aby było bliżej marzenia - wybraliśmy się z kolegą Adamem na wycieczkę w temperaturę, która ociera się o średnią podczas kamczackiej zimy :) Oczywiście to był mój pomysł, bo Adam - jak się okazało całkiem słusznie - był za objechaniem Doliny Odry. Ale i tak było ładnie. Faktycznie dawne wulkany są widoczne już z autostrady A4, po wyjeździe ze Złotoryi mija się pierwszy i nawet na powyższej mapie wychwyci je niemal każdy. W internetach znajdziecie komplet informacji o ich pochodzeniu. Piękne jest to, że te góry nie są wysokie - wznoszą się tak 200-300 m ponad teren, wokół wiele dolin, na dnie których wiją się potoki poprzecinane drogami lub liniami kolejowymi. Masa pięknej zabudowy, manufaktury, fabryki, kościoły. Tutaj wojna nie zrobiła wielkiego spustoszenia w trakcie przejścia frontu, więc jest duuużo dobrego dla każdego.

Trip
Plan tripu obejmował przejazd do Świerzawy, poprowadzony doliną rzeki Kaczawy, by za Świerzawą odbić w kierunku Jeleniej Góry. Najważniejszym punktem miał być mega podjazd, by z jego szczytu mieć chyba najpiękniejszą panoramę na Kotlinę Jeleniogórską i Karkonosze. Dupa.

Miało być tak:


Wyświetl większą mapę

A było tak:

No dobra, było pięknie, ale nie jak w Naszynal Dżeografik.

Potem mieliśmy odbić w Dziwiszowie na Zachód, dojechać do Pilchowic i tamtejszej zapory. Mieliśmy odwiedzić piękne, uśpione miasteczko Wleń, a potem wracać do Zotoryi. No i cały czas mieć widok albo na wulkany, albo na Karkonosze. Ja i tak byłem przeszczęśliwy, bo jazda tą trasą, zanim ruch stał się poważnym problemem, była mega fajna. Jest klimat - od razy przy wyjeździe ze Złotoryi - wąska, gładka szosa, szum Kaczawy, tory, zabudowa i wokół góry. Wrócimy tam niebawem. 




Tu właściwie byliśmy zaraz za Złotoryją, asfalt świetny, widoki już bardzo ładne i delikatne falowania drogi w górę i w dół jakoś nie męczę, ale szybko rozgrzewają, więc wycieczka zaczyna nabierać powoli cech "dobrego pomysłu". Architektura jest typowa dla terenów poniemieckich - jeśli jest dolina i potok, to znajdzie się miejsce dla tartaków, młynów i innych fabryk, oraz koniecznie dla gasthausów. Miłośnicy reportażu "Miedzianka" Filipa Springera powinni być zachwyceni, bo tu mniej więcej każde miejsce to bardzo podobna historia. 

Wielisławka (369 m n.p.m.) i czapla. 


Ta jasna plama w lewej części zdjęcia to zastygnięta w fantazyjnym kształcie lawa - Organy Wielisławskie. Są blisko drogi, można do nich dojechać szosą i warto to zrobić. Nie są one może tak spektakularne, jak kolumny bazaltowe na Wyspie Króla Jerzego, ale i tak są niezwykłe, jeśli spróbujesz sobie wyobrazić, że jakiś czas temu tu było pełno dymu, oddychanie było by niemożliwe, a żar rozwarstwił by karbon ramy ;)


Świerzawa - tu aż ciśnie się na klawiaturę słowa, które były bardzo często używane w obecnym numerze RowerTouru - Tu czas jakby się zatrzymał. Świerzawa nie oberwała frontem od wojny, więc zachowała unikalne zabudowania i zabytki. Wszystko znajdziecie na wiki w linku powyżej, ale układ, charakter i klimat tej miejscowości jest niezwykły. Za Świerzawą kończą się lekkie podjazdy i zaczyna terror. Asfalt już jest raz lepszy, raz gorszy, ale nie tragiczny.



Ten znak nie jest optymistyczny, ale po dwóch kilometrach postawili taki sam, ale z podpisem "2,5 km". Ale nie ma się co bać - te 11% to jest tylko przez chwilę, a cały podjazd to około 6%, cokolwiek ta skomplikowana nomenklatura odwołująca się do tangensów i innych matbredni znaczy. Za tymi podjazdami miał być na zjeździe punkt widokowy warty grzechu. Mając tego świadomość oszczędzałem się trzymając puls w ryzach max 160 uderzeń. Bardzo pomogła mi w tym szatańska kaseta założona do szosy, zapożyczona chyba z mtb ;) ale to nie przytyk. O wszystkim napisze później. 


Fot: Adam Pietryk

No i tu mi się dostało. Tu poznałem aurę jak na Kamczatce - widoki fantastyczne, ale wichura - kamczacka, temperatura - kamczacka, wyziewy spalin - kamczackie. Adam się wkurzył jak napity Czukcza, bo zimno, bo to głupi pomysł i te de i te pe. Pomysł nie był głupi, tylko aura nie ta ;)


Ja widokami cieszyłem oko. Może powietrze nie było przejrzyste jak nad fiordami, może nie było błękitu nieba jak na Fuerteventurze, ale było zajedobrze. Pomijając fakt, że faktycznie w czasie zjazdu dokonał się absurd - nagle było koszmarnie zimno, dreszcze nie dawały rady rozgrzać rąk ani nóg, a prędkość robiła swoje. Zaciskać hamulców nie sposób, do mięśnie odmawiają posłuszeństwa, a nogami nie można przestać kręcić, bo odpadną. Ale - przeżyliśmy. 

Co dalej?
Dalej warto zrobić sobie przerwę na kawkę w Jeleniej Górze, do której wpadamy z impetem i kierować się na Jeżów Sudecki - Pilchowice, objechać jezioro przez Maciejowiec z pięknym założeniem parkowym i pałacowym (oczywiście to wycieczka na wyobraźnię, bo i park, i pałac to ruina). Dalej wzdłuż Bobru dojechać do Wlenia, który jest tak jakoś mile skromny, że aż by się go chciało przytulić. A z Wlenia prosto do Złotoryi. W większości są tam dobre asfalty, po drodze jeszcze jeden podjazd. Mapka założenia tej trasy jest tu [link]. Za Bełczyną czeka nas jeden z widok na pobliską Ostrzycę Proboszczowicką (501 m n.p.m.), czyli Śląską Fudżi. 

Komunikacja
Pogórze Kaczawskie jest "przyklejone" północną częścią do Autostrady A4, niecałe 70 km na zachód od Wrocławia. W Złotoryi można się zaparkować i zwiedzić niemal całe góry w jeden dzień. Warto to zrobić w ciągu lata - nie tylko ze względu na temperaturę, ale też przez to, żeby przyjechać tu o świcie, np w niedzielę i jechać pustą drogą. Pozostałe szosy nie są tak obciążone ruchem, więc można kontynuować przejazd już spokojniej. 

Subtelny product placement niczym w programach kulinarnych z Panią Magdą ;)


Na kilka tygodni dostałem do recenzji rower od Canyona, który to Canyon pomógł w tej dość ekstremalnej wyprawie i któremu bardzo dziękuję. W kartonie przyjechał model Roadlite AL w najniższej, ale dobrze wyposażonej opcji 6.0. O wszystkim napiszę, jak natłukę nim kilka setek. Na teraz mogę napisać, że to bardzo ciekawy zestaw, skomponowany trochę na typowo niemiecką modłę - jest zachowawczy, wyważony, dobrze wyposażony. Nie krzyczy na mnie, ale i nie pozostawia bez interakcji. Coś jak VW Golf, ale chciałbym, żeby VW Golf miał taki stosunek jakości do ceny. W ciągu dwóch tygodni pojawi się recenzja ze zdjęciami.